Twój Ruch i PiS mówią jednym głosem

REKLAMA

Dwaj Panowie Profesorowie z jednej orientacji politycznej niemal jednocześnie zaatakowali mnie – twierdząc, że kompletnie nie znam się na ekonomii i tylko mącę młodym ludziom w głowach.

Jeden to p.prof. Jan Hartman, bezbożny socjalista z Twojego Ruchu, z którym już dwa razy toczyłem (bynajmniej nie takie zawzięte…) polemiki; drugi to p.prof. Jerzy Żyżyński, pobożny socjalista z PiS, którego teksty bodaj trzy razy wyśmiewałem jako kompletnie pomylone.
Ci dwaj Profesorzy należą dla zmyłki do dwóch różnych partyj – by ludzie myśleli, że mają wybór. Wyboru nie mają: jak widać, wszyscy ONI mówią jednym głosem. A mnie uważają za nieuka.

REKLAMA

I w pewnym sensie mają rację. Na studiach „ekonomię kapitalizmu” zdałem bez kłopotu – natomiast „ekonomię socjalizmu” oblałem dwa razy (na pierwszym egzaminie nieopatrznie powiedziałem, że takie zwierzę jak „ekonomia socjalizmu” nie może istnieć, bo to sprzeczność sama w sobie…) i z trudem zaliczyłem jakoś egzamin komisyjny. Problem polegał na tym, że ja nie potrafię nauczyć się bzdur na pamięć – a „ekonomia polityczna socjalizmu” to po prostu stek bzdur, całkowicie zresztą sprzecznych nie tylko z życiem, ale i ze sobą. Więc tego po prostu nie daje się nauczyć! Jak zdać egzamin z arytmetyki, gdzie trzeba pamiętać, że 3 x 3 = 9, ale 2 x 2 = 7 – chyba że na VIII Plenum KC PZPR ustalono, że 8?

Obydwaj ci Panowie za swej młodości uczyli się w szkole marksizmu-engelsizmu-keynesizmu-galbraithyzmu – i to im się utrwaliło. Z ich punktu widzenia jestem nieukiem – bo nawet nie mam zamiaru tych bzdur czytać.

Szkoda czasu. Przejdźmy do przykładów.

P. Hartman pisze „Do młodego korwinisty”:
„Wiesz, kiedyś, w drugiej połowie XIX wieku, w Europie było fajnie. Obowiązywał całkowicie wolny rynek i nieograniczona konkurencja. Kto potrafił, to zakładał fabryki i robił fortunę, a kto nie potrafił, uważał się za szczęściarza, jeśli mógł w nich pracować po kilkanaście godzin dziennie za głodową zapłatę. A najgłupsi byli sami sobie winni i zdychali z głodu. Ich dzieci też. Tak po prostu, na bruku Londynu, Paryża, Warszawy… Zupełnie jak nieraz dziś jeszcze w Indiach. Podatki były niskie, a wzrost gospodarczy zawrotny. A jakby czegoś brakowało, to Murzyni z kolonii chętnie wszystkiego dostarczali. Tylko trzeba ich było dobrze knutem do roboty pognać (bo leniwi są z natury)”.

Więc odpowiadam: dziś mamy nieprawdopodobne wręcz możliwości techniczne i inne właśnie dlatego, że wtedy ludzie harowali po kilkanaście godzin dziennie. Z tym, że nie naganiano ich knutem – tylko sami przyjeżdżali do miast pracować. I byli szczęściarzami – bo na wsiach, skąd przyjechali, przymierali głodem. I umierali wręcz masowo. Przyrost naturalny ruszył w górę dopiero w epoce kapitalizmu. A z tą głodową zapłatą… Też była znacznie większa niż dochody z roli! Inaczej by do tych fabryk pracować nie przyjeżdżali – nieprawdaż? Siedzieliby na swoich wsiach jak u Pana Boga za piecem.

Więc czemu stali w długich kolejkach, by w tych fabrykach „za głodową płacę” pracować? Widać jasno, że p.Hartman opowiada bajki.

I jeśli dziś zapanowałby kapitalizm, to ludzie też by pracowali po kilkanaście godzin dziennie! I większość też za głodową płacę, wystarczającą wyłącznie na pięciopokojowe mieszkanie, dwa mercedesy i niepracującą żonę z sześciorgiem dzieci – a taki kapitalista to by miał z żoną pałac, bentleya, ferrari i dla szpanu rolls royce’a, a do tego jeszcze dwie wille z dwiema kochankami, jacht, prywatny odrzutowiec… Burżuj pieprzony!
Bo teraz mamy takie możliwości. Tak byśmy żyli, gdyby dziś panował ówczesny ustrój. Gdyby nie „lewacy, którzy zaczęli urządzać te swoje pieprzone strajki i rewolucje. Wymusili podwyżki, ośmiogodzinny dzień pracy, zakaz zatrudniania dzieci, ubezpieczenia emerytalne i inne fanaberie, za które muszą do dziś płacić uczciwi ludzie”. Wtedy żyło się biednie, bo poziom rozwoju był niski – a dziś mamy nadwyżki żywności, więc nie ma obawy, że ktoś umrze z głodu.

Co najwyżej z zazdrości – z powodu tego bentleya, jachtu i prywatnego odrzutowca.

Ale ta zazdrość jest twórcza. Jest rozwój – bo są duże nierówności. Ten żółknący z zazdrości młody człowiek przez kilkanaście godzin dziennie żyły z siebie wypruwa – i po kilkunastu latach ma tego bentleya i dwie wille. A tamten burżuj? Kto wie? Może ma rakietę kosmiczną i bazę na Księżycu? A może zbankrutował, mieszka w M-3 i jeździ używanym renault? Kto wie? Kapitalizm nikomu nie daje gwarancji na nic!

P. Żyżyński przenosi to na czasy dzisiejsze: „Zabawne było, ale i smutne patrzeć, jak zapamiętały zwolennik prywatyzacji pa wsiem nie był w stanie zrozumieć, jak ważną rolę pełni właśnie publiczny charakter ochrony zdrowia, żenująca była jego arogancja w głoszeniu postulatu »wycięcia państwowej służby zdrowia«. Nie funkcjonuje dobrze, ją trzeba i co ważne: można naprawić, ale gdyby młody przedsiębiorca był bardziej bystry, to by zauważył, że dla gospodarki najdroższa jest ochrona zdrowia tam, gdzie jest najbardziej sprywatyzowana, czyli w USA – amerykańskie społeczeństwo wydaje na nią w porównaniu z innymi krajami największą część wypracowywanego przez siebie PKB. Także ponoszone przez niego opłaty na rzecz firmy ubezpieczeniowej znacznie przekraczają wartość usług, jakie otrzymuje – bo związane z prywatnym biznesem dążenie do osiągania zysku musi nas, społeczeństwo więcej kosztować – bo płacimy wtedy nie tylko za usługę lekarzowi, ale i na zyski właścicielom kapitału oraz na zyski firm ubezpieczeniowych. Prywatna ochrona zdrowia MUSI być droższa niż państwowa”.

No to popatrzmy. Do lat trzydziestych ubiegłego wieku lecznictwo w USA było całkowicie prywatne. Po wprowadzeniu w USA w latach sześćdziesiątych Blue Cross i MedicAid w ciągu dwudziestu lat koszty leczenia poszły w górę dziesięciokrotnie! Czyli w kapitalizmie było dziesięć razy taniej. Teraz, po wprowadzeniu przez JE Baracka Husseina Obamę komunizmu, ceny znów ruszyły w górę – ale (UWAGA!) i tak w porównaniu do tego, co się za te sumy uzyskuje, to w USA jest tanio.

Cudownie jest patrzeć, jak p.Żyżyński, „naukowiec” pętający się po trzeciorzędnych placówkach pseudonaukowych, nie umie wyjść poza socjalistyczne schematy. Pisze: „Także ponoszone przez niego opłaty na rzecz firmy ubezpieczeniowej znacznie przekraczają wartość usług, jakie otrzymuje – bo związane z prywatnym biznesem dążenie do osiągania zysku musi nas, społeczeństwo więcej kosztować – bo płacimy wtedy nie tylko za usługę lekarzowi, ale i na zyski właścicielom kapitału oraz na zyski firm ubezpieczeniowych. Prywatna ochrona zdrowia MUSI być droższa niż państwowa”.

Tak samo by w 1988 roku udowadniał, że prywatna sieć handlowa musi być droższa od państwowej. Niestety, wszystkie sklepy i knajpy państwowe zbankrutowały po dwóch miesiącach, a prywatnych porobiło się 15 razy więcej – i żyją! „Mimo” że sklepikarze i knajpiarze pracowali dla zysku.
Tak nawiasem: 95% „prywatnych właścicieli kapitału medycznego” to byliby prywatni lekarze pracujący we własnych mieszkaniach (to znacznie taniej!). I oczywiście tylko wybitne strachajły traciłyby forsę na ubezpieczanie się. W czasach opisywanych przez prof. Hartmana prawie nikt się nie ubezpieczał… Ludzie wierzyli w Boga. I w Opatrzność. I dobrze na tym wychodzili!

OK – nie będę już wykładał elementarza normalnej ekonomii. Tu chcę tylko podkreślić, że jednym głosem mówi Twój Ruch i PiS.

REKLAMA