Pochodnia z fabryki rakiet czyli wpadki przed igrzyskami w Soczi

REKLAMA

7 października Włodzimierz Putin obchodził urodziny, a dzień ten wkrótce będzie zapewne czerwoną datą we wschodnich kalendarzach, celebrowany jest bowiem wyjątkowo podniośle, dziennikarze zaś prześcigają się w informowaniu ludu rosyjskiego, kto ze światowych przywódców złożył wybitnemu jubilatowi życzenia (prezydent Indonezji, choć niezbyt podobny do Marylin Monroe, zaśpiewał mu w tym roku „Happy birthday”). Władca największego państwa świata niedawno zdmuchnął na torcie 61 świeczek.

Jeśli polegać na doniesieniach usłużnych mediów, Włodzimierz Putin niewiele ustępuje Supermanowi albo – aby pozostać na rodzimym słowiańskim gruncie – Światogorowi ze starych ruskich bylin, co to dech miał tak potężny, że powalał nim wrogów. Być może w tym należy szukać wyjaśnienia, dlaczego przy okazji zgasła pochodnia z ogniem olimpijskim, zanim biegnący z nią rosyjski sportowiec zdążył minąć bramę Kremla.

REKLAMA

A jednak łamiotsa!

Ale szutki w storonu (żarty na bok) – jak powiadają w Rosji. Doprawdy trudno było sprawić gorszy prezent urodzinowy niedawnemu triumfatorowi rozgrywki syryjskiej. Kompromitacja z ogniem olimpijskim, który w ciągu kilku dni od dostarczenia z Grecji zdążył na terytorium Federacji Rosyjskiej zgasnąć już parokrotnie, uderza Putina w najczulsze punkty. Zimowe igrzyska w Soczi to przecież jego oczko w głowie – na imprezę tę przeznaczono niewyobrażalne środki. Ma ona przyćmić letnią olimpiadę z 1980 roku w Moskwie, bowiem mimo propagandowego rozmachu była ona właściwie zawodami rozgrywanymi pomiędzy ZSRS i jego akolitami a drużynami krajów Europy Zachodniej, które zresztą nie występowały w narodowych barwach, lecz jedynie pod flagą olimpijską. Udane Soczi 2014 zatka przecież nie tyle może usta przeciwnikom rosyjskiego reżimu, ile raczej uszy wielu z tych, których krytycy Putina próbują przekonać do swoich racji.

Krótko mówiąc: przysporzy Rosji nowych fanów czy też raczej pożytecznych idiotów w rodzaju Gerarda Depardieu. Zachwyceni olśniewającym widowiskiem będą oni przyklaskiwać Moskwie we wszystkich jej poczynaniach. Igrzyska te upamiętnią panowanie Putina tak, jak w starożytnym Rzymie ówczesne igrzyska uświetniały rządy cezarów.

Ten prezydencki sen zderzył się z twarda rzeczywistością. Rosja jest wiodącym producentem na rynku paliw (wprawdzie latem tego roku Stany Zjednoczone produkowały dziennie odpowiednik 22 milionów baryłek ropy i gazu ziemnego, a Federacja Rosyjska o nieco ponad 2% mniej, ale przez długi czas to ona prowadziła w tej rywalizacji).

Państwo to posiada również najwięcej na świecie wiecznych ogni płonących w kompleksach memorialnych poświęconych żołnierzom poległym podczas wojny ojczyźnianej; co prawda najstarsze z nich zapalono niewiele ponad pół wieku temu, przy tym niektóre wieczne ognie wznieca się tylko w określone święta, a dwa znajdujące się w Groznym zgasił ogień rosyjski podczas wojen czeczeńskich w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, ale jednak administracje blisko 50 miejscowości rosyjskich otrzymują co miesiąc rachunki za gaz spalany w betonowych zniczach. Zdawałoby się, że wobec takich osiągnięć wyprodukowanie prostego przyrządu składającego się z niewielkiego zbiornika paliwa, zaworu oraz palnika jest rzeczą dziecinnie prostą.

Kiedy na początku 2013 roku prezentowano prototyp rosyjskiej pochodni przeznaczonej do przenoszenia ognia olimpijskiego, Dymitr Czernyszenko, szef komitetu zajmującego się organizacją igrzysk w Soczi, zaklinał się, że to niezawodne superustrojstwo nie zgaśnie ani pod wodą, ani w kosmosie. W przeddzień urodzin prezydenta Rosji ogień rozniecony w Olimpii dotarł do Moskwy, gdzie Włodzimierz Putin uroczyście zainaugurował sztafetę, która obiegnie z symbolem igrzysk w ciągu 123 dni całą Rosję.

Ogień olimpijski trafi na biegun północny (Moskwa coraz wyraźniej ostrzy sobie zęby na Arktykę), na szczyt Elbrusu, na dno Bajkału oraz odwiedzi stację kosmiczną. Ponadto sztafetę gościć będzie 2900 rosyjskich miejscowości; przemierzy ona blisko 65 tysięcy kilometrów. Zaplanowana jest jako największa w historii zimowych igrzysk, a ogień z ojczyzny olimpiad będzie podróżował po Rosji samolotem, koleją, samochodami, psim zaprzęgiem, saniami ciągniętymi przez renifery, rosyjską trojką, a nawet bolidem formuły pierwszej. Sztafetę ma ochraniać aż 138 tysięcy policjantów i żołnierzy wojsk wewnętrznych. Można wyobrazić sobie rozczarowanie różnych bojówkarzy ekologicznych, ekstremistek ruchów feministycznych, homoaktywistów itp., którzy szykowali efektowne zamachy na trasie sztafety. Tymczasem okazało się, że w urządzeniu rosyjskiej produkcji symbol olimpijski gaśnie samoczynnie…

Pochodnia z fabryki rakiet

Przez pierwsze trzy dni 500 maratończyków (byli wśród nich nie tylko sportowcy, ale również wybitne osoby oddające się innym zajęciom – artyści, naukowcy, biznesmeni, politycy, na przykład reżyser Nikita Michałkow czy też minister przemysłu) biegało po stolicy Rosji z czterema pochodniami, odwiedzając szkoły, szpitale, obiekty sportowe, dworce kolejowe, a także wieżę telewizyjną w Ostankino, której tragiczny pożar z 2000 roku moskwianie świetnie pamiętają.

Już na samym początku nastąpiła wpadka. Trafiło na mieszkającego w Moskwie ormiańskiego pływaka Szarwasza Karapetiana, który jako drugi w sztafecie – licząc od chwili zapalenia rosyjskich pochodni od centralnego znicza – niósł importowany z Grecji ogień. Karapetian to postać całkiem sympatyczna. Ten wielokrotny mistrz świata, Europy i ZSRS, a także rekordzista w pływaniu podwodnym, prowadzi obecnie w Moskwie mały zakład szewski o nazwie „Drugi Oddech”. Osobliwym zrządzeniem losu w latach 1974-1985 uratował on życie łącznie kilkudziesięciu ludziom podczas trzech różnych krytycznych sytuacji. Najbardziej brawurowego wyczynu dokonał we wrześniu 1976 roku, kiedy na jego oczach do jeziora pod Erywaniem wpadł trolejbus. Z zatopionego na głębokości kilku metrów pojazdu znakomity pływak wyciągał pasażerów i zdołał ocalić życie dwudziestu z nich. Ale gdy pod kremlowskim murem zgasła mu cud-pochodnia, bohater minę miał nietęgą. Na szczęście w pobliżu kremlowskiej Bramy Spaskiej stał ochroniarz, który gestem dobrze znanym palaczom podał sportowcowi ogień. Karapetian odpalił pochodnię od zapalniczki produkcji amerykańskiej firmy Zippo Manufacturing Company i pobiegł dalej.

Zapalniczka Zippo nie zawiodła. Włodzimierz Putin od czasu do czasu wmawia swojemu ludowi, że powinien on kupować towary produkcji krajowej, zwłaszcza samochody. Ale nie z Rosjanami takie numery. Po wiekopomnym zwycięstwie nad Niemcami w 1945 roku mieszkania sowieckich generałów podobno wyglądały tak, że tylko słomianka do butów była sowieckiego pochodzenia. Władca Rosji od lat także stara się zmienić strukturę rosyjskiego eksportu, aby zmniejszyć w nim udział surowców naturalnych, a zwiększyć choćby półproduktów, ale to także marzenie ściętej głowy.

Rosyjska pochodnia ma formę skrzydła, nawiązując w ten sposób do legendy o Feniksie, a może o cudownym Żar-ptaku z rosyjskiego folkloru. Są i tacy, którym najbardziej przypomina ona stylizowany płomień umieszczony w logo Gazpromu. Waży ona dwa kilogramy i ma wysokość blisko jednego metra. Jest oczywiście stuprocentowym płodem rosyjskiej myśli technicznej. Jej konstruktorzy rzeczywiście zapewniali, że pochodnia wytrzyma temperaturę do -45 stopni Celsjusza, a jej płomień zniesie bez uszczerbku wiatr wiejący z prędkością około 60 km na godzinę. Jeden z twórców pochodni, Włodzimierz Pirożkow, po skandalach z gasnącym płomieniem od razu zastrzegł się, że „na temat awaryjności pochodni powinien wypowiedzieć się jej producent”. Jest nim Krasnojarska Fabryka Budowy Maszyn. Istnieje ona od 1932 roku i została nagrodzona mnóstwem sowieckich i rosyjskich odznaczeń, a obecnie produkuje rakiety balistyczne dla okrętów podwodnych, wykonuje zlecenia Rosyjskiej Agencji Kosmicznej, a ponadto realizuje zamówienia, których charakteru nie ujawnia osobom postronnym. Jak bardzo ucierpiał prestiżowy wizerunek nowoczesnego rosyjskiego przemysłu po kompromitacji z wadliwie działającymi pochodniami, tłumaczyć chyba nikomu nie potrzeba.

Zarobić na sporcie

Włączając się do nagonki na fabrykę w Krasnojarsku, deputowany Michał Starszynow ujawnił, że wyprodukowano aż 16 tysięcy olimpijskich pochodni, a każda z nich kosztowała równowartość 120 złotych. – Po co ich tyle i czemu są takie drogie? – grzmiał Starszynow, który reprezentuje w Dumie organizacje kombatanckie, młodzieżowe, kobiece itd. skupione we froncie, któremu przewodniczy Włodzimierz Putin. – A wreszcie: czemu się psują?

Pytania zadane przez posła są tak naiwne, że słysząc je, uśmiecha się każde rosyjskie dziecko. Jak to po co aż tyle egzemplarzy pochodni? Kiedy zaczną się igrzyska, pochodnie będą przecież szły jak ciepłe bułeczki. Któryż z zagranicznych gości nie będzie chciał mieć takiej pamiątki z olimpiady? I zapłaci za nią przyzwoitą sumę w prawdziwej walucie. A jak objaśnić to, że ostatecznie rewelacyjne pochodnie okazały się bublami?

Bardzo popularnym hasłem okresu budowy komunizmu, przeniesionym także do naszego kraju, było nawoływanie robotników fabrycznych do szukania oszczędności i rezerw. No i pewnie w Krasnojarskiej Fabryce Budowy Maszyn ktoś takich oszczędności poszukał. O ile znam miasto nad Jenisejem, niedaleko słynnych zakładów Krasmaszu jest barachołka, czyli bazar, na którym oferowane bywają za niewielkie pieniądze rozmaite towary chińskiego pochodzenia. Ale może to już są zbyt daleko idące podejrzenia…

Podczas stołecznej rundy fatalne pochodnie gasły jeszcze co najmniej trzy razy. Drugi z pechowców musiał zaczekać na brygadę z zapasowymi urządzeniami. Biegaczka, która przejęła kolejny złośliwy ogień, początkowo nie zauważyła, że płomień zgasł, bowiem pole widzenia zasłaniał jej daszek czapki, biegła więc dłuższy czas dalej, pozdrawiając zgromadzoną wzdłuż trasy publiczność. Czwarty wypadek miał miejsce naprzeciwko gmachu Mosfilmu.

Kłopoty z pochodnią zaczęły się zresztą już wcześniej; były problemy z jej zapaleniem podczas prób w Grecji. – Nie ma wątpliwości, że podczas oficjalnej ceremonii pochodnia będzie płonęła – zapewniał wówczas pyszałkowato Czernyszenko i podkreślał, że unikalny system podwójnego płomienia to rozwiązanie absolutnie niezawodne.

W jednym z filmów o przygodach przybysza z planety Krypton ujawnia on swoje złe cechy i między innymi zdmuchuje płomień z pochodni biegacza na moment przed otwarciem olimpiady. Supermanowi z Kremla przydarzyła się w pewnym sensie podobna przygoda à rebours.

Jeśli komuś natrząsanie się z rosyjskiego pecha wyda się w złym guście, chciałbym mu przypomnieć, że po 11 września 2001 roku dość powszechna była pośród Rosjan satysfakcja z nauczki, jaką wówczas otrzymały „zadzierające nosa” Stany Zjednoczone. I tylko wspomnę jeszcze o komentarzach wschodnich internautów dotyczących tragedii smoleńskiej. Skoro polscy lotnicy nie potrafią latać, w takim razie ruscy nie umieją zapalać gazu… Ale tam szło przecież o ludzkie istnienia, a nie błahy w istocie gadżet! W każdym razie ciśnie się na myśl stare powiedzenie o kolosie na glinianych nogach, co ma obecnie nad Wisłą znaczenie szczególnie krzepiące.

Za potworny blamaż z pochodniami zapewne posypią się głowy, moskiewska prokuratura wszczęła bowiem śledztwo. W epoce hard-Soviet sprawa byłaby prosta, a los sabotażystów i dywersantów nie do pozazdroszczenia. Oberwałoby się też przy okazji i mniejszości greckiej w ZSRS za to, że imperialiści z Aten przysłali wybrakowany ogień.

Ale w naszych humanitarnych czasach najwyżej pożegna się ze stołkami paru dyrektorów z Krasnojarska, a konstruktorzy przemyślnej pochodni znajdą zajęcie przy projektach wymagających mniejszej inwencji.

Niewykluczone są także zmiany w komitecie Soczi 2014. Kto wie, może najgorzej wyjdzie na tym wszystkim ów nieszczęsny ochroniarz spod Bramy Spaskiej. No bo po jakie licho szpanował do kamery amerykańską zażygałką, zamiast wyjąć z kieszeni zwykłe spiczki wytworzone w ojczystych zakładach zapałczanych w mieście Czerepowcu?

Co prawda fabryka ta wyposażona jest całkowicie w szwedzkie linie produkcyjne, ale przecież nie wszyscy muszą o tym zaraz wiedzieć.

REKLAMA