Nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza!

REKLAMA

„To są ciężkie czasy dla oszwiate” – mówił pani Borowiczowej dorożkarz w Klerykowie – co skrupulatnie odnotował Stefan Żeromski w „Syzyfowych pracach”. Chociaż od tamtej pory minęło ponad 100 lat, czasy dla „oszwiate” nadal są ciężkie, a nawet jakby coraz cięższe – ale jakże ma być inaczej, skoro nasi okupanci sprawy „oszwiate” powierzyli zdolnej do wszystkiego pani Joannie Kluzik-Rostkowskiej, ongiś prawej ręce prezesa Kaczyńskiego? Już tam zrobi ona wszystko, co jej każą, a wiadomo, że w interesie naszych okupantów nie leży kształcenie mieszkańców terytoriów okupowanych, tylko robienie im wody z mózgu, żeby tym łatwiej ich eksploatować. Pani Joanna na organizatorkę tego duraczenia nadaje się jak mało kto, zwłaszcza w warunkach naszej młodej demokracji.

Nasza młoda demokracja obfituje bowiem w zagadkowe zakątki, których niepodobna spenetrować bez odwoływania się do klasyków, a zwłaszcza – do najwybitniejszego klasyka demokracji Józefa Stalina. Bez jego spiżowych sentencji, na przykład – że w demokracji ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy – niewiele byśmy zrozumieli z tego, co się ostatnio dzieje w związku z wyborami samorządowymi. Nie tylko w Państwowej Komisji Wyborczej, której członkowie co do jednego podali się do dymisji, ale przede wszystkim – wśród autorytetów moralnych, których najwyraźniej wspierają proroctwa, albo jakieś surowe rozkazy.

REKLAMA

Mam oczywiście na myśli pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego, prezesa Trybunału Konstytucyjnego, który stanowczo oświadczył, że nie może być mowy o żadnym fałszowaniu wyników wyborów – i to zanim jeszcze jakikolwiek niezawisły sąd zdążył rozpoznać chociaż jeden protest wyborczy. Skąd pan prezes może wiedzieć takie rzeczy – bo uprzejmie wykluczam, że nie wiedział, a powiedział – tajemnica to wielka i mamy dwie możliwości: albo wspierają go proroctwa, przez ateistów nazywane „wiedzą aprioryczną”, albo też własnymi słowami powtarza on rozkaz odebrany za pośrednictwem pana prezydenta Komorowskiego podczas pamiętnej audiencji. Rzuca to oczywiście snop jaskrawego światła na niezawisłość sądów i trybunałów – a Trybunału Konstytucyjnego w szczególności, no i na prawdopodobne źródło tych wszystkich rozkazów – bo nie ulega wątpliwości, że pan prezydent występuje tu raczej jako postillon d’amour – bo skoro wszystkie autorytety moralne, z „legendarnym” panem Frasyniukiem i prorokiem mniejszym Jackiem Żakowskim ćwierkają z tego samego klucza, to czyż nie ta sama ręka ich wszystkich nakręca?

Zwrócił na to uwagę partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” – że „demokracja – demokracją, ale ktoś przecież musi tym kierować!” W podobny sposób wyrażał się o demokracji również św. Jan Paweł II, zwracając uwagę, że może funkcjonować ona w miarę bezpiecznie jedynie w otoczeniu niedemokratycznym, bo pozostawiona samopas nieuchronnie przekształca się w bezlitosną tyranię. Na tym tle trochę dziwnie brzmiał komplement pod adresem demokracji, że każdemu daje ona sposobność udziału w rządzeniu. Nawet gdyby to była prawda, to właśnie byłoby najbardziej niebezpieczne i szkodliwe. Zwróćmy bowiem uwagę, że nie chodzi tu o rządzenie sobą samym, tylko o rządzenie kimś innym. Kucharz sobie nie gotuje, żołnierz sobie nie wojuje – więc jeśli ludzie pragną udziału w rządzeniu, to znaczy, że chcą rządzić innymi. Ale ci inni też chcą rządzić w ten sam sposób nimi, więc w rezultacie obszar wolności ludzkiej w warunkach demokratycznych gwałtownie się kurczy, zwłaszcza w sprawach majątkowych, bo za udział w rządzeniu trzeba płacić.

Nie bez powodu Karol Marks uważał, że demokracja jest znakomitym narzędziem torowania drogi socjalizmowi, którego celem jest likwidacja własności prywatnej, stanowiącej warunek sine qua non autonomii człowieka wobec władzy publicznej. W tej sytuacji należy dziękować Bogu, że w XIX wieku zdecydował się zlikwidować terytorialne Państwo Kościelne. Nastąpiło to dosłownie w ostatniej chwili – bo jeszcze trochę, to i tam zwyciężyłaby demokracja ze wszystkimi tego konsekwencjami: oszustwami wyborczymi, odgrażającym się kardynałem-pretendentem, a kto wie, czy nie przegłosowaniem zmiany ustroju Królestwa Niebieskiego na Republikę Niebieską, z wprowadzeniem kadencyjności Pana Boga. To ryzyko zresztą nadal istnieje, co było widać podczas Synodu, będącego dowodem trafności spostrzeżenia Pawła VI o „swędzie szatana”, który przez jakąś szczelinę przeniknął do Świątyni Pańskiej.

Wróćmy jednak a nos moutons, czyli do naszych dygnitarzy z panem prezydentem na czele. Oświadczył on, jak wiadomo, że wszelkie podważanie rezultatów ostatnich wyborów samorządowych jest „szaleństwem”. Warto zwrócić uwagę na tę deklarację, bo kryje ona w sobie niezwykle bogate treści. Po pierwsze, odzwierciedla ona respekt pana prezydenta wobec tych, którzy naszą młodą demokracją kierują, i którym również on zawdzięcza swoje wyniesienie. W przeciwnym razie weryfikacja rezultatów wyborów jawiłaby się raczej jako oczywista oczywistość. Jeśli jednak rezultaty podane po tygodniu zwłoki przez PKW są jedynie obwieszczeniem ustaleń dokonanych przez naszych okupantów, to wszelka ich weryfikacja, a zwłaszcza – wszelkie próby ich podważania nie tylko są daremne, ale rzeczywiście graniczą z szaleństwem. I pan prezydent to właśnie w sposób możliwie oględny próbował przekazać opinii publicznej – bo jako prezydent coś tam przecież na temat funkcjonowania naszej młodej demokracji musi wiedzieć.

To jednak jest kolejna poszlaka, potwierdzająca moją ulubioną teorię spiskową, którą niektórzy ludzie, w tym również niektórzy Czytelnicy traktują jako próbę podważania demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju. Tymczasem tak wcale być nie musi – a przekonanie to czerpiemy z innego spiżowego spostrzeżenia Józefa Stalina na temat demokracji. Chodzi o to, że każda demokracja jest inna, podobnie jak każdy kapitalizm – na co w swoim czasie zwrócił moją uwagę Guy Sorman – że tylko socjalizm wszędzie musi być taki sam. Otóż przemawiając na wiecu w ramach kampanii wyborczej w Pierwszym Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy, Józef Stalin, który zresztą – jak zaznaczył – wygłosił to przemówienie na usilne prośby „naszego ukochanego Nikity Siergiejewicza”, czyli Nikity Chruszczowa – Józef Stalin w spiżowych słowach zauważył, że „nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza”. I ani wtedy – co było zrozumiałe – ale ani nawet teraz, nikt nie podważył prawdziwości tego spostrzeżenia. Co więcej – podważanie trafności tego spostrzeżenia również graniczyłoby z szaleństwem. Czyż nie tę prawdę próbuje przekazać nam w oględnych słowach pan prezydent Komorowski?

REKLAMA