Wielomski: Sojusz Chin i Rosji w sprawie Syrii. Klęska dyplomacji USA

REKLAMA

Spór wokół Syrii wygasa i widmo wojny oddala się. Świat odetchnął z ulgą, że będzie pokój. Warto jednak zastanowić się nad wyłaniającym się z konfliktu dyplomatycznego układem sił oraz interesującą dyskusją między Władimirem Putinem a Johnem McCainem.

Stany Zjednoczone wychodzą ze sporu o Syrię upokorzone i osłabione. Okazało się, że militarystyczna polityka doprowadziła Amerykanów do izolacji na arenie międzynarodowej i liczyć mogą tylko na Francję, czyli na kraj historycznie USA wrogi, który incydentalnie zajął to samo stanowisko co Stany Zjednoczone. Porażkę potęguje niezamierzony skutek planowanej agresji na Syrię.

REKLAMA

Amerykanie za najpoważniejszych przeciwników od zakończenia Zimnej Wojny uważali Chiny i Rosję. Te pierwsze są wrogiem na polu gospodarczym (armia chińska jest stosunkowo słaba, choć liczna), podczas gdy ta druga posiada znaczący potencjał militarny. Najważniejszym celem polityki amerykańskiej było przeszkodzenie zawiązaniu osi Moskwa-Pekin, która razem mogłaby okazać się zdolna sprzeciwić uniwersalnemu amerykańskiemu panowaniu.

Tymczasem w obronie Syrii Moskwa i Pekin wystąpiły solidarnie. Rosjanie mieli tam rozliczne interesy (eksport broni, baza morska) i ich postawa była oczywista. Chiny wielkich interesów tam nie miały, ale przyłączyły się do frontu walki z amerykańską hegemonią. Sojusz rosyjsko-chiński stał się faktem – i jest to katastrofalna porażka amerykańskiej dyplomacji. Wzmocni to wszystkich tradycyjnych wrogów Waszyngtonu – od Korei Północnej po Iran – którzy na plecach będą teraz czuć potężne wsparcie wobec zagrożenia przez amerykańskie działania zbrojne.

Mówiąc brutalnie: w dyplomatycznej rozgrywce Barack Obama i John Kerry zostali ograni przez Władimira Putina i Siergieja Ławrowa w sposób straszliwy. Dokładnie w taki, w jaki mistrzowie gier hazardowych ogrywają graczy początkujących. Obama okazał się graczem w krótkich spodenkach.

Konfliktowi rosyjsko-amerykańskiemu towarzyszyła interesująca dyskusja na łamach prestiżowych gazet. Mam na myśli teksty Władimira Putina „Bóg stworzył nas równymi” w „New York Timesie” i odpowiedź Johna McCaina „Rosjanie zasługują na lepszego prezydenta niż Putin” zamieszczoną w „Prawdzie”. Obydwa artykuły zasługują na uwagę, gdyż wyrażają niezwykle istotne poglądy charakterystyczne dla elit obydwu państw.

Putin skrytykował plany agresji na Syrię, odwołując się do zasad prawa międzynarodowego i koniecznej do takiej interwencji jednogłośnej decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Dowodził także, że obalenie rządów Asada doprowadzić może do przejęcia władzy przez islamistów i rozwoju terroryzmu na skalę dotychczas nieznaną. Jednak to nie ta część tekstu wzbudziła w USA największą wściekłość. Poszło o słowa ostatniego akapitu:

„Moje robocze i osobiste stosunki z Prezydentem Obamą cechuje rosnące wzajemne zaufanie. Doceniam to. Uważnie studiowałem jego wtorkowe orędzie do narodu. I raczej nie zgodziłbym się z uwagą, jaką poczynił na temat amerykańskiej wyjątkowości, stwierdzając, że to polityka Stanów Zjednoczonych jest tym, »co czyni Amerykę inną. To właśnie czyni nas wyjątkowymi«. Jest czymś wyjątkowo niebezpiecznym zachęcać ludzi do tego, by zaczęli uważać się za wyjątkowych, bez względu na uzasadnienie. Są duże kraje i małe kraje, bogate i biedne, te z długą tradycją demokratyczną i te wciąż szukające własnej drogi do demokracji. Także ich polityki się różnią. Wszyscy jesteśmy różni, ale kiedy prosimy o Boże błogosławieństwo, nie wolno nam zapominać, że Bóg stworzył nas równymi” (tłumaczenie A. Śmiecha na stronie internetowej „Myśli Polskiej”).

W Stanach Zjednoczonych, gdzie rozmaitych mesjanistów zawsze były całe bataliony – począwszy od starotestamentowych ortodoksyjnych żydów, przez podobnych im starotestamentowych purytanów, a kończąc na sfanatyzowanych wilsonistach – podobne słowa musiały być szokujące. Wynikało z nich, że Ameryka nie jest krajem wybranym przez Boga, aby być „Nowym Syjonem” i „lśniącym miastem na wzgórzu”.

Zaraz więc odpowiedział Putinowi artykułem John McCain – „dinozaur neokoństwa” (określenie Konrada Rękasa). W swoim artykule amerykański neokonserwatysta – i czołowy polityk republikański – całkowicie poparł wojowniczą politykę Obamy wobec Syrii, zarazem atakując Putinowską Rosję za łamanie demokracji, represje wobec opozycji, korupcję i dyskryminację mniejszości seksualnych (i to pisze rzekomo prawicowy republikanin!), aby dojść do wniosku, że „Rosjanie zasługują na kogoś lepszego niż Putin”.

Dlaczego obydwa te teksty są istotne? Dlatego, że pokazują dwie sprzeczne tendencje rywalizujących mocarstw: zmierzchającej Ameryki i wznoszącej się Rosji, dodatkowo pozostającej w strategicznym sojuszu z Chinami (dzięki błędowi Obamy). Prezydent Rosji wprost, brutalnie, na łamach poczytnego amerykańskiego dziennika powiedział, że nie uznaje posłannictwa Stanów Zjednoczonych w świecie, ich specjalnego wybraństwa i apostolskiego charakteru. Rosja uważa się za państwo równe, mające identyczny status bytowy (ontologiczny) co Nowy Syjon zza Wielkiej Wody i odmawia uznania Amerykanów za nowy Naród Wybrany, co miałoby im dawać prawo do pouczania i zwierzchności nad światem. Putin nie poucza przy tym Amerykanów, jak mają żyć i jak zbudować własny kraj – odmawia im tylko prawa pouczania innych.

Odpowiedź McCaina można uznać jako charakterystyczną właśnie dla purytańskiego mesjanizmu, ponieważ skupia się nie na problemach międzynarodowych – co uczynił Prezydent Rosji – lecz na pouczaniu Rosjan, jak powinien wyglądać ich kraj, aby upodobnić się do Stanów Zjednoczonych. W podtekście tekstu neokońskiego polityka tkwiło przekonanie, że reprezentuje naród wybrany przez Boga, który ma prawo z wysokości katedry profesorskiej pouczać inne narody, jak mają żyć, w co wierzyć i jakie winny posiadać instytucje polityczne.

Putin i McCain nigdy nie się porozumieją. Jeden mówi językiem polityka, drugi językiem kaznodziei. Rozgrywka mocarstw wchodzi w nową fazę.

REKLAMA