Nie daj sobie wmówić. 20 mitów konserwowanych przez rządzących

REKLAMA

Oto, co nam wmawiają rządzący: ZUS wypłaci emerytury, Karta Nauczyciela dobrze służy szkole, przywileje nic nie kosztują, państwo musi kontrolować firmy, powszechne składki ZUS poprawią sytuację pracowników, ochrona przed zwolnieniem pomaga chronionym, starsi zabierają pracę młodym, emerytury górników i mundurowych należą się im za ich ciężką pracę, wydatki na rodziny to strata, młodzi mają się nieźle w porównaniu do starszych, biedni są emeryci, becikowe poprawia sytuację demograficzną, urzędnik pomaga rodzinie, KRUS jest tani, a rolników nie stać na składki, deregulacja szkodzi gospodarce, wyjazdy młodych pomagają w „walce z bezrobociem”, emerytury były od zawsze i zawsze będą, wyższe składki i podatki nakładane na pracę poprawią nasz los, państwowa manna spada z nieba, a dobry urzędnik dzieli ją sprawiedliwie, zaś urzędy pracy tworzą etaty.

Moja książka powstała z troski. Z troski o to, jak urządzone jest nasze krajowe podwórko. Ogromnie dużo tu bowiem absurdów i wykoślawień. A przecież może być inaczej. Wystarczy mądry i oświecony rząd, by pchnąć nas na inne tory rozwoju. Polacy nie raz udowadniali, że są nadzwyczaj elastyczni, pracowici, innowacyjni. Teraz jednak ciąży na nas fatalnie zorganizowane państwo. Państwo często drapieżcze. Rządzący wydobywają w takich porządkach dochody od obywateli dla realizacji własnych interesów, w zamian nie oferując niemal żadnego serwisu.

REKLAMA

Skrajne przypadki takich państw to reżimy totalitarne – Zair pod rządami Mobutu czy Uganda w czasach Amina. Jednak „drapieżcy” występują też w różnych, nieco bardziej cywilizowanych formach, w państwach formalnie demokratycznych. Tak jest na przykład na Ukrainie i w Rosji, tak jest też niestety w dużej mierze w Polsce. Polski paradoks polega właśnie na tym, że państwo bierze od nas dużo – przez jego trzewia przepływa niemal połowa naszego bogactwa – w zamian oferując niewiele. To ten fenomen, ta bolesna konstatacja jest powodem powstania tej książki. Dość powiedzieć, że na przykład w 2012 roku nasze PKB wynosiło blisko 1600 mld zł, a wydatki państwa wyniosły 675 mld zł. Ponad 42 proc. naszego bogactwa znajduje się więc w rękach urzędników. W Niemczech, kraju stawianym wszystkim – nie bez racji – za wzór dobrze zorganizowanej i przyjaznej obywatelom gospodarki, ta proporcja wynosi 45 procent. Niewiele zatem więcej, a to u naszego zachodniego sąsiada jeździmy po sieci autostrad, o jakiej my możemy marzyć za kilkadziesiąt lat, to tam każde dziecko dostaje prawie 200 euro miesięcznie.

Państwo fiskalne

U nas większość obszarów, za które odpowiada państwo, kuleje, a niekiedy jest w stanie zapaści. Sądy? Trzy lata trzeba czekać na najprostszy wyrok. Zdrowie? Dwa lata w kolejce na zabieg usunięcia zaćmy. Drogi? Po 24 latach od odzyskania niepodległości wciąż nie mamy sieci szybkich tras. Szkoły? Pracują na trzy zmiany, nie oferują dodatkowych zajęć. Przedszkola? Wciąż niedostępne. E-administracja? W powijakach. Państwo staje się nie tylko coraz bardziej fiskalne – dość wspomnieć ostatnie podwyżki VAT czy składki rentowej, zamrożone progi podatkowe. Jest też coraz bardziej opresyjne. Nie trzeba chyba wielkiej kwerendy, by przekonać się, jak bardzo urzędnicy są nieprzyjaźni np. przedsiębiorcom. Powstaje coraz więcej stowarzyszeń i organizacji, które skupiają takich ludzi. Wizyta w urzędzie często przypomina bardziej starcie Dawida z Goliatem niż realną pomoc obywatelowi. Na drogach tropią nas setki fotoradarów, lotnych patroli policji, a były minister transportu Sławomir Nowak nazywał mordercami tych, których marzeniem jest pokonać 100 km szybciej niż w trzy godziny. Rządowi już dawno powinna zapalić się czerwona lampka. I nie chodzi tu wyłącznie o pouczającą lekcję ekonomisty Arthura Laffera, który na swojej krzywej udowodnił, że nadmierny fiskalizm powoduje spadek budżetowych wpływów. Chodzi o coś więcej.

O towar u nas niezwykle deficytowy – zaufanie społeczne. Jeśli dalej rządzący będą wobec obywateli zachowywać się jak „państwo-drapieżca”, to albo uciekniemy do szarej strefy, albo wyemigrujemy. A jedno i drugie to prosta droga do katastrofy.

Nasze pieniądze gdzieś znikają

W jakiejś czarnej dziurze. Bo serwis, jaki otrzymujemy za wpłacane rządowi środki, jak już wspomniałem, jest marny. Niemal wszystkie obszary, za które odpowiada państwo, kuleją, ledwo zipią, są niedopasowane do naszych oczekiwań lub chylą się ku upadkowi. Dlaczego tak się dzieje? To pytanie dręczy mnie od lat. Są właściwie dwie teoretyczne możliwości odpowiedzi na nie. Pierwsza brzmi: ktoś te pieniądze kradnie i sobie przywłaszcza. Odpowiedź: trudno byłby to zorganizować na tak wielką skalę. Chodzi o miliardy złotych, wagony pieniędzy. Pozostaje zatem odpowiedź nr 2. Ktoś kradnie je legalnie, a dzielący je urzędnicy beznadziejnie organizują ich transfer. I to jest clou naszego nieszczęścia.

Polskim problemem jest brak myślenia o dobru wspólnym. To w dużej mierze efekt naszych historycznych doświadczeń (okupacji zaborców i Sowietów), kiedy traktowaliśmy państwo jak ciało obce. Winę za to ponoszą też jednak nasze ogromnie słabe, często wywodzące się z komunizmu elity. W efekcie dorobiliśmy się „demokracji roszczeniowej”. Państwo realizuje interesy mocnych lub dobrze reprezentowanych grup, bez oglądania się na dobro ogółu. Rządzą zalegalizowane mafie. Republika jest tu tłem. Czy można coś z tym zrobić? Teoretycznie można próbować poprawiać to, co nas otacza. Próbować przekonywać urzędników czy rządzących, by sprawiedliwiej dzieli nasze bogactwo, by zachowywali się racjonalniej. Tylko czy to możliwe? Sądzę, że nie. Jak pisał w swojej genialnej książce „Ekonomia w jednej lekcji” Henry Hazlitt: „We współczesnym świecie nie ma wiary mocniejszej i głębszej niż wiara w wydatki rządu. Wszędzie przedstawia się je jako panaceum na nasze ekonomiczne schorzenia. Prywatny sektor dotknięty jest częściowym zastojem? Możemy wszystko naprawić wydatkami rządowymi. Bezrobocie? Przyczyna to oczywiście »niedostateczna prywatna siła nabywcza«. Lekarstwo jest równie oczywiste. Potrzeba jedynie, by rząd wydał dostatecznie dużo i uzupełnił »niedobór«”. I konkluduje: „Na tym błędzie opiera się olbrzymia literatura przedmiotu, doktryna ta stała się częścią zawikłanej sieci wzajemnie wspierających się błędów”.

Myślę podobnie – państwo nie jest lekarstwem na nasze bolączki. Dlatego rozwiązaniem jest redukcja jego obecności w naszym życiu.

Im mniej urzędników, tym lepiej I to nie tylko dla nas jako jednostek, ale także dla naszej wspólnoty. Jak pisał w „Bogactwie narodów” Adam Smith, ojciec współczesnej ekonomii: „mając na uwadze swój własny interes, człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza służyć im rzeczywiście. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, aby wiele dobrego zdziałali ludzie, którzy udawali, iż handlują dla dobra wspólnego”.

Noblista amerykański Milton Friedman w „Wolnym wyborze” w latach osiemdziesiątych optymistycznie wskazywał, że „zaczynamy rozumieć, że słuszne cele państwa mogą zostać wypaczone przez użycie złych środków, że poleganie na wolności jednostki do kierowania własnym życiem, zgodnie z wyznawanymi przez nią wartościami, jest najlepszą drogą do osiągnięcia przez wielkie społeczeństwo jego wszystkich potencjalnych możliwości”. Warto wsłuchać się w tę mądrość, zamiast liczyć na to, że państwo czy urzędnicy coś za nas załatwią lub udoskonalą. Szanse na to są więcej niż marne. ZUS wypłaci emerytury, Karta Nauczyciela dobrze służy szkole, przywileje nic nie kosztują, państwo musi kontrolować firmy, powszechne składki ZUS poprawią sytuację pracowników, ochrona przed zwolnieniem pomaga chronionym, starsi zabierają pracę młodym, emerytury górników i mundurowych należą się im za ich ciężką pracę, wydatki na rodziny to strata, młodzi mają się nieźle w porównaniu do starszych, biedni są emeryci, becikowe poprawia sytuację demograficzną, urzędnik pomaga rodzinie, KRUS jest tani, a rolników nie stać na składki, deregulacja szkodzi gospodarce, wyjazdy młodych pomagają w „walce z bezrobociem”, emerytury były od zawsze i zawsze będą, wyższe składki i podatki nakładane
na pracę poprawią nasz los, państwowa manna spada z nieba, a dobry urzędnik dzieli ją sprawiedliwie, zaś urzędy pracy tworzą etaty.

Katalog tych 20 mitów, które determinują prowadzoną przez nasze państwo politykę, nie wyczerpuje oczywiście całej ich listy. Jest jednak, w moim odczuciu, na tyle dobitny, by każdego skłonić do myślenia. I do sprzeciwu przeciwko otaczającej nas rzeczywistości. A przede wszystkim do działania. Nie dajmy sobie wmówić, że jest najlepiej, jak może być, i nic nie można z tym zrobić!

(książka do kupienia tutaj – kliknij)

REKLAMA