Ogródki działkowe. Koniec skansenu PRL?

REKLAMA

11 lipca Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że przepisy ustawy o rodzinnych ogródkach działkowych są niezgodne z konstytucją – i to aż w 24 przypadkach. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego wywołała oburzenie liderów Polskiego Związku Działkowców (PZD), który jest monopolistą w zakresie dostępu gruntów i zarządzania ogrodami działkowymi w Polsce. PZD to organizacja, która jest głęboko zakorzeniona w czasach PRL i nadal pielęgnuje etos tamtych czasów.

Wielu prawników od dawna wskazywało, że PZD łamie konstytucyjną zasadę zrzeszania się, nie dając w tym zakresie swobody polskim działkowcom. A poza tym sami działkowcy mają niewielki wpływ na funkcjonowanie PZD. Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że 24 artykuły ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych są niezgodne z konstytucją. Zakwestionowane artykuły ustawy utracą ważność 18 miesięcy po ogłoszeniu werdyktu TK i po ich ogłoszeniu w Monitorze Polskim. W swoim orzeczeniu TK nie zdecydował się na zakwestionowanie ustawy w całości – jak domagał się tego wnioskodawca, pierwszy prezes Sądu Najwyższego sędzia Lech Gardocki. Ale i tak decyzja trybunału jest orzeczeniem druzgocącym tą ustawę.

REKLAMA

Na łasce działaczy

Zakwestionowana przez trybunał ustawa odnosi się do 5 tys. ogródków działkowych uprawianych przez ponad 966 tysięcy użytkowników. Ich łączna powierzchnia to ponad 44 tysiące hektarów, z czego aż 33.700 hektarów znajduje się w granicach miast. Znaczna część użytkowników tych ogródków działkowych należy do PZD, który jest prawdziwym monopolistą w branży działkowej. To PZD dysponuje w chwili obecnej prawem do gruntów pod ogródkami działkowymi (w wypadku 67 proc. z nich PZD ma prawo wieczystego użytkowania). Gdyby gmina lub państwo zamierzały je zlikwidować, bo np. chciałyby na nich zbudować drogę, musiałyby uzyskać zgodę PZD. Spora część użytkowników ogródków działkowych to emeryci, którzy kiedyś chcieliby je przekazać dzieciom lub krewnym.

Koniec skansenu

Ale nawet gdyby chcieli je przekazać, musieliby uzyskać uprzednią zgodę związku, niezależnie od faktu, że ogródki działkowe powstawały i były użytkowane z ich pieniędzy. To m.in. sprawia, że działkowicze są całkowicie uzależnieni od władz PZD. Taką monopolistyczną pozycję zapewniała PZD zakwestionowana w aż 24 artykułach ustawa. W zakwestionowanej ustawie na pewno jest zawarty duch dawnego PRL-owskiego prawa, w którym zawsze była uprzywilejowana, przewodnia siła. Tą siłą w tym wypadku jest oczywiście PZD, powołany jeszcze w czasach ponurej epoki Jaruzelskiego i Kiszczaka.

Protegowani komunistów

PZD założony został 8 czerwca 1981 roku. W pierwotnym założeniu miał reprezentować interesy użytkowników działek pracowniczych. Działki te w większości obejmowały tereny po wywłaszczonych po wojnie prawowitych właścicielach ziemi. Dzisiaj, po ponad 30 latach działalności, PZD to potężna organizacja, mająca 26 oddziałów, 110 etatowych pracowników, tysiące swoich aktywistów i własne pismo „Działkowiec” w prawie stutysięcznym nakładzie. PZD od początku swojego istnienia cieszył się pełnym zaufaniem komunistycznych władz. Zresztą nie mogło być inaczej w czasie, gdy komunistyczny reżim Jaruzelskiego czynił gorące przygotowania do ostatecznego rozprawienia się z „Solidarnością” i spacyfikowania wolnościowych dążeń Polaków. PZD powstał zatem jako organizacja „społecznego zaplecza” ówczesnej komunistycznej władzy i od początku był w takim celu wykorzystywany. Swoistym symbolem tego były spotkania pierwszych sekretarzy PZPR z działaczami PZD, udział organizacji w obchodach PRL-owskiego Święta Odrodzenia 22 lipca czy jeszcze bardziej hucznych obchodach 1 Maja. Władze PRL traktowały przystąpienie do PZD jako swoisty odpowiednikiem podpisania lojalki wobec systemu. Zresztą w latach osiemdziesiątych w PZD działało wielu emerytowanych ubeków, milicjantów, ormowców, oficerów LWP i byłych działaczy PZPR różnego szczebla. Nie działali tam wtedy opozycjoniści, ludzie, którzy w jakikolwiek sposób byliby zaangażowani w działalność solidarnościowego podziemia.

PZD funkcjonował w tamtych latach niczym ORMO, zawsze gotowe do udzielenia niezbędnej pomocy organom strzegącym porządku i bezpieczeństwa. Działkowcy z PZD angażowali się również w bieżące akcje polityczne, jakie inicjowała władza. Jako organizacja PZD wyraził m.in. swoje poparcie dla pierwszego i drugiego etapu reformy, jakie w latach 1987-1988 miał wprowadzać rząd Zbigniewa Messnera. Od początku PZD był typową PRL-owską biurokratyczną strukturą, z rozrośniętym zarządem, administracją ogromnymi kosztami utrzymania i rozbuchanym funduszem socjalnym.

Pan na ogródkach

Od początku też był zarządzany przez jednego człowieka – prezesa Eugeniusza Kondrackiego. Gdy przyszedł rok 1989 i czas politycznych zmian w Polsce, w PZD nic się nie zmieniło – ani władze, ani sposób zarządzania, ani jego polityczne oblicze. Po rozwiązaniu PZPR Polski Związek Działkowców szybko znalazł nowego politycznego patrona – SdRP, która później wolała posługiwać się nazwą SLD. Poniekąd był to naturalny sojusz polityczny. Od początku lat dziewięćdziesiątych PZD aktywnie wspierał kandydatów postkomunistycznej lewicy i jej lidera Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale w wolnej Polsce PZD coraz bardziej stawał się rodzinną firmą kierującego nim od początku prezesa Eugeniusza Kondrackiego. W wydawanym przez PZD miesięczniku „Działkowiec” dyrektorem jest córka prezesa, a jej konkubent radcą prawnym. Wcześniej zięć Kondrackiego pracował jako rzecznik prasowy, a siostrzeniec żony prezesa jako kierowca. We władzach PZD nadal zasiada wielu prawdziwych kombatantów doby PRL-u. Biurem związku działkowców w jednym z miast wojewódzkich kieruje były major SB, a w jego oddziale pracuje wielu jego dawnych kolegów. To ludzie, którzy kompletnie nie rozumieją mechanizmów demokracji i wolnego rynku. Posiedzenia Krajowej Rady PZD swoimi rytuałami przypominają czasy spotkań partyjnych aktywistów, mających na celu większe „ubojowienie” w ich walce z ideologicznym wrogiem.

Swoistym novum w działalności PZD jest jedynie doszukiwanie się swojej genealogii. Ta – jak uważają liderzy PZD – ma sięgać prawie XIX wieku, kiedy w Europie zaczęły powstawać „samodzielne” i „samorządne” organizacje społeczne broniące interesów działek pracowniczych.

Bitwa o 300 mln złotych

Przez 20 lat nie udało się nic zrobić, aby zlikwidować monopol PZD w zakresie dostępu do gruntów i zarządzania ogrodami działkowymi – najpierw nazywanymi pracowniczymi, a teraz już rodzinnymi. W 2004 roku PiS podjęło pierwsze starcie z PZD, przygotowując projekt zakładający likwidację PZD i przejęcie ogródków działkowych przez ich użytkowników za kilkaset złotych. Projekt forsował wówczas sam prezes PiS Jarosław Kaczyński, który oskarżał władze PZD o ściąganie haraczu od członków związku. Jednak to starcie zakończyło się porażką PiS. W lipcu 2005 roku głosami rządzącego wówczas SLD uchwalono ustawę, która nie tylko utrzymała monopol na prowadzenie ogródków działkowych przez PZD, ale dodatkowo powiększyła przywileje związku. W zamian za to w kolejnych wyborach PZD stało się sygnatariuszem porozumień wyborczych SLD. Na początku 2009 roku PiS po raz drugi złożyło projekt ustawy uwłaszczającej wszystkich działkowców, niezależnie od tego, czy PZD ma do nich prawo użytkowania wieczystego. Tym razem PiS również nie miało większych szans na przeforsowanie przygotowanego projektu. Wielu polskich prawników od dawna zwracało uwagę, że PZD powstał na gruncie PRL-owskiej konstytucji i nadal korzysta z nabytych wówczas uprawnień. Wskazywali również, że PZD nie ma nic wspólnego ze swobodnym zrzeszaniem się działkowców. W ich ocenie
bowiem działkowcy nie mają żadnego prawa do współdecydowania o działalności związku, a przywileje, jakie posiada PZD, ewidentnie naruszają konstytucyjną zasadę swobody zrzeszania.

Ale jest jeszcze jeden aspekt związany z uprzywilejowaną pozycją PZD – to pieniądze, jakie związek co roku „wysysa” od działkowców. Ocenia się, że jest to co najmniej 300 mln zł rocznie. To kolejny powód, aby działacze PZD bronili uprzywilejowanej pozycji tej organizacji – zresztą wcale nie błahy!

Co zatem stanie się z monopolem SLD w najbliższej przyszłości? Czy wreszcie uda się przeforsować w parlamencie jakikolwiek projekt ustawy, która by ten monopol likwidowała? Tego nie wiemy. Być może będzie tak, jak już bywało w przeszłości – z odsieczą PZD przyjdzie SLD. W każdym razie lider Sojuszu, Leszek Miller, już zapowiedział zajęcie się problemem obrony monopolistycznego związku działkowców.

REKLAMA