Korwin-Mikke: Czym się różnią współcześni niewolnicy od starożytnych?

REKLAMA

Marek Porcjusz Cato siedział sobie wygodnie w swej willi w Tusculum pod Rzymem i popijając wino, pisał po łacinie swoje słynne „Præcepta ad filium” – zawierające tak mądre i do dziś aktualne zdania jak: „Złodzieje dobra prywatnego żywot spędzają w kajdanach, złodzieje dobra publicznego – w złocie i purpurze”. W tym samym czasie czterdziestu niewolników tłoczyło w jego plantacji oliwę. Uprzednio posadzili oliwki, pielęgnowali je – a potem pochodzącą z nich oliwę sprzedawali. Z tych pieniędzy utrzymywany był Katon Starszy z rodziną, a także ci niewolnicy z rodzinami – niewolnicy, rzecz jasna, na znacznie niższym poziomie.

Na czym polegała jednak istota ustroju niewolniczego? Na tym, że ci niewolnicy musieli, chcąc nie chcąc, utrzymywać Katona z rodziną. Jeśli dziś pod budką z piwem stoi jakiś obszczymurek, a czterdziestu ludzi musi w podatkach składać się na zasiłek dla niego – to jest oczywiste, że mamy do czynienia z systemem niewolniczym, bo ci ludzie muszą go utrzymywać. Różnice istnieją: menel pije piwko, a nie wino, pisze co najwyżej moczem po ścianie, a „łaciny” używa w nieco innym sensie – ale istota systemu niewolniczego pozostaje niezmieniona.

REKLAMA

W starożytnej Italii niewolnicy stanowili ok. 30-40 proc. ludności. Podobnie i dzisiaj: ok. 60 proc. „obywateli” pobiera od państwa rozmaite zasiłki, a 30-40 proc. haruje na utrzymanie tego całego tałatajstwa. W Rzymie ludzie wolni dzielili się na patrycjuszów i plebejuszów. Patrycjusze byli utrzymywani w całości przez niewolników, a plebejusze otrzymywali od państwa pewne beneficja (bezpłatnie było rozdawane zboże, bezpłatne były igrzyska), ale poza tym musieli pracować. Byli jednak dumni z tego, że coś dostają za darmo, że są „obywatelami” – i ze wszystkich sił podtrzymywali system niewolniczy. Podobnie i dziś plebejusze poza zasiłkami na ogół muszą jednak pracować. Ze wszystkich sił podtrzymują socjalizm, bo są dumni, że dostają coś za darmo. I to nie tylko darmowe igrzyska.

Pewną – i to istotną – różnicę stanowi to, że w Rzymie niewolnik stanowił własność prywatną: miał jednego pana. Czyniło to stosunek niewolnictwa bardziej osobistym, ludzkim. Dziś właścicielem kolektywu niewolników jest kolektyw patrycjuszów, co powoduje, że wyzysk niewolników jest bardziej bezlitosny – patrycjusze nakładają na swych niewolników nieznośne wręcz ciężary.

Śp. Astryda Lindgrenowa stwierdziła kiedyś, że ma zapłacić 102 proc. swoich dochodów – co w Rzymie byłoby nie do pomyślenia, bo pan mógł z niewolnika wycisnąć co najwyżej 100 procent. Zauważmy jednak, że patrycjusz w Rzymie na ogół miał własny spory majątek. Obecna „klasa polityczna”, wywodząca się zazwyczaj z menelstwa, majątki ma niewielkie, więc stara się do maksimum wyzyskać niewolników, bo żyje na suto płatnych posadach, opłacanych z podatków. Ponadto nakładając na nich ciężary, nie widzi tych, których opodatkował – co psychologicznie ułatwia wyzysk. W Rzymie zresztą też niewolnicy pracujący „przy panu” mieli znacznie lepsze warunki niż pracujący w odległych plantacjach czy kopalniach, gdzie nadzorca był płatny od tego, ile z niewolników wycisnął.

Poza różnicą prawną istnieje też ważna różnica faktyczna. Otóż w Rzymie tylko część niewolników – ta z otoczenia pana – żyła na poziomie wyższym niż przeciętny wolny Rzymianin. Dziś zdecydowana większość niewolników to raczej koloni, żyjący na poziomie znacznie wyższym niż utrzymywani z zasiłków plebejusze. Uważają więc, że mają wyższą od nich pozycję społeczną (!), przeto nie są skłonni do buntów. Bunty – jak np. atak z siekierą na urząd skarbowy w Piotrkowie Trybunalskim – nie znajdują naśladowców wśród niewolników. Jest ciekawe, że za PRL kolektywne niewolnictwo było pozornie dotkliwsze. Wtedy jednak niewolnik mógł rzucić państwowe miejsce pracy i swobodnie przenieść się na inne. Dzisiejszy kolon musiałby zostawić swój warsztat pracy, więc często pozostaje na nim i daje się wyzyskiwać bezprecedensowo – pracując nawet wtedy, gdy do swojej restauracji czy gospodarstwa musi dokładać! Czyli jak Astryda Lindgrenowa…

Dzisiejsza „klasa polityczna”, czyli patrycjusze, w odróżnieniu od swych rzymskich protoplastów, nie wnosi niemal nic do kultury i sztuki, nie wnosi też nic do nauki – w całości bowiem pochłonięta jest walką o władzę. Nie mając własnych majątków (rzymscy patrycjusze je mieli, więc o władzę nie musieli walczyć), swoje ogromne dochody czerpie z przyznawanych sobie wzajemnie obficie pensyj i premii – przy czym wielokrotnie wyższe dochody mają ci, którzy wygrają „wybory”.

W „wyborach” tych biorą udział, na równych prawach, plebejusze i niewolnicy – a celem tych „wyborów” jest, przypominam, utrzymanie neoniewolników w przekonaniu, że są „świadomymi, wolnymi obywatelami”, decydującymi o „swoim losie”. Neosklawizm jest kolektywny: kolektyw niewolników wybiera spośród patrycjuszów kolektyw rządzący, zwany „partią” lub „koalicją partyj” (pozostałym patrycjuszom niepisana umowa pozwala też żyć – tyle że na znacznie gorszych posadach). I to jest najważniejsza chyba różnica.

REKLAMA