Czy Niemcy dadzą się wydoić?

REKLAMA

Mnożą się naciski władz USA i innych mocarstw, wielu europolityków, międzynarodowych bankierów i lichwiarzy na rząd Niemiec, aby ten „wreszcie” wyraził zgodę na wspólne długi „Europy” (czyli tzw. euroobligacje). A także na „unię bankową” – system gwarantowania wypłacalności europejskich banków przez wszystkie państwa Unii Europejskiej.

Naciskający chcą także, aby władze Niemiec i Bundesbanku w końcu dały dużo niemieckiej i europejskiej kasy różnym eurobankrutom. Bo jeśli nie dadzą – twierdzą i straszą – to „rynki finansowe”, bankierzy i europolitycy będą jeszcze bardziej zaniepokojeni i może to mieć „nieobliczalne konsekwencje”. Faktycznie – tzw. pierwszy pakiet pomocy UE i MFW dla Grecji, czyli pożyczki w łącznej wysokości 110 mld euro, wystarczył na uspokojenie „rynków” na okres 9-10 miesięcy. A olbrzymia suma ponad 985 mld euro, jaką na rzecz europejskich banków (w postaci niemal darmowych pożyczek) i na wykupienie obligacji państw południa Europy przeznaczył jesienią ub. roku i zimą br. Europejski Bank Centralny, uspokoiła lichwiarzy i bankierów tylko na cztery-pięć miesięcy. Natomiast czerwcowa obietnica udzielenia pożyczek „do 100 mld euro” rządowi Hiszpanii (na ratowanie hiszpańskich banków) podziałała uspokajająco zaledwie na kilkanaście godzin. Bo specjaliści faktyczne pożyczkowe potrzeby Hiszpanii ocenili na co najmniej 200 mld euro.

REKLAMA

Jeden z czołowych polityków współrządzącej FDP i były minister gospodarki, Reiner Brüderle, odpowiada na te zagraniczne naciski twardo: nie chcemy być bankierami Europy. Podobnie uważa większość niemieckich polityków – z wyjątkiem niektórych: Zielonych, socjaldemokratów z SPD i tych z Lewicy. A ponad dwie trzecie ankietowanych Niemców nadal nie chce nawet słyszeć o współfinansowaniu bankrutujących Greków czy Hiszpanów. Z kolei np. Hans-Werner Sinn, szef poważanego instytutu
gospodarczego IFO z Monachium, stwierdził 17 czerwca bez ogródek: – Na władze Niemiec i kanclerz Merkel wywierane są obecnie ze wszystkich stron silne naciski – od Wall Street po londyńskie City, a także z kręgu najwyższych władz USA – w nadziei, że w ten sposób uda się dobrać do niemieckich pieniędzy i przez to uratować jak najwięcej z własnego kapitału. Moim zdaniem, nie należy poddawać się tym naciskom, bo wydatki Niemiec na rzecz innych krajów strefy euro już teraz są gigantyczne
– powiedział prof. Sinn w wywiadzie udzielonym „Deutsche Welle”.

Z tymi „gigantycznymi” wydatkami to Hans-Werner Sinn trochę przesadził. Bo te wydatki to tak naprawdę głównie (wielkie w sumie) niemieckie gwarancje finansowe dla różnych europożyczek i finansowych kombinacji – nie chodzi tu o żywą gotówkę w skali wielu miliardów euro. Skoro tak o wspomnianych naciskach mówi ekonomista poważany i od lat chętnie cytowany przez międzynarodową prasę, to najwyraźniej napięcie rośnie. Zapewne m.in. dlatego, że z upływem każdego tygodnia coraz większej liczbie banków i innych instytucji w Europie zagraża niewypłacalność. A Niemcy jako państwo z dobrze zarządzaną i rosnącą gospodarką cieszą się nadal powszechną
opinią tłustej i potencjalnie dobrze dojnej krowy…

Czy Nimecy zgodzą się na wydojenie ich finansowych zapasów przez eurokomunę i międzynarodowych lichwiarzy oraz na poluzowanie zasad polityki finansowej i walutowej
Europejskiego Banku Centralnego? Może i tak, ale wtedy na pewno za cenę dalszej politycznej i fiskalnej „integracji” eurolandu i coraz ściślejszej kontroli krajów Europy i ich budżetów – pod polityczną komendą Berlina. Ten proces „budowania unii politycznej” będzie postępował stopniowo – poprzez przekazywanie „krok po kroku” coraz więcej kompetencji i władzy strukturom UE – jak to zapowiedziała kanclerz rządu Niemiec 7 czerwca br. Temu celowi służy też przyspieszenie wewnątrzniemieckich negocjacji na temat parlamentarnej ratyfikacji unijnego paktu fiskalnego i eurotraktatu o „stabilizacyjnym” funduszu ESM. 21 czerwca, po 10 dniach rozmów rządzących chadeków i FDP z opozycją z SPD i Zielonych, okazało się, że nastąpiło znaczne zbliżenie stanowisk. Podstawą porozumienia ma być już wstępnie uzgodniony wspólny dokument – „Pakt na rzecz długotrwałego wzrostu i zatrudnienia”.

REKLAMA