Cena państwa. Ile płacimy haraczu?

REKLAMA

Niedawno międzynarodowa firma konsultingowa PwC (Price Waterhouse Coopers & Lybrand) opublikowała raport, z którego wynika że Polacy płacą dość umiarkowane podatki dochodowe w stosunku do reszty Europy. Z raportu PwC „Opodatkowanie osób fizycznych w Unii Europejskiej” (str. 7) możemy się dowiedzieć, że aż 79% dochodu brutto trafia do kieszeni podatnika (w przypadku małżeństwa z dwójką dzieci). Może zatem powstać przeświadczenie, że podatki płacone w Polsce są na naprawdę niskim
(w stosunku do reszty Europy) poziomie. Nie bardzo wiadomo, jaki interes mieli konsultanci PwC przygotowujący raport, ale każdy pracownik może spojrzeć na swój odcinek wypłaty, by stwierdzić, że coś tu nie gra. Projekt „Cena państwa” wolnorynkowego Instytutu Globalizacji (wśród ekspertów znajduję się Autor tego teksu oraz część redaktorów NCZ!) skupia się na faktycznym opodatkowaniu pracownika w Polsce. Po obliczeniach, jakich dokonał IG, wyszło, że ponad połowa pensji (53%) zatrudnionego na umowę o pracę jest zabierana przez biurokratów. Szczegółowe wyliczenia podane są w tabelce 1 (poniżej).

[nggallery id=10]

REKLAMA

Jak widać w tabeli, z 3821 zł, które musi wypracować pracownik ze wszystkimi ponoszonymi za niego składkami, na odcinek wypłaty trafia tylko 3225 zł, a do ręki dostaje 2313 zł. To, co mu zostanie, przeznacza na konsumpcję, która jest średnio obłożona 18,33-procentowym podatkiem (VAT + akcyza na papierosy, 47% tego, co wypracował. Stosując inną metodę obliczeń: zapłacił 107% podatku od wynagrodzenia netto. Oddał więcej fiskusowi niż sam miał dla siebie i swojej rodziny. To jest prawdziwe obciążenie podatkowe. Jeżeli pomnożyć wartość całorocznych podatków, to przeciętny pracownik płaci aż 23779 złotych. Trzeba przy tym pamiętać, że pazernym politykom nigdy dość i po wyborach zapewne przygotują kolejną podwyżkę. Skutkiem tak horrendalnych podatków, których zwykli Polacy często sobie nie uświadamiają (proszę sobie wyobrazić, że przeciętny Kowalski dostaje swoją prawdziwą całą pensję do ręki a na koniec roku musi zapłacić w jednym przelewie 23779 zł – prawdopodobnie złapałby za kosę, widły lub łopatę i poszedł na Wiejską to towarzystwo wzajemnej adoracji), jest niesamowity rozrost państwa.

[nggallery id=11]

Przez ostatnie 11 lat wydatki państwowe wzrosły aż o 130% (patrz tabela 2 – powyżej) – z 283 miliardów zł w 2000 roku do 645 miliardów zł w 2010 roku. Jednocześnie za rządów Donalda Tuska, pomimo znacznego spowolnienia gospodarczego, wydatki w ciągu zaledwie trzech lat wzrosły o 150 miliardów zł, a więc o 30%. Rok 2010 charakteryzował się też najwyższym udziałem wydatków państwowych w PKB (45,7%). Trzeba jasno przyjąć do wiadomości: tak rozpasanego rządu jeszcze nie mieliśmy. Nic dziwnego, że dług publiczny rośnie w ekspresowym tempie.

Gdzie jest moja forsa?

Duża część Czytelników zastanawia się zapewne, gdzie jest ich prawie 24 tysiące złotych, które zapłacili w podatkach. Przecież z takich pieniędzy można co drugi rok kupić dobrej klasy samochód (szczególnie bez VAT) lub w ciągu 10 lat wybudować dom (małżeństwo) bez żadnych kredytów i bez obniżania standardu życia – i to zaledwie za średnią pensję. A tak, dzięki wszechobecnemu państwu, możemy się cieszyć z tego, że rocznie płacimy 1637 zł na utrzymanie programów europejskich, 1813 zł na obsługę długu publicznego, 938 zł na administrację publiczną i partie polityczne czy 447 zł na dopłaty dla gospodarki (szczegóły w tabeli 3). Najwięcej pieniędzy z przeciętnej płacy (ok. 7693 zł rocznie) jest zabierane przez państwo w celu wypłacenia rent i emerytur. Jednocześnie wysokość oraz czas wypłacania emerytur całkowicie podlega decyzji politycznej. Istnieją grupy zawodowe (m.in. policjanci), które mogą pobierać świadczenia emerytalne po przepracowaniu zaledwie 15 lat. Są również takie (mężczyzna zaczynający pracę po skończeniu zasadniczej szkoły zawodowej) grupy, które do wypłaty pierwszej emerytury przepracują 47 lat. Obecnie trudno jest oszacować pewność państwowej emerytury. Bardzo niekorzystna sytuacja demograficzna powoduje, że państwo wycofuje się m.in. z systemu kapitałowego, polegającego na powiązaniu wysokości wpłacanych środków z późniejszą wysokością świadczenia.

Należy oczekiwać w najbliższym dziesięcioleciu – gdy na emeryturę masowo będą przechodzić roczniki powojennego wyżu demograficznego – albo podniesienia wieku emerytalnego (poprzedzonego prawdopodobnie likwidacją przywilejów emerytalnych), albo drastycznego obniżenia wypłacanych świadczeń. To powoduje, że najważniejszym aspektem świadczenia emerytalnego w najbliższym dziesięcioleciu będzie niepewność uzyskania oczekiwanej (według dzisiejszego prawodawstwa) wysokości emerytury. Gdyby natomiast zamiast państwowej emerytury środki przekazywane do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych pozostawić w gestii pracownika, to mógłby on te środki wydać według własnych preferencji lub zainwestować.

Według ZUS, zaczynający w 2011 roku pracę 18-letni mężczyzna zarabiający 3225 złotych brutto mógłby liczyć (przy założeniu rokrocznego wzrostu realnego wynagrodzenia o 2,5%) na emeryturę w wysokości 4039 zł według dzisiejszej wartości pieniądza. Kwota wydaje się oszałamiająca, biorąc pod uwagę, że średnia emerytura w Polsce wynosi 1788 złotych. Należy domniemywać, że obecnie wyliczane emerytury z około 50-letnim terminem wypłaty są oparte na zbyt optymistycznych założeniach, całkowicie pomijających sytuację demograficzną kraju. Zakładając jednak nawet, że za 47 lat emerytura w dzisiejszej wartości pieniądza wyniesie 4039 złotych, należy sprawdzić, ile mogłaby wynieść, gdyby wypracowane pieniądze, zamiast oddawać do ZUS, zainwestować. Trudno jest wskazać, jaka inwestycja byłaby najlepsza w perspektywie ok. 50 lat. Każdy powinien mieć możliwość samodzielnej decyzji, na co przeznaczyć swoje pieniądze. Mógłby zainwestować w siebie i w swoje umiejętności, w dzieci, w ziemię, w złoto.

Jeśli ktoś nie zna się na inwestycjach, może powierzyć swe pieniądze specjalistom z działających na wolnym rynku funduszy inwestycyjnych. Z dostępnych 160 funduszy, które mogą pokazać wyniki za ostatnie 12 miesięcy, 140 miało dodatnią stopę zwrotu. Mediana (a więc wynik 80. najlepszego funduszu inwestycyjnego) wyniku wyniosła 9,2% wzrostu w skali roku (najsłabszy fundusz zanotował 14,8% straty, natomiast najlepszy 41,7% wzrostu). Od tej wartości należy odjąć wartość wskaźnika inflacji, która w 2010 roku wyniosła 2,6%, aby otrzymać wzrost realny w wysokości 6,6%. Od otrzymanego wyniku należy jeszcze odjąć prowizję dla zarządzającego funduszem. Zakład Ubezpieczeń Społecznych w swoich założeniach przyjmuje realny roczny wzrost wynagrodzenia o ok. 2,5%, toteż w naszych obliczeniach również musimy poczynić to założenie.

Po podstawieniu danych – przyjmujących odkładanie podatków, które przeznacza podatnik na renty i emerytury, w funduszu inwestycyjnym o medianie stopy zwrotu wynoszącej realnie (z uwzględnieniem inflacji) 6,6% rocznie – widzimy, że po 47 latach odkładania w ten sposób można uzbierać kapitał wynoszący (w dzisiejszej wartości pieniądza) 3.123.599 złotych. W ten sposób można sobie zapewnić emeryturę (bez naruszania kapitału) w wysokości 17.180 złotych miesięcznie (licząc jako odsetki od kapitału). W dodatku po śmierci takiej osoby cały kapitał przeszedłby w ręce spadkobierców, podczas gdy w przypadku państwowej emerytury takiej możliwości nie ma. Różnica między samodzielnym inwestowaniem pieniędzy na emeryturę a oddaniem całości pod kuratelę państwa jest co najmniej czterokrotna na korzyść samodzielnego inwestowania. Ponadto występuje pewność wypłaty, możliwość podjęcia samemu decyzji o przejściu na emeryturę oraz przekazania całości gromadzonych środków spadkobiercom.

Państwo minimum

Obecnie zorganizowane państwo zabiera podatnikowi zatrudnionemu na umowę o pracę 53% wypracowanego przez niego dochodu. W zamian wypełnia swoje podstawowe obowiązki (jak zapewnienie bezpieczeństwa obywateli) oraz zapewnia cały szereg usług, które są również oferowane przez prywatne podmioty. Nie ze wszystkich usług zapewnianych przez państwo korzysta każdy podatnik i nie ze wszystkich, z których już korzysta, jest zadowolony. Usługi zapewniane przez państwo nie podlegają weryfikacji rynkowej, tzn. czy podatnik dobrowolnie zapłaciłby takie same środki, jakie płaci w podatkach, za konkretną usługę.

Właściwie spośród 16 wydatków państwowych (patrz tabela 3 – poniżej) tylko kilka nie znajduje odpowiedników w sferze prywatnej. Na pewno jeszcze długo nie będzie prywatnej infrastruktury oraz służb zapewniających bezpieczeństwo, na które przeciętny Polak płaci łącznie 3162 zł w podatkach. I to jest minimalny koszt funkcjonowania państwa.

[nggallery id=12]

Gdyby ograniczyć rolę państwa tylko do tak niezbędnego minimum, zarabiający średnią krajową pracownik zatrzymałby w swojej kieszeni ponad 20 tysięcy zł rocznie. W przypadku dwójki pracujących osób w rodzinie jest to oszałamiająca kwota ponad 40 tysięcy złotych. Można za to wykupić prywatne ubezpieczenie zdrowotne, posłać dzieci do prywatnych szkół według własnych preferencji, oszczędzać na emeryturę, brać udział w życiu kulturalnym oraz przekazać część środków na pomoc społeczną, wiedząc, że trafiłyby do rzeczywiście potrzebujących osób, a nie urzędników rozdzielających tę pomoc. Tak ograniczone państwo charakteryzowałoby się udziałem wydatków państwowych w stosunku do PKB na poziomie ok. 4%.

Aż do początków XX wieku państwa wydawały maksymalnie 10% całego dochodu kraju. Dopuszczając finansowaną z państwowych pieniędzy edukację na poziomie podstawowym i gimnazjalnym, szczątkową administrację oraz (w minimalnym stopniu) opiekę socjalną, Polska mogłaby z powodzeniem funkcjonować z 10-procentowym udziałem wydatków państwowych w stosunku do PKB. Co i tak powodowałoby ponad pięciokrotne obniżenie płaconych podatków dla przeciętnie zarabiającego pracownika.

Zestawienie tabelek użytych w tekście:

[nggallery id=13]

Przeczytaj również:
Pełny raport „Cena państwa” (28 stron)
Czy wiesz, że za państwo płacisz 2,5 krotnie więcej niż statystyczny Amerykanin? (krótkie, newsowe streszczenie powyższego tekstu rozszerzone o informacje o Instytucie Globalizacji i przejrzystą tabelkę)

REKLAMA