Piński: Skok PO na państwową kasę. Premier chce zastawić resztki polskiego majątku

REKLAMA

700-800 mld zł – tyle wydatków na inwestycje w najbliższych siedmiu latach (do 2020 roku) zapowiedział w swoim drugim exposé Donald Tusk. Pieniądze na ten cel mają pochodzić ze specjalnie utworzonej spółki Inwestycje Polskie, do której trafią znajdujące się w rękach skarbu państwa akcje firm. „Operatorem” tego przedsięwzięcia ma być państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). – Jak szliśmy na debatę do premiera Kaczyńskiego, dostaliśmy list od ministra finansów Jacka Rostowskiego z wyliczeniem, że program PiS zakłada wydatki na poziomie 54 mld zł i to będzie katastrofa. Premier Tusk obiecał wydać „700-800” mld zł w ciągu ośmiu-dziesięciu lat. I to będzie cud gospodarczy – ironicznie komentuje dr hab. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Budżet bez dna

REKLAMA

Tusk mówił dużo o konkretnych wydatkach. Obiecał m.in. 100 mld zł na „inwestycje związane z bezpieczeństwem”, 60 mld zł na bezpieczeństwo energetyczne Polski, 43 mld zł na budowę dróg i autostrad, 30 mld zł na modernizację kolei, zaś 40 mld zł „ma się znaleźć” (to nie żart – to cytat z exposé premiera) na kapitał dla BGK, aby mogła zacząć działać spółka Inwestycje Polskie. Zarys konstrukcji tej spółki budzi najgorsze skojarzenia z historii gospodarczej III RP. Wątpliwości jest tym więcej, że wypowiedź Tuska jest niejasna, aby nie rzec: bełkotliwa. Deklaruje on, że rząd przygotuje „narzędzie bankowe i wymagające także dodatkowych instrumentów w postaci specjalnej spółki pod program zatytułowany Inwestycje Polskie. Operatorem będzie BGK. 40 miliardów złotych do 2015 roku znajdzie się jako kapitał dla BGK po to, aby (…) uzyskać możliwości inwestycyjne na poziomie 40 miliardów złotych. Będzie to możliwe bez naruszania bezpieczeństwa finansowego państwa, a więc bez obciążania tą kwotą deficytu lub długu publicznego. Będzie to możliwe poprzez aktywne użycie kapitału dzisiaj zamrożonego – mówimy tu głównie o udziałach państwowych w spółkach skarbu państwa”. Można czepiać się słownictwa, z którego wynika, że premier nie zna prawa handlowego. – Operatorem czego ma być BGK? Narzędzia bankowego? Czy spółki? A jak spółki, to jak? Zostanie akcjonariuszem? Czy jakoś zmienią kodeks handlowy i wprowadzą do niego obok zarządu jeszcze „operatora”? – ironizuje Robert Gwiazdowski.

A można również domyślić się, o co premierowi chodziło. W tłumaczeniu na język polski Tusk zapowiedział stworzenie specjalnego funduszu kredytowo-gwarancyjnego zarządzanego przez państwo, którego majątek będą stanowiły akcje spółek skarbu państwa. Zapewne tych najcenniejszych, których do tej pory rząd nie mógł sprzedać z uwagi na opór w szeregach opozycji, a także własnych. Mówimy tu m.in. o PZU, KGHM Polska Miedź, PKN Orlen, Grupie Lotos, ENEI, PGE itp. O sposobie i celowości kredytów przyznawanych przez Inwestycje Polskie będą decydowali urzędnicy. Powstanie tej spółki przewidywane jest na rok 2015, a więc wtedy, gdy odbędą się podwójnie ważne wybory: parlamentarne i prezydenckie. Uruchomienie ogromnego strumienia pieniądza w roku wyborczym musi budzić niepokój o prawdziwe cele takiego działania.

Ale to już było

Kilka tygodni temu wydano sensacyjną powieść Witolda Gadowskiego „Wieża komunistów”. To fabularna fikcja wpisana w polską rzeczywistość, opisująca starania dziennikarza, który chce ujawnić prawdę o Funduszu Budowy Gospodarki i płaci za to ogromną cenę. Czytając powieść Gadowskiego, czytelnik z łatwością dekoduje, że autor opisuje mechanizmy działania osławionego Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego – w założeniu tworu powołanego przez państwo do sekretnego wykupu peerelowskiego długu zagranicznego, który na rynku kosztował znacznie mniej niż oficjalne zobowiązania Polski. Skutek wszyscy znamy. Ukradziono ogromne kwoty pieniędzy. Przy okazji jednego FOZZ stał się „funduszem budowy gospodarki”. Pieniądze publiczne trafiły do prywatnych koncernów medialnych i instytucji finansowych związanych z dawną komunistyczną nomenklaturą. Podobnie stało się z kolejnym pomysłem, w którym państwo postanowiło podzielić się z obywatelami majątkiem. W 1995 roku uruchomiono Program Powszechnej Prywatyzacji (PPP). Jego szczytnym celem było rozdzielenie majątku narodowego wśród Polaków (uwłaszczenie), a przy okazji wprowadzenie komercyjnych zasad do zarządzania państwowymi firmami. PPP łączy akcjonariat obywatelski z szansą naprawy przedsiębiorstw w postaci narodowych funduszy inwestycyjnych” – przekonywał w 1995 roku Janusz Lewandowski, obecnie polski komisarz ds. budżetu w rządzie Unii Europejskiej. Zadziwiające, że ów pomysł poparła także niechętna prywatyzacji – przynajmniej w teorii – lewica. „Program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych jest programem o charakterze masowym. Dotyczy całej grupy dorosłych obywateli, a z drugiej strony – znaczącej grupy ponad 400 przedsiębiorstw. Jest to około 10 proc. potencjału wytwórczego polskiego sektora publicznego” – twierdził Wiesław Kaczmarek, minister przekształceń własnościowych w rządzie SLD-PSL. Ponad dekadę później obaj krytykowali ten pomysł. Lewandowski bezczelnie zwalał winę na posłów, który ten projekt przygotowali, i ekspertów Banku Światowego, którzy go doradzali. Gdy sześć lat temu pytałem go, dlaczego nie przeprowadzono wówczas zwyczajnej licytacji przedsiębiorstw państwowych na aukcjach, odparł, nadzwyczaj szczerze, że było to „z politycznego punktu widzenia nie do zaakceptowania”.

Politycy kolegom, koledzy politykom

Cel PPP najlepiej ilustruje słynna peerelowska definicja szampana: był to napój, który klasa robotnicza piła ustami swoich przedstawicieli. Jedna dziesiąta majątku państwa została przekazana za darmo do firm wybranych przez polityków pod szczytnym hasłem „uwłaszczenia społeczeństwa”. Zarządzających tymi firmami wybrali również politycy. Wynagrodzenie zarządów Narodowych Funduszy Inwestycyjnych w żaden sposób nie zostało powiązane z wynikami ich pracy. Jedyną siłą, która mogła ich kontrolować, byli akcjonariusze, a tych byli miliony. Takim akcjonariuszem zostawał bowiem każdy dorosły Polak (w chwili uchwalenia ustawy). Był to perfekcyjnie zrealizowany skok na państwowy majątek. Wyjęto go z pod kontroli państwa i przekazano w ręce kolegów i znajomych polityków. Jak bardzo było to działanie świadome, świadczy fakt, że art. 24 ustawy o NFI przewidywał obowiązek uzależnienia wynagrodzenia zarządzających funduszami od ich wyników. Mimo ustawowego obowiązku ani Wiesław Kaczmarek (minister skarbu w rządzie SLD-PSL), ani Emil Wąsacz (minister skarbu w rządzie AW„S”-UW) tego nie zrobili. Prawo łamano świadomie.

Chociaż NIK alarmowała już 5 lipca 1996 roku (za rządów SLD), to przy podpisywaniu kolejnych umów z funduszami w 1999 roku (rządy AW„S”), nadal ignorowano ustawę.„Dotychczasowa działalność wskazuje na scenariusz mający na celu maksymalizację zysków firm zarządzających, a nie maksymalizację wartości majątku funduszy” – napisali kontrolerzy NIK w raporcie opublikowanym w 2001 roku. Nikt nie poniósł żadnych konsekwencji oczywistego łamania prawa. Nie bez znaczenia było to, że robili to zarówno postkomuniści, jak i AW„S”. Wśród zarządzających, którzy dorobili się na NFI, byli zarówno koledzy Wiesława Kaczmarka, jak i Janusza Lewandowskiego.

Skok na kasę

„Sprzedaż państwowego majątku musi być przeprowadzona szybko, w przeciwnym razie rozmaite grupy interesów będą miały dość czasu, by się zmobilizować i przeciągać ludzi władzy na swoją stronę” – zauważył Roger Douglas, były minister finansów Nowej Zelandii, autor udanej liberalnej terapii szokowej, jaką przeprowadzono w jego kraju pod koniec lat 80. (co ciekawe, Douglas był członkiem partii socjalistycznej). W Polsce prywatyzacja państwowego majątku trwa już trzecią dekadę. Obecnie w kluczowych spółkach skarbu państwa osiągnięto pat. Ekipa Platformy i PSL obsiadła spółki skarbu państwa i blokuje jakąkolwiek próbę rynkowej prywatyzacji. Menadżerowie tych spółek są gotowi do prywatyzacji, tylko takiej, która pozwoli im zachować wpływy i stanowiska. Ostatnim przykładem była głośna przed wakacjami obrona Zakładów Azotowych Tarnów przez skarb państwa, aby nie kupiła go grupa Acron, należąca do rosyjskożydowskiego biznesmena Wiaczesława (Mosze) Kantora. Chociaż ministerstwo skarbu państwa od lat poszukiwało nabywcy na Zakłady Azoty Tarnów, to gdy Acron ogłosił wezwanie, politycy PO nazwali je „próbą wrogiego przejęcia”. Najgłośniej krzyczał były minister skarbu Aleksander Grad, do niedawna poseł z Tarnowa. „Przypadkiem” prezesem Zakładów Azotowych Tarnów (oczywiście po wygranym konkursie) jest jego były doradca, z którym współpracował kilkanaście lat i który do pracy w tej spółce przeszedł wprost z jego gabinetu politycznego.

W tej grze chodzi o ogromne pieniądze. Etaty w spółkach skarbu państwa, które zapewniają wynagrodzenie znacznie większe niż na rynku, a także o możliwość robienia interesów z państwowymi firmami. I to dużymi. Przejęcie władzy przez PO w 2007 roku zbiegło się z rezygnacją z dochodzenia przez Zakłady Azotowe w Tarnowie 1,6 mln zł od brata przyszłego ministra skarbu Aleksandra Grada…

Prywatyzacja po cichu

Dziś nie da się sprzedać majątku państwowego w tak złodziejski sposób, w jaki robiono w to w latach 90. i na początku obecnego stulecia. Przypomnijmy, że kontrolę nad PZU chciano w 2001 roku oddać za… 6,5 mld zł. Utworzenie Inwestycji Polskich – funduszu, do którego zostaną skierowane akcje największych firm polskich – otwiera drogę do ich prywatyzacji zgodnie z polityczną wolą władzy. Inwestycje Polskie, udzielając kredytów i poręczeń, będą musiały to robić pod zastaw konkretnych pakietów akcji. W wypadku nietrafionych inwestycji akcje firm (np. PKN Orlen, KGHM) będą przejmowane przez banki, które będą decydowały o tym, komu dalej je odsprzedać. W ten sposób politycy PO nie będą musieli tłumaczyć się z dziwnych prywatyzacji. Co więcej, żaden inwestor spoza ich układu nie będzie w stanie pomieszać im szyków, windując cenę.

Jak ten system działa w praktyce, pokazuje utrata kontroli przez skarb państwa nad Bankiem Gospodarki Żywnościowej. W 2004 roku politycy z otoczenia ówczesnego premiera Marka Belki (aktualnie szefa Narodowego Banku Polskiego) rozpoczęli operację, której skutkiem było dwa lata później przekazanie kontroli nad bankiem ze skarbu państwa do mniejszościowego udziałowca. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że skarb państwa za oddanie kontroli nie dostał ani grosza. Zarząd BGŻ wyemitował akcje zamienne na obligacje, które objął inwestor mniejszościowy. Wyszło taniej niż wykupywanie skarbu państwa.

Druga transformacja

Utworzenie Inwestycji Polskich może mieć jeszcze jeden cel – wyjęcie z pod kontroli państwa kluczowych aktywów w gospodarce na wypadek przegranych przez Platformę wyborów. Formalnie dziś BGK podlega państwu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby również BGK do 2015 roku „uniezależnić od politycznych nacisków” (pod taką formułą byłaby prowadzona taka akcja). Dysponując faktyczną kontrolą nad państwowymi firmami i wygenerowanym przez nie strumieniem pieniądza, PO będzie bardzo trudno przegrać wyraźnie wybory. A na wypadek niekorzystnego scenariusza nowa władza będzie bezsilna wobec opozycji zarządzającej majątkiem liczonym w setkach miliardów złotych.

Prawdziwe intencje władzy należy czytać między wierszami. O ile na budowę i remont budynków policji premier chce wydać tylko 1 mld zł, to na wojsko aż 100 mld złotych. – Zdumiewa dysproporcja między nakładami na „zielonych” i „niebieskich” – komentuje Robert Gwiazdowski. – Ta jawna niesprawiedliwość społeczna ma pewnie jakieś przyczyny. Zobaczymy, jakie będzie miała konsekwencje – podsumowuje.

REKLAMA