Miszalski: Więcej socjalizmu lekarstwem na kryzys?

REKLAMA

Paryskie majowe spotkanie dwóch socjalistów – prezydenta Polski hrabiego „Bul” Komorowskiego z prezydentem-konkubentem Francji Franciszkiem Hollande’em – nawiązywało datą do kolejnej rocznicy zakończenia II wojny światowej i chyba nie był to fortunny wybór daty spotkania. Raz – że jesienią 1939 roku francuskie służby specjalne maczały swe brudne palce w zablokowaniu i storpedowaniu następstwa Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego na stanowisku prezydenta Polski (po internowaniu prezydenta Mościckiego w Rumunii); dwa – że Francja nie wywiązała się ze swych sojuszniczych zobowiązań we wrześniu 1939 roku; trzy – że rok później podjęła kolaborację z Niemcami; cztery wreszcie – że po zakończeniu wojny nie kiwnęła nawet palcem w bucie, by przeciwstawić się sowietyzacji Polski.

Czy zatem ten sojusz francusko-polski kontynuuje się swą egzotyką i dzisiaj, czy może stał się sojuszem nieco bardziej realnym? Wydaje się, że wprost przeciwnie – dzisiaj sojusz ten jest jeszcze bardziej egzotyczny (przypomnijmy, że pojęcie „sojuszu egzotycznego” wprowadził do publicystyki i politologii Stanisław Cat-Mackiewicz, który tym mianem określał takie międzypaństwowe sojusze, w których upadek jednego z sojuszników nie wywołuje reakcji drugiego sojusznika, bo nie ma on w takiej reakcji żadnego interesu…).
Dzisiaj francuska polityka zagraniczna zainteresowana jest głównie odbudową swych wpływów w strefie Morza Śródziemnego i byłych koloniach afrykańskich, destabilizacją niektórych krajów arabskich, obroną obecnego, socjalistycznego charakteru Unii Europejskiej i stwarzaniem pozorów, że w kierownictwie UE Francja jest jeszcze równorzędnym partnerem Niemiec. Dla Polski ważne jest, że Francja stanowi ciągle podporę socjalistycznego reżimu Unii Europejskiej, obezwładniającego politycznie i gospodarczo Polskę. Sojusz francusko-polski jest więc dzisiaj jeszcze bardziej egzotyczny niż przed wojną, gdy interesy francusko-niemieckie były bardziej rozbieżne niż francusko-polskie. Przed II wojną światową żadnemu politykowi francuskiemu nie przychodziło nawet na myśl, by kazać Polsce „siedzieć cicho”.
Nic też dziwnego, że jedynym konkretnym efektem paryskiego spotkania prezydenta Komorowskiego z prezydentem-konkubentem Hollande’em wydaje się zapowiedź kupna przez Polskę helikopterów typu Eurocopter EC725 Super Puma, produkowanych przez francusko-niemieckie konsorcjum Eurocopter, powstałe z fuzji części francuskiego Aerospatiale z niemieckim Daimler-Chrysler. Cała reszta to propaganda i „dym”. Nie bez znaczenia jest i historyczny kontekst: antyamerykańska fobia polityków francuskich i ich fascynacje Rosją – jakby przejawy zadawnionego kompleksu niższości…
Gdy więc w Paryżu gala, propaganda, kirasjerzy, tirli-mirli, podgotowka do handlowej intraty zakąszana kawiorem i zapijana szampanem – w kraju minister finansów w socjalistycznym rządzie premiera Tuska, zwanym dla niepoznaki „rządem liberałów”, przygotowuje oryginalny projekt zwany dla jeszcze większej niepoznaki projektem „uproszczenia procedur podatkowych”. Niestety, nie oznacza to wcale, że gdy w Paryżu „sztab wesoły łyka”, rozpocznie się pośród podatników w Polsce radosna pijatyka… Z powodu tych „uproszczeń” ogarnia nas raczej głęboki niepokój. Gdyby ów projekt likwidował przynajmniej podatek dochodowy!… A skądże, wprost przeciwnie. Projekt ten zawiera dziwne sformułowania, podejrzane o całkowity totalitaryzm fiskalny. Mianowicie jeśli fiskus udowodni, że „podatnik stworzył sztuczną konstrukcję prawną tylko po to, by uniknąć zapłaty podatku lub go obniżyć” – fiskus może uznać tę konstrukcję prawną za bezprawną i przywalić podatek wedle swego mniemania.
Zauważmy od razu, że podatnik nie stwarza żadnych „konstrukcji prawnych” – konstrukcje prawne stwarza ustawodawca. Obywatel, podatnik co najwyżej porusza się w gąszczu konstrukcji prawnych stworzonych przez ustawodawcę, wybierając dla siebie najkorzystniejszy wariant prawny. Wspomniany zapis w tym projekcie, rychtowanym w Ministerstwie Finansów pod nadzorem ministra „Wincentego”, powiada zatem tak naprawdę, że urzędy skarbowe mogą łamać ustanowione przez ustawodawcę prawo za każdym razem, gdy tylko uznają, że warto oskubać podatnika. Jest to totalitaryzm w postaci czystej! Swoisty fiskalny destylat hitleryzmu i leninizmu: nieważne, co stanowi prawo – ważne, ile forsy chce akurat totalitarne państwo wydobyć od obywatela.
Można „gruntować demokrację”, rozszerzać prawa człowieka i obywatela, ścigać mowę nienawiści, rozmnażać się w szklance, a nawet w kieliszku, wprowadzać parytety płciowe do ciał przedstawicielskich, nawet parytety pederastów i lesbijek, można dopuszczać „małżeństwa” homoseksualne, można wszystko… – ale dopóki państwo będzie mogło zabierać obywatelom forsę po uważaniu (ile uważa, tyle sobie weźmie – jak to przewiduje wspomniany projekt), to o żadnej tam wolności, liberalizmie czy „społeczeństwie obywatelskim” mowy być nie może; takie państwo to państwo totalniackie. Ta totalniacka pępowina determinuje całą resztę. Jeśli państwo chce uczciwego podatnika, niech samo będzie uczciwe, niech nie hoduje i nie tuczy swej biurokracji rabowanymi podatnikowi pieniędzmi. Niech będzie państwem, a nie wspólnotą rozbójniczą.
Najwyraźniej minister finansów zwany „Wincentym” pełni przy Tusku taką rolę, jaką przy Gomułce pełnił niejaki Jaszczuk, co to wymyślił słynne „bodźce”, mające pobudzać niewolników do wydajniejszej pracy. Teraz pobudzać ma nas Urząd Skarbowy metodą totalnie uznaniową.
Tymczasem „ustawa śmieciowa”, która wchodzi w życie już w lipcu, też stanowi de facto przykrycie dla swobodnego opodatkowania obywateli, tym razem przez samorządy. Jeszcze nie wiadomo, kto wygra śmieciowe przetargi – a już wiadomo, jakie będą opłaty?… Dodajmy jeszcze fotoradary jako źródło kolejnego kryptopodatku oraz rychtowany przez rząd projekt podwyższenia mandatów drogowych, a otrzymamy obraz „państwa łowczego”, w którym zdegenerowana władza zajmuje się głównie polowaniem na forsę obywateli. Inne zajęcia przychodzą jej z wielkim trudem, często więc rezygnuje z tego trudu (np. oczyszczenie prokuratury czy sądownictwa z komunistycznych naleciałości, skutkujących demoralizującymi werdyktami).
Czy zwycięstwo PiS w najbliższych wyborach parlamentarnych – takie, które dałoby tej partii samodzielną większość parlamentarną (jak Fideszowi na Węgrzech!) – mogłoby zahamować tę wyraźną tendencję do totalizacji władzy w Polsce pod rządami przebierańców-socjalistów z Platformy Obywatelskiej strojących się w szatki liberałów? A czy jest inna realna alternatywa? Hm…

REKLAMA
REKLAMA