Brukselscy urzędnicy oburzeni z powodu planowanych cięć w unijnej administracji

REKLAMA

W Brukseli na początku maja zastrajkowało sobie ponad 3 tys. urzędników Rady Unii Europejskiej – jednego z kilku tamtejszych głównych urzędów UE. Protestowali oni przeciwko planom rządów dziewięciu państw (w tym Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii i Szwecji) ograniczenia o 5 proc. liczby ich urzędniczych etatów, ich nadzwyczaj wysokich zarobków i licznych skandalicznych przywilejów (w tym np. skrócenia dodatkowego urlopu na podróże z Brukseli do domu z sześciu do trzech dni i zmniejszenia sutych dopłat do tych podróży). Protestują także, od wielu miesięcy, przeciwko planom pomniejszenia kolejnych podwyżek ich pensji.

Te oszczędnościowe plany są związane z ramową decyzją rządów państw UE z lutego br. o obcięciu łącznych wydatków na administrację UE w latach 2014-2020 o raptem 2,5 mld euro. Uzgodniono wtedy, że poziom kosztów owej administracji w tych latach nie powinien przekroczyć sumy 61 mld 629 mln euro, a więc średnio prawie 9 mld euro rocznie (te ponad 61 mld euro to jednak suma i tak większa o ponad 4,5 mld niż w latach 2007-2013). W ramach tego limitu przewidziano m.in. redukcję liczby etatów o 5 proc., wydłużenie czasu pracy urzędników UE z obecnych 37,5 do 40 godzin tygodniowo oraz zawieszenie na dwa lata automatycznej i pełnej waloryzacji ich pensji i emerytur. Wstępnie planowane jest także podwyższenie im wieku emerytalnego z dotychczasowych 63 do 67 lat i wprowadzenie ograniczenia przyszłych podwyżek ich wynagrodzeń do maksymalnego poziomu 2 proc. rocznie (z dotychczasowych 3-7 proc. w praktyce ostatnich lat).

REKLAMA

Tymczasem niemal wszyscy (spośród łącznie ponad 56 tysięcy!) urzędnicy i pracownicy centralnych urzędów i 52 agencji UE są tymi planami drobnych oszczędności bardzo oburzeni. Ich związki zawodowe i etatowi aparatczycy tych związków biurokratów głoszą, że „tak duże oszczędności zagrażają europejskiej służbie cywilnej”. Wydaje się, że w tego rodzaju eurokomunistycznym bełkocie nie ma nawet miejsca na refleksję, że gdyby któregoś pięknego dnia większość tych urzędasów została nagle i bezwarunkowo natychmiast z „pracy” zwolniona – bez żadnych terminów, odpraw, „pakietów socjalnych” itd. – to narodom Europy i podatnikom nic złego by się nie przydarzyło. Wręcz przeciwnie – korzyści byłyby znaczne.

Do strajku pracowników Rady UE jeszcze nie przyłączyli się pracownicy innych instytucji UE, w tym największej z nich – urzędu Komisji Unii Europejskiej, zatrudniającego blisko 33 tys. eurourzędników. Ale wyrazili swoje zdecydowane poparcie dla strajkujących.

Należy przypomnieć, że same pensje urzędników UE pochłaniają w ostatnich latach prawie połowę unijnych wydatków na administrację – tj. grubo ponad 4 miliardy euro rocznie. Ich miesięczne zarobki wynoszą od niecałych 3 tys. do ok. 6 tys. euro brutto w przypadku pracowników zwykłych i pomocniczych, od ok. 8 tys. do 12 tys. euro brutto dla specjalistów i starszych rangą urzędników, zaś w przypadku ważniejszych dyrektorów i ich zastępców przekraczają nawet 18 tys. euro. Natomiast komisarze UE i sędziowie unijnego Trybunału zarabiają znacznie ponad 20 tys. euro miesięcznie. Pensje urzędników UE uzupełniają różne dodatki, m.in. ten w wysokości 16 proc. podstawowego uposażenia, jeśli praca w Brukseli czy Strasburgu wymaga przeprowadzki. Taka przeprowadzka uprawnia też np. do otrzymania jednej pensji ekstra. Do tego dochodzą sute dodatki na dzieci i ich brukselskie szkoły, a także na ubezpieczenia medyczne oraz ogromne przywileje emerytalne – niewyobrażalne i nieosiągalne dla przeciętnego emeryta „obywatela UE”, nawet tego z bogatej Danii, Szwecji czy Holandii.

Tak wygląda w praktyce ta „europejska demokracja” i „solidarna wspólnota”. Teraz te eurodarmozjady i pasożyty planują zabrać europejskim podatnikom – także tym ubogim – ponad 11 mld euro dodatkowego haraczu. Jeżeli do tego dojdzie, z pewnością przyczyni się to do upadku w krajach UE w sumie przynajmniej kilkuset, a może nawet kilku tysięcy prywatnych przedsiębiorstw. A pracę straci kolejnych kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy ludzi.

REKLAMA