Winiarczyk: Polskie filmy są przepełnione dołującymi emocjami

REKLAMA

Na zakończonym niedawno 37 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odbyły się pozakonkursowe, przedpremierowe pokazy dokumentu „Roman Polański: moje życie”. Film ten wchodzi na nasze ekrany niemal równocześnie z premierą na festiwalu w Cannes. Ciekawe, że pewne fragmenty dokumentu o życiu Polańskiego okazały się w sposób niezamierzony tematycznie zbieżne z kilkoma pokazanymi na festiwalu filmami. Jak wiemy, w Gdyni triumf odniósł film „W ciemności”, na temat uratowania grupy Żydów przez Polaka Leopolda Sochę podczas okupacji niemieckiej we Lwowie. Silnie lansowany utwór Agnieszki Holland, o którym pisałem w „Najwyższym Czasie”, dostał m.in. Złote Lwy, nagrodę za reżyserię, zdjęcia i za role pierwszoplanowe Agnieszki Grochowskiej i Roberta Więckiewicza.

Zwycięstwo to było do przewidzenia zważywszy na fakt, że ten nominowany do Oscara obraz nie miał na festiwalu zbyt dużej konkurencji. Tegoroczna impreza była wyraźnie słabsza od poprzedniej. Tematyka większości zaprezentowanych w konkursie i poza nim filmów była marginalna w kontekście współczesnego życia, a ich forma okazywała się nieciekawa i imitacyjna w stosunku do kina europejskiego.

REKLAMA

Trzeba podkreślić, że w dalszym ciągu większość realizowanych polskich filmów jest przepełniona negatywnymi, dołującymi i nihilistycznymi emocjami. Nagrodzony film „W ciemności” organizatorzy usiłowali zrównoważyć dwoma innymi utworami o relacjach polsko –żydowskich. Jednak „Sekret” Przemysława Wojcieszka o tym, jak młody tancerz (transseksualista?) przy pomocy żydowskiej przyjaciółki usiłuje wymusić na swym dziadku przyznanie się do zabójstwa żydowskiej rodziny pod koniec wojny, okazał się obrazem pretensjonalnym, sztucznym, nieprawdziwym psychologicznie i dwuznacznym moralnie. Natomiast włączone w ostatniej chwili do konkursu „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, dotyczące sprawy Jedwabnego, wydaje się mało udaną kliszą amerykańskich horrorów, których akcja rozgrywa się na prowincji. Zaludniający współczesną polską wieś chłopi przypominają tu nie ludzi, a upiorne zombi z siekierami, czyhające na obcych. Jury słusznie nie wyróżniło tych obrazów regulaminowymi nagrodami, dając im tylko wyróżnienie honorowe za „podjęcie ważnej tematyki” (?!).

Pozakonkursowo zaprezentowany dokument o Polańskim nabrał w kontekście tematyki tych filmów interesującego i niespodziewanego znaczenia. Film jest zapisem rozmowy, jaką z zamkniętym wówczas wyrokiem sadowym w swej szwajcarskiej willi reżyserem przeprowadził jego przyjaciel, producent Andrew Braunsberg. Jest to półtoragodzinna opowieść artysty o swoim życiu prywatnym i dokonaniach twórczych. Najciekawsza okazała się pierwsza cześć utworu, w której Polański mówi o swoim dzieciństwie i młodości. Po raz pierwszy sławny filmowiec opowiedział szczerze o dramatycznych wojennych przeżyciach swojej rodziny. Opowieść o okupacyjnych losach małego Romana okazała się nadzwyczaj rzeczowa i ciepła, pozbawiona wszelkiej agresji i chęci odwetu. Mówiąc o pacyfikacji krakowskiego getta i śmierci matki autor „Pianisty” nie ukrywa wzruszenia, wskazuje jednak po imieniu hitlerowskich ludobójców. O swoim pobycie na wsi o rodziny chłopskiej twórca mówi ciepło i z humorem. Z sympatią wspomina ciężko harująca na gospodarstwie gospodynię, która pracowała, aby rodzina miała co jeść. Roman pomagał jej jak wszystkie dzieci na wsi. Uderza fakt, że wspomnienia słynnego reżysera wyraźnie odbiegają od tonacji wielu książek, sztuk teatralnych i filmów (takich jak „Sekret’ i „Pokłosie”), których autorzy stosują odpowiedzialność zbiorową oskarżając Polaków o masowe mordowanie Żydów. W drugiej części filmu Polański nie mówi już nic szczególnie nowego, przywołując fakty (mord na Sharon Tate i późniejsza aferę pedofilską) znane z mediów i filmów dokumentalnych.

Wracając do werdyktu festiwalu w Gdyni trzeba jeszcze podkreślić, że kontrowersyjne wydaje się przyznanie Srebrnych Lwów „Obławie” Marcina Krzyształowicza, w którym to filmie oglądamy ponury obraz walki leśnego oddziału AK i działań bohatera o pseudonimie Wydra, wykonującego wyroki śmierci na zdrajcach. Reżyser dokonał w tym utworze modnego dziś skrajnie „rewizjonistycznego” zabiegu w stosunku do tradycji walki polskiego podziemia. Wszyscy bohaterowie mają tu trochę racji, a kolaboranci okazują się nieraz bardziej ludzcy niż partyzanci. Z jaśniejszych punktów programu festiwalowego można wymienić nagrodzony za scenariusz „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego, przepełniony ludzkimi emocjami obraz trudnych relacji starego dziadka z synem muzykiem i wnukiem.

REKLAMA