Wielomski: Tradycja polskiego romantyzmu nadal żyje i nadal jest groźna!

REKLAMA

W mediach i pośród polityków narasta spór o Powstanie Styczniowe – tak się bowiem akurat składa, że mieliśmy w tym roku okrągłą rocznicę wybuchu rebelii w 1863 roku. Przedmiot sporu jest wielce interesujący: prawie nie ma dyskusji nad sensownością tego zdarzenia, lecz kto próbuje je „zawłaszczyć dla celów politycznych”. Innymi słowy: tradycyjna przepychanka PiS z PO i PO z PiS.

Niestety, obydwie te partie dowodzą w ten sposób, że pochodzą z tego samego zatrutego pnia rewolucyjno-insurekcyjnego, ponieważ żadna z nich nie jest zdolna dokonać refleksji nad sensownością samego Powstania.

REKLAMA

W sumie ich spór dotyczy tylko tego, która z tych partii jest lepszym spadkobiercą tej tradycji politycznej. Konflikt ten przypomina mi jako żywo spór „czerwonych” (rebelianci radykalni, z socjalnym podtekstem) z „białymi” (rebelianci umiarkowani), gdzie spadkobiercami „czerwonych” jest PiS, a „białych” PO. Tak, wbrew utartym schematom historycznym – odziedziczonym po nauce historii powstałej w PRL – „biali” nie byli żadnymi konserwatystami, a jedynie bardziej zamożnymi insurekcjonistami.

Wywołane przez „czerwonych” Powstanie nie było niczym innym jak ruchawką, która niechybnie szybko by padła, gdyby zachowawcze grupy społeczne opowiedziały się przeciwko niej i wsparły rządowe wojska i administrację w oczyszczeniu kraju z elementów – jakby to powiedziano w neokońskiej nowomowie – „terrorystycznych”. Największym nieszczęściem było to, że „biali” ostatecznie do Powstania się przyłączyli, dali mu świeżą krew i uczynili zeń autentyczny bunt, którego nie mogły uśmierzyć tak łatwo i szybko rządowe oddziały. Dało to rosyjskim władzom – niechętnym Polakom i polskości – znakomity pretekst do rozprawienia się z rodzącymi się polskimi uprawnieniami autonomicznymi (efekt reform margrabiego Wielopolskiego) i z polskim ziemiaństwem na ziemiach na wschód od Bugu.

Prawda jest taka, że jedynym – dosłownie samotnym politycznie i towarzysko – polskim konserwatystą tego okresu był margrabia Aleksander Wielopolski. Był to polityk powszechnie nielubiany, znienawidzony, ponieważ chciał pracować, a nie walczyć. Nie wierzył w jakąkolwiek zbrojną rebelię i pokonanie gigantycznej armii rosyjskiej za pomocą samopałów i kos na sztorc.

Miał oczywiście rację. Nie wierzył także, że Austria, a szczególnie Prusy zgodzą się na odbudowę Polski, gdyż poczułyby się natychmiast zagrożone. Dlatego walczył mózgiem o to, co wtenczas jako jedyne wydawało się realne: autonomię Królestwa Polskiego. Walczył o polskie szkoły i polską administrację. Nic więcej w tamtych warunkach nie było możliwe.

Nie był i nie mógł być rozumiany w narodzie, który wyłącznie chciał walczyć i zachwycał się własnymi porażkami, widząc w nich jakieś urojone „zwycięstwa moralne” (gloria victis).

Fakt, że politycy PiS i PO spierają się dzisiaj nie o postać Aleksandra Wielopolskiego, lecz o to, kto jest lepszym „patriotą” i lepiej uczci Powstanie Styczniowe, jest symptomatyczny. Pokazuje bowiem, że żadna z tych partii nie odwołuje się do autentycznej tradycji konserwatywnej. Obydwie partie „centroprawicowe” spierają się o dziedzictwo polskich karbonariuszy, którzy głosili rewolucję socjalną, zabór prywatnego mienia bez odszkodowania (uwłaszczenie) i niezwykle chętnie posługiwali się retoryką patriotyczną i religijną dla osiągnięcia swoich celów.

Osobiście mam duże wątpliwości, czy nienawiść polskich powstańców do cara i Rosji miała przyczyny wyłącznie narodowe. Proste pytanie: czy na ziemiach polskich insurekcjoniści i cała tradycja romantyczna nienawidzili cara jako Rosjanina – który odebrał Rzeczypospolitej niepodległość – czy jako rosyjskiego reakcjonisty?

Polska tradycja rewolucyjna (podobnie jak i zachodnia) widziała w caracie symbol wstecznictwa i reakcjonizmu, odporu ideałom Oświecenia, demokracji, przyrodzonych uprawnień człowieka i tolerancji religijnej, obrony własności grup posiadających. Wydawał się im prawdziwym katechonem powstrzymującym w Europie demokratyczno-socjalną i antyklerykalną rewolucję. Przecież „czerwoni” byli silnie powiązani z zachodnią masonerią. Właściwie stanowili część wielkiego rewolucyjnego paneuropejskiego spisku.

Od takiej tradycji politycznej każdy konserwatysta winien natychmiast się odciąć i bronić polityki margrabiego Wielopolskiego. Tak, wiemy, że tradycyjnie będziemy szantażowani moralnie grobami powstańców i widokami Syberii. Tak, wiemy, że tradycyjnie oskarży się nas o brak patriotyzmu, narodowe szkodnictwo, agenturalność, zaprzaństwo i to wszystko, co rewolucyjni patrioci mają w swoim pijarowskim arsenale. Jeśli jednak damy się sterroryzować propagandzie „czerwonych”, to będziemy jak ci „biali” z Powstania Styczniowego.

Romuald Traugutt dobrze wiedział, że powstanie nie ma – z perspektywy militarnej – jakichkolwiek szans. Jednak dowodził nim do ostatka, gdyż przecież nie wypadało, aby Polak nie walczył, gdy cała Polska walczy. Sterroryzowany moralnie przez ówczesnych „prawdziwych patriotów” stanął na czele sprawy beznadziejnej, przeciwstawnej oczywistym interesom jego własnej grupy społecznej, rewolucyjnej i antykatolickiej. No bo nie umiał inaczej, bojąc się zarzutu o narodową apostazję i dołączenia do jednej grupy z „zaprzańcem” Wielopolskim. A przecież wiedział, że to ten ostatni ma rację!

Dziś podobnie jest z PiS i PO przy sporze o Powstanie Styczniowe. PiS szarżuje „patriotyzmem” – niczym „czerwoni” – w wyniku czego nowi „biali”, czyli PO, cofają się, bojąc się zarzutów o brak patriotycznego uniesienia. W związku z tym prezydent i partia rządząca włączają się w uroczyste obchodzenie i promowanie samobójczej tradycji politycznej.

To nie jest tylko historia. Ta tradycja polskiego romantyzmu nadal żyje i nadal jest groźna. Nadal jest rewolucyjna i zdolna pchnąć w przyszłości Polskę do jakiegoś irracjonalnego ruchu politycznego w imię walki „o wolność naszą i waszą” lub posłać polską młodzież z kosami na armaty. Dlaczego nikt nie stawia pomników Aleksandrowi Wielopolskiemu?

REKLAMA