„Nowoczesny” podręcznik socjalizmu

REKLAMA

Zapowiedź jednego podręcznika dla szkół to zabieg propagandowy, ale z konsekwencjami ekonomicznymi. Obserwatorium premiera wypatrzyło, że Polacy narzekają na ceny wyprawki szkolnej – i Donald Tusk zarzucił przynętę. Za sytuację z drogimi podręcznikami w jakimś sensie winę ponoszą także wydawnictwa, gdyż robiły dobry interes z państwem. Dziś rząd wcale nie musi tworzyć nowego podręcznika, żeby rodzice mieli taniej. Wystarczy zakazać ministrowi oświaty stosowania tzw. numeru dopuszczenia.

Tutaj nie chodzi o wizerunek, tylko o trwałą zmianę na rynku podręczników – zadeklarowała minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska na spotkaniu z przedstawicielami wydawców. Trudno się dziwić, że premier chce zrobić państwowy podręcznik jako superwydawca. Wyborcy godzą się na funkcjonowanie państwowej szkoły i jej właściciel robi, co chce.

REKLAMA

Numer dopuszczenia, czyli układ z MEN Rodzice uczniów byli traktowani przez rząd jak kierowcy. Różnica polega na tym, że to nie policja za pomocą radaru egzekwuje za przekroczenie prędkości. W tym przypadku rodzic, wysyłając do szkoły, chce dla dziecka jak najlepiej i gotów jest do poświęceń. Do tej pory płacił za podręczniki i narzekał. Wprowadzenie jednej książki problemu nie rozwiąże. Może go rozwiązać rynek.

Wydawnictwa walczą o klienta, czyli rodzica. Jednak korzystają z systemu. Do ucznia może trafić tylko taki podręcznik, który posiada tzw. numer dopuszczenia. Wydawcy nie chwalą się, jak takie dopuszczenie przez ministra do spraw oświaty zdobyli. Przeszli zapewne drogę przez mękę od gabinetu do gabinetu, ślęczeli nad dokumentami, czekali na decyzję z urzędu. Ten trud wynagradzają sobie, kiedy dostają upragniony numer dopuszczenia. W grze pozostaje kilku potentatów, którzy walczą o rynek wart ponad miliard złotych rocznie. Nauczycielom łatwiej pracować z książką dobrze wyposażoną w ćwiczenia, zadania, karty pracy i różnego rodzaju ciekawostki, dlatego wybierany jest produkt droższy, bo zawiera te wszystkie gadżety. Rodzice stoją na końcu „łańcucha pokarmowego”.

Rozeznanie rynku

Taka sytuacja zachodzi w szkołach podstawowych. Wtedy najłatwiej sprzedać drogi podręcznik. Rodzice z jednego rocznika klas początkowych wydadzą łącznie nawet 200 milionów złotych. Uczniowie chodzą do szkoły 12 lat. Co prawda w kolejnych klasach płaci się mniej, bo klient, czyli rodzice, jest bardziej świadomy i nie kieruje się emocjami. Z tych powodów rynek podręczników należy szacować na od 1 do 2 miliardów zł rocznie. Wydawnictwom zależy jednak na tym (lub korzystają z okazji wynikającej z działań Ministerstwa Edukacji Narodowej), żeby uczeń, nawet starszej klasy, musiał kupić nowy podręcznik co roku. Pomaga w tym państwo, stosując numery dopuszczenia.

Podręczniki ciągle dostosowywano do zmieniającej się np. podstawy programowej czy jakiegoś zarządzenia (często były to kosmetyczne zmiany, nie wpływające na treści nauczania). Podręcznik dostawał nowy numer dopuszczenia. Szkoły miały obowiązek wybrać i wskazać kandydatom książki z kolejnymi numerami.

Ministerstwo zbierało ze szkół dane dotyczące wskazanych podręczników. Urzędnicy doskonale zdawali sobie sprawę, które wydawnictwo sprzedaje najwięcej.

Bliżej zwykłych ludzi

Premier, który ogłosił, że podręcznik będzie jeden, państwowy i przechodni, zasygnalizował, że wydawnictwa zarobią mniej. Wrócił także do czasów kryzysu lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy książki przekazywano kolejnym rocznikom po kilka razy, a nauczyciele wysoko oceniali kulturę osobistą ucznia, jeśli o używany podręcznik dbał i oddawał go w nienagannym stanie. Donald Tusk tym samym nawiązał do wspomnień wielu obecnych 40-latków, których dzieci właśnie się uczą. Po deklaracji premiera pracowników Ministra Edukacji Narodowej musiał trafić szlag. Mieli przecież sprawdzony system. Minister edukacji Joanna Kluzik- Rostkowska cały czas tworzy jeden podręcznik, ale w rozmowie z dziennikarzami stwierdziła, że „musi go zrobić”, bo tak chce premier, chociaż będziemy wyjątkiem na mapie świata.

Plany

Jeden podręcznik będzie na razie dostępny dla klas 1-3 szkoły podstawowej. Nie będzie obejmował religii i języków obcych. Tu ministerstwo daje przy wyborze wolną rękę nauczycielom, jak do tej pory. Cały program rządowy, wraz z dopłatami do zeszytów ćwiczeń, ma kosztować około 330 milionów złotych. Program „jeden podręcznik”, którego szkic na razie nie jest jeszcze gotowy, ma zawierać treści nauczania do języka polskiego, matematyki, „edukacji przyrodniczej” i „społecznej”. Poza tym rząd wprowadzi dopłaty w wysokości 25 zł do podręcznika do języka obce-go i 50 zł na materiały ćwiczeniowe czy inne pomoce dydaktyczne niezbędne uczniom.

Superwydawca

Propozycja rządu jest krytykowana jako powrót do PRL i przyjęcie, że to państwo ma jedynie słuszną linię nauczania. Takie zarzuty stawiają politycy PiS. Jednak ich zgoda na edukację spętaną chociażby podstawą programową świadczy o podobnym podejściu. W programie PiS sprawa została rozwiązana w ten sposób, że miałby zostać zorganizowany konkurs na podręcznik szkolny, a specjalny instytut zająłby się sprawami oświaty. Ta instytucja miałaby wybierać książkę dla uczniów. Również w koncepcji PiS ostatecznie decyduje państwo.

Dlaczego jednak lider Platformy Obywatelskiej brnie w socjalizm? Podobno bardzo niekorzystnie wypadły wyniki wewnętrznych sondaży, które wskazały, że partia uważana przez respondentów za nowoczesną nie rozumie zwykłych ludzi. A zwykli ludzie mają zwykłe problemy. Muszą na przykład kupić podręczniki. Zawsze uważałem, że Donald Tusk, kiedy już wszystko zawiedzie, może wrócić do głoszenia swojego programu sprzed lat. Jednak nie wraca do korzeni. Okazuje się, że aby przetrwać, musi jako lider „nowoczesnej partii” tworzyć „nowoczesny” socjalizm.

Przejęty misją Donald Tusk powołuje instytucję superwydawcy. Nie wiemy jednak, czy podręcznik w ogóle powstanie. Może być produktem czysto propagandowym na potrzeby wyborcze związane z wyborami do Parlamentem Europejskiego. Przy tworzeniu podręcznika powstaje niebezpieczeństwo skręcającego w lewo sojuszu Donalda Tuska z nową lewicą, która nie odpuści premierowi i będzie chciała wcisnąć dzieciom jak najwięcej „czerwonej treści”.

Kto zgarnie kasę za druk?

Umożliwienie ministrowi właściwemu do spraw oświaty i wychowania oraz ministrowi właściwemu do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego zlecenia opracowania i wydania podręczników lub ich części – to jeden z najważniejszych zapisów ustawy z 21 lutego 2014 roku o zmianie ustawy o systemie oświaty. 22 marca 2014 roku nowe regulacje weszły w życie. Podręcznik opracowany i wydany na zlecenie ministra nie będzie podlegać procedurze dopuszczenia do użytku określonej w ustawie, a w szczególności w rozporządzeniu ministra edukacji narodowej z 21 czerwca 2012 roku w sprawie dopuszczenia do użytku w szkole programów wychowania przedszkolnego i programów nauczania oraz dopuszczania do użytku szkolnego podręczników.

Dyrektor szkoły będzie mógł podać do publicznej wiadomości zestaw podręczników, które będą obowiązywać od początku następnego roku szkolnego, w uznanym przez siebie terminie, a nie – jak do tej pory – do 15 czerwca. 20 marca minister edukacji spotkała się z przedstawicielami wydawców. Jak podają oficjalne służby prasowe MEN, chodzi m.in. o menedżerów Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, Sekcji Wydawców Edukacyjnych Polskiej Izby Książki, wydawnictwa Didasko, Grupy Edukacyjnej, a także wydawnictw specjalizujących się w podręcznikach do nauki języków obcych. Może to przypadek, ale w gronie wymienionych zabrakło przedstawicieli kilku ważnych wydawców.

W trakcie dyskusji rozmówcy przedstawili swoje uwagi do projektu. Na razie wydawcy publicznie się z uwagami nie obnoszą. Ich przyszłość w dużej mierze uzależniona jest od decyzji rządu. Pamiętajmy, że tzw. jeden podręcznik nie będzie obciążał rodziców, ale nie powstanie za darmo. Do wydania jest – jak deklaruje rząd – 330 milionów złotych. Ktoś przecież będzie musiał nowe książki wydrukować.

REKLAMA