Szymowski: Wielki Brat Donalda Tuska

REKLAMA

Rozpoczęcie przez Michała Boniego pracy nad przepisami zwalczającymi „mowę nienawiści” zbiegło się w czasie z ujawnieniem przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego statystyk dotyczących podsłuchów. Kolejna faza rządów Donalda Tuska naznaczona będzie największą w historii (i jedną z większych w świecie) inwigilacją obywateli.

524 – tyle razy w 2011 roku szef ABW występował do Sądu Okręgowego w Warszawie z wnioskiem o założenie kontroli operacyjnej (czyli m.in. podsłuchu telefonicznego). To mniej niż w 2010 roku (749 wniosków) i dużo mniej niż w 2009 (1080 wniosków). Rekordowy okazał się w tej kwestii rok 2007, kiedy szef ABW występował z takim wnioskiem do sądu aż 2031 razy. Rok 2007 był również rokiem, kiedy sądy najczęściej akceptowały wnioski o inwigilację (2010 razy w porównaniu z 510 w roku minionym). Również w 2007 roku szef ABW najwięcej razy zarządził kontrolę operacyjną w tzw. przypadkach niecierpiących zwłoki (197 razy), podczas gdy w roku 2011 takich wniosków było zaledwie 36, a rok wcześniej – 18).

REKLAMA

Wielka manipulacja ABW

6 grudnia Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamieściła na swojej stronie internetowej statystyki dotyczące kontroli operacyjnej w latach 2002-2011. Zmusił ją do tego wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 21 września 2012 roku (sygn. akt I OSK 1393/12). Ujawniono pięć rodzajów danych: wnioski szefa ABW o wszczęcie kontroli operacyjnej, postanowienia Sądu Okręgowego w Warszawie o zastosowaniu tej kontroli, postanowienia szefa ABW o wszczęciu kontroli operacyjnej w sprawach niecierpiących zwłoki, odmowy ze strony sądu udzielenia takiej zgody oraz polecenia szefa ABW o wstrzymaniu kontroli operacyjnej i protokolarnym, komisyjnym zniszczeniu materiałów zgromadzonych podczas jej stosowania.

Z ujawnionych statystyk wynika, że najgorzej ABW funkcjonowała w czasach PiS. Wtedy bowiem kierowano najwięcej wniosków o inwigilację obywateli. Stało się tak dlatego, że stojący na czele ABW ludzie PiS (Witold Marczuk i Bogdan Święczkowski) skrupulatnie trzymali się procedur prawnych, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek uchybienia. I wszystkie wnioski o podsłuchy były rejestrowane i wysyłane do sądu – jak nakazuje prawo. Dla poznania prawdziwej skali inwigilacji kluczowe jest poznanie dokładnej liczby wniosków o przedłużenie kontroli operacyjnej na okres trzech miesięcy lub dłuższy oraz liczby tzw. pięciodniówek, czyli podsłuchów zakładanych przez funkcjonariuszy na okres pięciu dni bez zgody sądu.

„Pięciodniówki” to w ogóle niezbadany obszar działalności ABW. – Po pięciu dniach należy wystąpić o zalegalizowanie podsłuchu. Jeśli takiej zgody nie ma, podsłuch należy wyłączyć – mówi nam były oficer ABW. Jak przyznaje nasz rozmówca, popularnym rozwiązaniem jest włączanie podsłuchów na pięć dni, wyłączanie i włączanie ponowne. Jak często ma to miejsce? ABW nie ujawnia tych statystyk z uwagi na bezpieczeństwo państwa, używając kuriozalnego pretekstu, iż mogłoby to szkodzić działalności kontrwywiadu. „Jednocześnie oświadczamy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, realizując swoje ustawowe zadania, w ramach obowiązujących przepisów prawa, nie nadużywa kontroli operacyjnej” – czytamy na stronie internetowej ABW.

Miliony bilingów

Poziom inwigilacji obywateli wzrasta z roku na rok. O dane telekomunikacyjne – tj. bilingi rozmów telefonicznych – ubiegać się mogą takie organy jak Policja, ABW, CBA, Kontrwywiad Wojskowy, Służba Celna, Żandarmeria Wojskowa i Prokuratura, a nawet Wywiad Skarbowy. I skrupulatnie z tych możliwości korzystają. Jak wynika z danych UKE, w roku 2011 dane telekomunikacyjne zostały przekazane aż 1.856.888 razy. To wyraźny wzrost w porównaniu z rokiem poprzednim (1.382.521), zaś w roku 2009 liczba ta oscylowała wokół miliona.

Polska jest europejskim liderem, jeśli chodzi o udostępnianie bilingów. Na tysiąc mieszkańców występuje się o bilingi średnio 27,5 osoby. W Niemczech, gdzie do takich danych ma dostęp tylko sąd i prokuratura, wskaźnik ten wynosi zaledwie 0,2. Przy czym dodać trzeba, że nie jest jasne, ilu osób dotyczyły zapytania służb o bilingi. Jedno zapytanie może dotyczyć przecież więcej niż jednej osoby. A to oznacza, że liczba osób, których połączenia badały służby, jest wielokrotnością liczby 1,856 miliona. Dane telekomunikacyjne są przechowywane w Polsce przez dwa lata. Wszystkie służby mają do nich niczym nieograniczony dostęp, choć formalnie istnieją rygorystyczne wymagania. Jednak nie przeszkadza to policji brać ich w celach prewencyjnych – ze wszystkich służb to policja wraz z prokuraturą sięgały po nie najczęściej, co roku jest to odsetek na poziomie 50%.

Co najgorsze, obywatele nie są informowani o tym, że byli inwigilowani, gdy w innych krajach (np. w Skandynawii) po zakończeniu kontroli operacyjnej obywatela, który był jej poddany, informuje się o tym fakcie.

Osobną sprawą są koszty wielkiej inwigilacji. Pomimo iż w ustawach zezwalających na pobieranie takich informacji jest zapis o ich nieodpłatności, firmy telekomunikacyjne muszą ponosić koszty związane z udostępnianiem służbom danych. Muszą bowiem zatrudniać nowe osoby, powoływać kancelarie tajne, inwestować w specjalne oprogramowania komputerowe. Jak wyliczył „Dziennik Gazeta Prawna”, w samym tylko 2011 roku kosztowało to ok. 75 mln złotych.

Nowe prawo, wielkie szpiegostwo

27 listopada z inicjatywy grupy posłów PO pojawił się „projekt ustawy o zmianie ustawy” w kodeksie karnym. Zmiana ta dotyczy przede wszystkim art. 256, w którym mowa jest o zakazie propagowania ustroju totalitarnego i o „nawoływaniu do nienawiści”. Według tegoż projektu, artykuł miałby zostać rozszerzony o kilka punktów. Wprowadzałby między innymi karalność za dyskryminowanie innych z powodu ich przynależności społecznej i politycznej. Karą za tego rodzaju występki miałoby być nawet pozbawienie wolności do lat dwóch. Paragraf otworzyłby furtkę do karania ludzi za nawoływanie do nienawiści na tle politycznym – co może być niezwykle brzemienne w skutkach.

Wyobraźmy sobie tylko jakąkolwiek manifestację polityczną skierowaną przeciwko obecnym rządom. Hasła, które wyrażają niezadowolenie ze stanu faktycznego w państwie, to przecież ich kwintesencja!

Drugi paragraf tego artykułu jest jeszcze bardziej wymowny. Mówi on o tym, że każdy, kto „w celu rozpowszechnienia produkuje, utrwala (…) lub przesyła dane informatyczne, druk, nagranie (…)”, podlega takiej samej karze. Co to są dane informatyczne? Może nimi być wszystko, co przesyłamy za pomocą internetu: artykuł, obrazek czy piosenka. W świetle nowelizacji, za przesłanie danych informatycznych – które mogą okazać się zwyczajną, humorystyczną antyrządową grafiką wysłaną za pośrednictwem elektronicznej poczty do znajomych – możemy trafić do więzienia.

Co najbardziej jednak zastanawia w tymże paragrafie, to zapis o tym, w jakiej sytuacji karani będziemy za rozpowszechnianie materiału wzywającego do nienawiści. Zapis „kto w celu rozpowszechnienia produkuje (…)” jest prawdziwym apogeum. Czymże bowiem – według ustawy – różni się intencjonalność czynu od nieintencjonalności? I jak sąd zweryfikuje, czy przesyłaliśmy te materiały w celu ich rozpowszechnienia, czy zwyczajnie baliśmy się ataku hakerów i w celu zrobienia ich kopii zapasowych wysłaliśmy je do przestrzeni internetowej? Na te pytania ustawa nie odpowiada, przekazując interpretację sądowi.

Co się jednak stanie wtedy, gdy sąd nam udowodni, że faktycznie mieliśmy te materiały czy też satyryczne rysunki, w których bezwstydnie nawoływaliśmy do nienawiści i jeszcze bardziej bezwstydnie je rozpowszechnialiśmy?

W przypadku gdy zostaniemy skazani, ustawa mówi: „w razie skazania za przestępstwo określone w § 2 sąd orzeka przepadek przedmiotów, o których mowa w § 2, chociażby nie stanowiły własności sprawcy”. Ponieważ w paragrafie drugim mowa jest o danych informatycznych, to zgodnie z prawem, komputer, z którego wysłaliśmy treść obleczoną w „mowę nienawiści”, oraz wszystkie inne komputery (ba! – a nawet serwery, na których widnieją te treści!) zostaną skonfiskowane. A co się stanie, jeżeli sprawca czynu korzystał z kafejki internetowej? Zgodnie z literą nowego prawa, sprzęt zostanie zabrany właścicielowi kafejki – Bogu ducha winnemu przedsiębiorcy. Ten zaś, obawiając się, albo będzie musiał wprowadzić kaucje od wszystkich korzystających z komputerów, by w razie czego zrekompensować sobie stratę komputera, co zlikwiduje rynek kafejek (mało kogo stać na kilkaset złotych kaucji). Albo też będzie musiał zainstalować program szpiegowski umożliwiający śledzenie tego, co robią jego klienci w kafejkach internetowych. W tym drugim przypadku poziom inwigilacji znowu wzrośnie.

Jednakże są wyjątki od normy. W projekcie nowelizacji przepisów czytamy: „nie popełnia przestępstwa sprawca (…), jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej”. Publiczna propaganda ustroju faszystowskiego i komunistycznego nie będzie karalna tylko dlatego, że została zaprezentowana w ramach szeroko rozumianego artyzmu bądź też działalności edukacyjnej. Tylko jak w tej sytuacji zinterpretować rozmawianie na temat jakiegokolwiek ustroju politycznego, jak nie działaniem edukacyjnym? Co więcej – nie wiadomo, jak interpretować sformułowanie „działalność artystyczna”, przez co np. strona antykomor.pl może nie zostać uznana za działalność artystyczną (bo jej twórca naśmiewał się z prezydenta z PO), zaś np. rozpowszechnianie w internecie kazań księdza Małkowskiego krytykującego władze może już być uznane za popieranie faszyzmu.

Ponieważ z „faszyzmem” i „mową nienawiści” walczył będzie minister Boni, nietrudno sobie wyobrazić, jaka będzie interpretacja zachowań penalizowanych. Tym bardziej że ciało, któremu zaczyna przewodniczyć Boni (Rada ds. Walki z Mową Nienawiści), zostanie wyposażone w gigantyczne narzędzia do inwigilacji obywateli: możliwość kontrolowania treści maili, skrzynek mailowych, serwerów itp. Jak pisaliśmy w „NCz!”, Boni przejdzie do historii jako wielki zamordysta i wielki inwigilator.

Życie na podsłuchu

Inwigilacja wkracza w coraz bardziej intymne sfery naszego życia. Nowe przepisy o Systemie Informacji Oświatowej to cios w prywatność każdego dziecka, gdyż począwszy od edukacji przedszkolnej, będą zbierane specjalne „dane identyfikacyjne i dane dziedzinowe uczniów”. Za tym zgrabnym kancelaryzmem kryje się ordynarne pozyskiwanie i przechowywanie poufnych informacji o uczniu. Informacji takich jak stan psychiczny dziecka, czy uczęszcza ono na zajęcia do poradni psychologiczno-pedagogicznej, na jakiej podstawie otrzymuje ono pomoc materialną, a nawet to, czy jest uprawnione do korzystania z bezpłatnego transportu. Mamy więc powód do zmartwienia.

Podobny system ma objąć pacjentów. Urzędnicy uzyskają dostęp do danych dotyczących zdrowia każdej osoby, w tym przebytych chorób, szczepień, konsultacji i wizyt.

Kolejną grupą prześladowanych stają się kierowcy. W Polsce powstaje tzw. Inteligentny System Kompleksowej Identyfikacji Pojazdów, który za pomocą monitoringu będzie stale śledził sytuację na drogach. System ten nie tylko będzie wychwytywał przekroczenia prędkości, ale także dzięki systemowi analizy i weryfikacji zapisuje i przechowuje takie dane jak numer tablic rejestracyjnych, rodzaj, markę, kolor pojazdu, datę i godzinę, a nawet twarz kierującego samochodem!

Jednak utrzymanie stałego monitoringu kosztuje. Przekonały się o tym władze Warszawy na czele z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Jak wynika z danych budżetu miasta Warszawa, utrzymanie jednej kamery w Warszawie kosztuje ponad 34 tys. zł rocznie. A że kamer jest 407, suma ta kształtuje się na poziomie ponad 13 mln zł rocznie. Dodatkowo koszty rozkładają się na rozbudowę monitoringu, na którą przewidziano 2,5 mln zł, na jego modernizację – 450 tys. zł – i na utrzymanie Zakładu Obsługi Systemu Monitoringu – prawie 13,9 mln złotych.

Wszystko po to, aby zdobyć władzę nad obywatelem i możliwość kontrolowania go na każdym kroku. Po to, aby móc dyscyplinować obywateli buntujących się przeciwko władzy.

Obecnie Sejm i Senat pracują nad nowymi przepisami regulującymi działalność służb specjalnych, które zwiększą jeszcze i tak już niebotyczne uprawnienia służb. Co ciekawe, stało się to po aresztowaniu słynnego „Agrobombera” z Krakowa. Trudno nie widzieć w tym związku przyczynowo-skutkowego. Trudno też nie dostrzegać, że cała hucpa z zatrzymaniem Brunona K. służyła nie tylko prowokacji przeciwko środowiskom niepodległościowym (zatrzymany sympatyzował z prawicą), ale stanowiła pretekst do rozszerzenia uprawnień służb. Służb, które zamiast zajmować się realizacją zadań z zakresu bezpieczeństwa państwa, mają teraz szpiegować własnych obywateli na skalę, o jakiej nie śniło się Orwellowi.

(LESZEK SZYMOWSKI, PAWEŁ IWANINA)

REKLAMA