„Gwiezdne Wojny” po chińsku. Pekin rusza w kosmos!

REKLAMA

Misja Shenzhou-9, o której pisaliśmy kilka tygodni temu, dobiegła 29 czerwca szczęśliwego końca. Załoga bezpiecznie wylądowała na terenie Mongolii Wewnętrznej. To olbrzymi sukces Chin – nie tylko techniczny, ale oczywiście także propagandowy. Lądownik chybił wyznaczonego miejsca lądowania o 16 km, zmieścił się jednak w wyznaczonym sektorze o wymiarach 36 na 36 kilometrów. Załoga została zabrana przez wojskowe śmigłowce, wszyscy byli w dobrej kondycji. Na miejscu lądowania razem z zespołem ratowniczym zjawiły się media. Kosmonauci udzielili pierwszego wywiadu natychmiast po wyjściu z kapsuły. Ostatnia pojawiła się major Liu Yang, czyli „Niebiańska Wróżka” (jak żartowano, potrzebowała czasu na poprawienie makijażu). O sukcesie misji Shenzhou-9 można z lekką przesadą powiedzieć, że jest to mały krok dla ludzkości, za to wielki dla Chin. Przy czym następne kroki Chińczyków mogą być już przełomowe dla całej ludzkości.

Kosmiczne ambicje Pekinu nabierają coraz większego rozpędu. W ostatnich tygodniach do mediów przeniknęły informacje na temat najnowszego chińskiego kosmodromu, budowanego na wyspie Hajnan w okolicach Wenzhang. Obiekt ten, określany, jako centrum startowe satelitów, ma służyć przede wszystkim jako główna baza przy budowie chińskiej stacji kosmicznej, której pierwszy moduł, laboratorium Tiangong-1, został umieszczony na orbicie okołoziemskiej w ubiegłym roku. Prace budowlane ruszyły w sierpniu 2007 roku, a ich zakończenie planowane jest na przyszły rok. Pierwsze starty mają się odbyć w roku 2014. Po uzyskaniu pełnej operacyjności kosmodrom Hajnan zastąpi analogiczny obiekt położony w Xichang w prowincji Syczuan. W skład kompleksu poza obiektami administracyjnymi, mieszkalnymi i magazynowymi wejdą dwie platformy startowe. Nowy kosmodrom ma przejąć funkcję głównego centrum, z którego będą wystrzeliwane elementy stacji orbitalnej oraz satelity geostacjonarne.

REKLAMA

Najbardziej na południe wysunięta chińska wyspa-prowincja Hajnan jest szczególnie predysponowana do tego typu misji ze względów geograficznych. Położenie stosunkowo blisko równika (19° szerokości geograficznej północnej) pozwala na lepsze wykorzystanie prędkości obrotowej Ziemi do wystrzeliwania rakiet nośnych. Dzięki temu można zmniejszyć liczbę pomocniczych silników startowych oraz paliwa koniecznych do wejścia na orbitę okołoziemską. Poza wspomnianym już Xichang Chiny posiadają jeszcze dwa kosmodromy: Taiyuan, który znajduje się w prowincji Shanxi, oraz położony na pograniczu Mongolii Wewnętrznej, Gansu i Xinjiangu Jiuquan. Ten drugi jest największym tego typu kompleksem w Chinach oraz centrum tamtejszego programu załogowych lotów kosmicznych.

Walka o kontrolę

Największym problemem chińskiego programu kosmicznego jest niejasny podział kompetencji. Cywilny program kosmiczny jest koordynowany przez Chińską Korporację Nauk i Technologii Powietrznych (CASC/CASTC), powołaną w lipcu 1999 roku. Zakres jej działań i uprawnień jest jednak mniejszy niż NASA czy japońskiej JAXA, niejasny jest także jej status w stosunku do programów wojskowych. O kontrolę nad militarną częścią programu kosmicznego walczą aż trzy instytucje: Siły Powietrzne Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Drugie Siły Artyleryjskie, grupujące jednostki rakiet balistycznych, oraz Generalny Zarząd Uzbrojenia Centralnej Komisji Wojskowej.

Wiele wskazuje na to, że z tej rywalizacji zwycięsko wyszło lotnictwo. Jego dowódca, generał Xu Qiliang, oświadczył w 2010 roku, że Siły Powietrzne muszą opracować nową doktrynę bezpieczeństwa powietrznego i kosmicznego, a tym samym sprostać wymogom nowoczesnego pola walki, gdzie dziedziny aeronautyki i kosmonautyki nieuchronnie splatają się. Wypowiedź ta została bardzo szybko poprawiona i uzupełnione przez chiński MSZ, co tylko jeszcze bardziej zaciemniło sytuację, ale także skoncentrowało uwagę na autorze oświadczenia. Należy zwrócić uwagą, że wypowiedź generała nie została w jakikolwiek sposób oficjalnie zdementowana lub skrytykowana. Może to oznaczać posiadanie przez generała Xu Qilianga odpowiedniej pozycji do wygłaszania takich opinii albo dążenie władz w Pekinie do wspomnianego już wcześniej zaciemnienia i komplikowania sytuacji w oczach zagranicznych obserwatorów.

Konkurencja jest dobra dla rozwoju, dopinguje do wzmożonego wysiłku i szukania nowych rozwiązań. Jednakże w państwie autorytarnym, jakim jest ChRL, niejasny podział kompetencji pomiędzy poszczególnymi pionami może prowadzić do rywalizacji, której efektem będzie wzajemne „podcinanie się”, mogące przynieść danemu programowi jedynie szkody. Dotychczasowe sukcesy wskazują, że KPCh udaje się kontrolować sytuację i popychać program kosmiczny do przodu.

Ameryka się boi

Poza opisanymi w poprzednim artykule aspektem naukowym, propagandowym i „górniczym” chiński program kosmiczny ma jeszcze jeden wątek, wywołujący bardzo duże zaniepokojenie w Waszyngtonie. Jest to mianowicie aspekt wykorzystania przestrzeni okołoziemskiej w celach militarnych, czyli wszelkiego rodzaju projekty typu „Gwiezdne Wojny”, które stają się rzeczywistością. Chiny są wprawdzie członkiem Komisji ONZ ds. Pokojowego Wykorzystania Przestrzeni Kosmicznej oraz sygnatariuszem międzynarodowych traktatów zakazujących rozmieszczania broni w kosmosie, ale po pierwsze: traktaty zakazują jedynie rozmieszczania broni nuklearnej, zaś o konwencjonalnej nie ma w nich słowa. Po drugie: Chiny, podobnie jak Rosja, są zdeklarowanym przeciwnikiem amerykańskich projektów obrony balistycznej. Dla Chin jest to o tyle istotne zagadnienie, że posiadają zdecydowanie mniej międzykon-tynentalnych pocisków balistycznych niż Stany Zjednoczone i Rosja. Pekin zdecydował się postawić na zupełnie inne militarne przeciwśrodki niż Moskwa. Już kilka lat temu w oficjalnej chińskiej doktrynie wojskowej stwierdzono, że wojna przyszłości będzie się toczyć także w kosmosie i cyberprzestrzeni.

Władze ChRL uważają konflikt z USA za wysoce niepożądany, ale nie wykluczają takiej możliwości. W takim niekorzystnym wypadku Chińczycy stawiają właśnie na obszar technologii kosmicznych i informatycznych, gdzie siły są bardziej wyrównane niż w wypadku działań konwencjonalnych. Zamiast więc rozwijać pociski balistyczne, Chińczycy zdecydowali się stworzyć własny, bardzo oryginalny projekt „gwiezdnowojenny”. To kolejny dowód na to, że Chiny to państwo jednocześnie starożytne i nowoczesne, bowiem u podstaw chińskiej doktryny podboju kosmosu leży antyczna myśl chińskiego generała Sun Zi – autora słynnego traktatu „Sztuka wojny”, który rekomendował dokładnie taką samą taktykę: jeśli jesteś słabszy, dąż do zmiany reguł gry (czytaj: jeśli nie masz szans w wojnie konwencjonalnej, nie akceptuj tych reguł, tylko zmień je i po prostu przenieś wojnę w inny, korzystniejszy dla siebie obszar – w tym wypadku w przestrzeń kosmiczną).

Podstawą projektu są intensywnie rozwijane mini- i mikrosatelity. Obiekty takie są dużo tańsze od „pełnowymiarowych” satelitów. Ich wynoszenie na orbitę także jest znacznie prostsze i mniej kosztowne. Dokonuje się tego przy użyciu rakiet odpalanych z przestarzałych bombowców H-6 (Tu-16). Na całym tym polu Chiny wyraźnie już doganiają USA. Podstawową różnicą w stosunku do amerykańskich „Gwiezdnych Wojen” będzie przeznaczenie satelitów. Podstawowym zadaniem sieci chińskich minii mikrosatelitów ma być niszczenie satelitów przeciwnika. Niepokój Pentagonu staje się tutaj zrozumiały. Zniszczenie czy raczej przetrzebienie amerykańskiej sieci satelitów byłoby prawdziwą katastrofą dla armii, która opiera na nich swoje systemy rozpoznania, dowodzenia i komunikacji.

Chińska sztuka walki

Takie rozwiązanie jest bardzo zaskakujące dla wszystkich, którzy byli zdziwieni zestrzeleniem przez Chiny własnego satelity w 2007 roku. Wydawać się wtedy mogło, że Chińczycy chcą pójść w stronę rakietowego trzebienia wrogich satelitów. Nic bardziej mylnego, a samo zestrzelenie nie było niczym nadzwyczajnym. Zniszczono wtedy stary obiekt, który najprawdopodobniej i tak spłonąłby w atmosferze. Co ważniejsze, jeżeli dane państwo potrafi umieścić satelitę na orbicie, to zestrzelenie takiego urządzenia nie jest już wielkim problemem, wymaga jedynie odpowiednich obliczeń.

Pekin w ogóle przywiązuje dużą wagę do budowy własnej sieci satelitów i przyprawia tym samy Waszyngton o ból głowy. Do końca bieżącego roku pełną operacyjność ma uzyskać system nawigacji satelitarnej Beidou-2 (Kompas). Prace nad własnym odpowiednikiem GPS Chińczycy rozpoczęli jeszcze w latach 80., jednak dopiero w roku 2000 umieścili na orbicie pierwsze jego eksperymentalne elementy. Beidou-1 obejmuje swoim zasięgiem jedynie Chiny i obszary sąsiadujące, w tym większość Indii, Indochin i Filipin. Druga generacja systemu ma obejmować już cały region Azji i Pacyfiku, a do roku 2020 stać się systemem w pełni globalnym. Dużą rolę w powstaniu chińskich satelitów nawigacyjnych odegrała Europejska Agencja Kosmiczna (ESA), a także, niezależnie już, ośrodki badawcze z Niemiec i Rosji. W ramach tejże współpracy chińscy naukowcy odbywali praktyki, uczestnicząc w pracach nad europejskim systemem nawigacji satelitarnej Galileo. W zamian za okazaną pomoc Europejczycy otrzymali możliwość uczestnictwa w chińskich projektach badawczych. Na razie jednak głównym powodem nerwowości Pentagonu są różnorakie satelity „badawcze i meteorologiczne”. Najlepszą ilustracją będzie tutaj satelita HY-2, przeznaczony do obserwacji ruchu morskiego i skażeń morza. Jest to tyle ciekawe, że na konferencji klimatycznej w Kopenhadze Chiny sprzeciwiały się stworzeniu globalnego systemu satelitarnego monitoringu zanieczyszczeń środowiska. Podobnie było z Yaogan-5, który oficjalnie miał się zajmować obserwacją upraw i zjawisk atmosferycznych nad obszarem ChRL. Oba satelity bardziej niż pogodą czy skażeniami interesowały się ruchami amerykańskiej Floty Pacyfiku. Chiński program kosmiczny ma także swój aspekt komercyjny. Nie jest to jednak kosmiczna turystyka, a sprzedaż satelitów oraz pomoc przy rozwijaniu własnych programów kosmicznych.

Tradycyjnie już Chiny oferują krajom rozwijającym się tanie i proste technologie, nie mając politycznych zaleceń i wymagań z zakresu demokracji i praw człowieka. Do tej pory współpraca objęła Laos, Boliwię, Wenezuelę i Nigerię. Ta ostatnia odniosła największe korzyści i w roku 2006 stała się pierwszym krajem Afryki Subsaharyjskiej posiadającym własnego satelitę telekomunikacyjnego (Nigcomsat-1, czyli chiński DFH-4). Duże nadzieje i ambicje przejawia Brazylia, która chciałaby rozwinąć swój własny program kosmiczny.

Chińskie „Gwiezdne wojny” zawierają jednak jeszcze kilka znacznie bardziej interesujących projektów z pogranicza praktyki i fantastyki naukowej. Lokalne źródła wspominają, bez dokładniejszych szczegółów, o rozpoczęciu prac nad projektami samolotu do przechwytywania rakiet balistycznych wyposażonego w laser oraz odrodzeniu się w Chinach idei bombowca orbitalnego. Amerykański samolot z laserem przeszedł próby już kilka lat temu, jednak w obliczu systematycznych cięć budżetowych jego przyszłość jest bardzo niepewna.

Z kolei idea bombowca orbitalnego ma swoją długą historię i w pewnym stopniu została zrealizowana w praktyce. Pomysł takiego samolotu / pojazdu kosmicznego zrodził się w III Rzeszy jeszcze w latach trzydziestych. Efektem były prace badawcze nad kilkoma pojazdami, z których najbardziej znane są „Młot Thora” i „Silbervogel”. Po wojnie wyniki niemieckich badań przejęli Amerykanie i Rosjanie, którzy zdecydowali się kontynuować prace – w ten sposób powstały projekty, a być może nawet latające prototypy samolotów takich jak Kełdysz, MiG-105, X-20 czy Blackstar. Pochodną tych działań stał się samolot dalekiego zwiadu strategicznego SR-71 Blackbird. Wszelkie prace zostały prawdopodobnie porzucone wraz z końcem zimnej wojny, jednak co jakiś czas pojawiają się doniesienia o ich wznowieniu, głównie przez Amerykanów. Teraz do tego bardzo ekskluzywnego grona chcieliby dołączyć Chińczycy. Pytanie tylko, czy jest to autentyczny zamiar, czy propagandowy blef. Nie jest, bowiem tajemnicą, że Chiny mają sporo kłopotów na własnym podwórku, o czym zresztą systematycznie i bardzo chętnie informuje zachodnia prasa. Niezależnie od tego, jak jest w rzeczywistości, Chiny metodycznie zmierzają w stronę stania się kosmiczną potęga. Marazm i problemy gospodarcze dotychczasowych liderów tylko im to ułatwiają.

REKLAMA