Plany banksterów na przyszłość

REKLAMA

Niedawno ktoś poprosił, abym wcielił się w rolę bankstera i pospekulował, co mógłbym zrobić, aby wyjść z obecnej nieciekawej sytuacji. Otóż, aby zrozumieć szerszą perspektywę musimy zdać sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego, jak kilku panów kierujących globalnymi przepływami. Są oczywiście grupy sterujące politykami czy bankierami, ale owych grup jest kilka i ich interesy nie zawsze są zbieżne. Co więcej, bardzo często są sprzeczne.

Generalnie obecny świat podzielony jest na dwa obozy. Z jednej strony, mamy finansowe imperium brytyjsko – amerykańskie, obejmujące całą Amerykę Pn., Europę, Australię oraz Japonię. Grupa sterowana jest z Londynu i NY. Z drugiej strony, mamy wschodnie imperium ekonomiczne, w skład którego wchodzą Chiny, Rosja, Kazachstan, Brazylia, Iran, w pewnym stopniu Indie oraz wiele mniejszych krajów z Azji oraz Ameryki Pd. W tym przypadku, nie mamy monolitu pod zarządem jednego kraju, lecz raczej grupę mniejszych i większych krajów luźno współpracujących ze sobą. Mimo iż przywykliśmy do myślenia, że to tzw. zachód jest potęgą, to musimy zdawać sobie sprawę z tego, że sam BRICS zamieszkuje obecnie 3 mld osób (40% światowej populacji, w większości młodej). Grupa ta posiada rezerwy przekraczające 5 bln USD, a ich wymiana handlowa wzrosła w ciągu ostatnich 5 lat o 75%, ze 170 mld do 300 mld rocznie.

REKLAMA

O ile zadłużenie bloku wschodniego jest relatywnie niskie, o tyle zachód ma z nim ogromny problem. Problem co gorsza jest wielowarstwowy. Banki centralne przez lata ochoczo drukowały waluty pożyczając je rządom „suwerennych” krajów, czerpiąc z tego krociowe zyski. Im większy był dług kraju, tym łatwiej było sterować cyklem koniunkturalnym, czyli głównym narzędziem transferu majątku.

Wystarczyło bowiem obniżyć stopy procentowe, a politycy ochoczo wydawali pieniądze na lewo i prawo. Działania takie stymulowały wzrost gospodarczy oraz, co najważniejsze, podnosiły ceny wszystkiego, począwszy od gruntów, nieruchomości, aż po ceny akcji. Znacznie przyrastało także zadłużenie zarówno na wspomnianym poziomie rządowym, jak i korporacyjnym, czy personalnym. Gdy tylko gospodarka dochodziła do szczytowego momentu, banki centralne podnosiły stopy procentowe w imię walki z inflacją oraz zmniejszały akcję kredytową. Przebijano bańki, ceny aktywów gwałtownie spadały, po czym cykl zaczynał się od nowa.

Instytucje powiązane z sektorem bankowym znając z wyprzedzeniem działania banków centralnych, pozwalały na ruchy wyprzedzające, w skutek czego doprowadzono do bezprecedensowego transferu majątku od klasy średniej do 1% powiązanego z sektorem bankowym. W 2007 roku 737 największych korporacji kontrolowało 80% globalnych rynków zbytu. Dziś koncentracja jest jeszcze większa.

Efektem ubocznym pompowania oraz przekuwania baniek był nieustannie rosnący dług rządowy. Banki komercyjne mające dostęp do taniego kredytu z banków centralnych, skupowały przez lata papiery rządowe inkasując różnicę w oprocentowaniu. Był to tzw. zysk bez ryzyka, w stylu pożycz na 1% rocznie i kup obligacje płacące 3%. Ogromna pula obligacji posłużyła jednocześnie, jako zabezpieczanie na rynkach kontraktów terminowych. Rynek ów rozrósł się do nienaturalnych poziomów. Bank Rozrachunków Międzynarodowych szacuje, że globalny rynek derywatów sięgnął 10-krotnego globalnego PKB. Nieoficjalnie mówi się o skali jeszcze większej.

Lata ekspansji kredytowej doprowadziły do sytuacji, w której rządy wydają średnio 30% więcej, niż uzyskują ze skrajnie wysokich podatków. Nie mają innego wyjścia, jak tylko finansować dziurę budżetową z dalszego dodruku. Niestety, na rynku nie ma wystarczającej ilości chętnych na dług rządowy.

Mamy zatem sytuację, w której banki centralne robią, co tylko mogą, aby nie dopuścić do bankructwa poszczególnych rządów. Nie mają jednak innego wyjścia, jak tylko dodrukowywać środków płatniczych i skupować za nie dług rządowy. Jeżeli tego nie zrobią, dojdzie do kaskady wydarzeń:
a) brak kupców na obligacje doprowadzi do skokowego wzrostu ich rentowności, co w perspektywie kilku miesięcy przełoży się na bezpośrednie bankructwa i rozpad stref walutowych (Euro),
b) bankructwa emitentów obligacji przełożą się szybko na bankructwa kilku banków umoczonych w obligacjach rządowych, co przy dzisiejszym powiazaniu rynków kapitałowych, szybko przeniesie się na skalę bankructw (case Grecji i banków francuskich sprzed 3 lat),
c) obligacje rządowe stanowią główne zabezpieczanie transakcji na derywatach, o których wspominałem chwilę wcześniej. Jeżeli dojdzie do wzrostu ich rentowności (spadku ceny), banki komercyjne stracą zabezpieczanie używane pod kontrakty terminowe, co przy lewarze 70:1 szybko okaże się zabójcze dla całego sektora bankowego.
Jak widzimy stoimy przed wyborem: Albo skupujemy dług emisją nowej waluty albo pozwalamy na reset długów, który z każdym dniem staje się trudniejszy do zarządzania (słowa Banku Rozrachunków Międzynarodowych z Bazylei).

Cypryzacja oszczędności, czy dodruk?

Prawie dwa lata temu mieliśmy konfiskatę oszczędności bankowych na Cyprze, która w mojej ocenie była testem przed przeprowadzeniem Bail-in’ów na większą skalę. Mimo, iż w całym zachodnim świecie przygotowano ustawodawstwo pozwalające na cypryzaję oszczędności, to zdaje się, że porzucono takie rozwiązanie. Akcja na Cyprze zniszczyła bowiem zaufanie przeciętnych obywateli do systemu bankowego i doprowadziła do prawdziwej wojny na szczytach władzy pomiędzy zwolennikami częściowej konfiskaty oszczędności, a ratowaniem się dodrukiem. Ostatecznie wydaje się, że zwyciężyła opcja dodruku. Doszliśmy zatem do sytuacji, w której rządzący wybrali rozwiązania stosowane w Argentynie czy Zimbabwe tyle, że tym razem rozmawiamy o skali globalnej. Nie zapominajmy, że średni okres życia papierowej waluty wynosi 27 lat. Obecny system oparty o petrodolara ma już ponad 40 lat. FED po 5-tej akcji zwiększania podaży pieniądza, w tym 3 oficjalnych QE, nie bardzo pali się do uruchomienia kolejnej rundy. W ciągu ostatnich kilku lat największe banki centralne podpisały pomiędzy sobą tzw. umowy swapowe, które pozwalają pozabilansowo dokonywać emisji waluty. Dobrym przykładem dla zrozumienia takiej umowy jest przykład Belgii, która w ciągu kilku miesięcy skupiła z rynku obligacje w ilościach dokładnie odpowiadających redukcjom zakupów po stronie FED’u. Belgia ostatecznie skupiła obligacje za ponad 300 mld USD, mimo że nie miała na to środków. Najprawdopodobniej FED pożyczył EBC dolary, za które Belgia skupiła obligacje USA. Cała operacja mogła być także przeprowadzona za pośrednictwem MFW, przy czym szczegółów najprawdopodobniej nie poznamy nigdy.

Zmierzam do tego, iż obecnie traci na znaczeniu fakt, który bank centralny drukuje, gdyż to właśnie umowy swapowe są wykorzystywane do wzajemnego ratowania się bez potrzeby wykazywania tego w oficjalnych bilansach. Takimi działaniami kupuje się czas, ale nie możemy zapominać, że w zachodnim świecie wydatki rządowe rosną z każdym rokiem i muszą być one finansowe dodrukiem. Jest to właśnie strumień środków, który przelewa się do realnej gospodarki wywołując inflację.
Realna inflacja w USA liczona metodami, jakich używał rząd w latach 80-tych wynosi obecnie 9,5% (shadowstats.com). W Europie jest niższa, lecz na pewno nie ma mowy o deflacji. Generalnie na całym świecie zaniża się inflację, gdyż dzięki temu politycy chwalą się wiecznym wzrostem PKB, a negatywne stopy procentowe pozawalają po cichu okradać społeczeństwo.

ZIRP

Zerowe stopy procentowe są kolejnym czynnikiem, który pomaga kupić czas. Czas niezbędny dla sektora bankowego. W skali globalnej realna inflacja jest moim zdaniem wyższa o co najmniej 5%, niż wynosi wysokość stóp procentowych. Media oczywiście, trąbią o tym, że niskie stopy procentowe stymulują kredyt, a tym samym nakręcają gospodarkę. Tymczasem, wysoce negatywne stopy procentowe pozwalają redukować wysokość długu na kilku poziomach i o to właśnie chodzi. Pokrzywdzonym jest bezsprzecznie klasa średnia, która nie ma szans na utrzymanie siły nabywczej swoich oszczędności. O zysku nie wspomnę.

W każdym razie, dodruk (cichy) w połączeniu z negatywnymi stopami procentowymi jest skutecznym narzędziem, pozwalającym na kupienie czasu i zakulisowe działania ratujące system bankowy.

Inflację oficjalną można zaniżać sztuczkami statystycznymi tylko do pewnego czasu. Jeżeli w pewnym momencie realna inflacja dojdzie do poziomów dwucyfrowych, to nie da jej się wiecznie maskować. W takiej sytuacji być może niektóre banki centralne zdecydują się na minimalne podwyżki stóp procentowych. Podwyżka nie musi od razu oznaczać tragedii na rynku akcji czy obligacji pod warunkiem, że realne stopy procentowe pozostaną negatywne. Przykład: przy 9,5% realnej inflacji w USA mamy stopy procentowe na poziomie 0,25% . Realna stopa procentowa wynosi zatem -9,25%. Gdyby zatem FED podniósł stopy powiedzmy do 2,5% to i tak będziemy mieli negatywne realne stopy procentowe na wynoszące -7%.

Podnoszenie stóp procentowych nawet nieznacznie przypomina zabawę z odbezpieczonym granatem. Przyczyną jest ogromna skala długu osobistego oraz korporacyjnego. Na zerowych stopach procentowych opiera się rynek nieruchomości, rynek akcji oraz cały system bazujący na długu.
Skala dodruku.

Dodruk ma to do siebie, że jeżeli się go zacznie, to skala musi przyśpieszać. Banki centralne nie mają innego wyjścia. Mają jednak kilka dodatkowych opcji, jak np. zmiany w ustawodawstwie, czego przykładem jest Japonia. W kraju tym na skutek galopującej inflacji, a tym samym dewaluacji jena, oszczędności emerytów szacowane na około 6 bln USD gwałtownie topnieją. Aby je ratować rząd wspaniałomyślnie pozwolił funduszom emerytalnym na inwestowanie środków emerytalnych w przewartościowane obligacje rządu USA oraz amerykańskie akcje. Dzięki temu, ogromny strumień gotówki zostanie przekierowany z Japonii do USA, co pomoże przekonać społeczeństwo, że gospodarka Stanów Zjednoczonych ma się dobrze mimo, iż FED zakończył dodruk.

Przypadek Japonii na pewno nie jest ostatnim tego typu zagraniem. Fundusze emerytalne na całym świecie mają zbyt wiele cennego kapitału i z pewnością będę kolejnym celem ataku. Wspominałem zresztą o tym od dawna. Kiedyś uważałem, że będziemy mieli do czynienia z modelem zastosowanym bez specjalnych protestów w Polsce i w Rosji. Obecnie jednak wydaje się, że pójdziemy w kierunku zmian w prawie narzucającym jedyny słuszny kierunek inwestycyjny. Indywidualne konta emerytalne do tej pory zwalniane z podatków, będą musiały inwestować, np. nie mniej niż 70% swoich kapitałów we wskazane aktywa, aby utrzymać preferencje podatkowe. Dzięki temu, wytworzymy sztuczny popyt kosztem innych sektorów np. akcji na rynkach wschodzących.

Generalnie, z każdym kwartałem banki centralne nie będą miały innego wyjścia, jak tylko zwiększać skalę dodruku oraz szukać innych metod na wykreowanie sztucznego popytu.

(przedruk – za zgodą autora – z Niezależny Portal Finansowy – Independent Trader)

REKLAMA