Rosyjska milicja w kontekście reformy Medwiediewa

REKLAMA

Przemianowanie rosyjskiej milicji na policję nie pozostawiło na Wschodzie obojętnym nikogo, kto ma do czynienia z tą instytucją. W czasach sowieckich przesycona wschodnim fatalizmem anegdota dzieliła mieszkańców euroazjatyckiego imperium na tych, którzy mieli okazję już wylądować na którejś z wysp archipelagu Gułag, oraz pozostałych, oczekujących dopiero na taką możliwość.

Tak czy inaczej kontakt ze stróżami bolszewickiego prawa był nieuchronny. Żywa pamięć tamtej epoki przetrwała w umysłach Rosjan do dziś, toteż nic dziwnego, że wszelkie kardynalne zagadnienia dotyczące przedstawicieli władzy interesują każdego od Smoleńska po Władywostok.

REKLAMA

Rosyjska milicja nawet w kremlowskich mediach nie miała najlepszej prasy, a jej wizerunek w oczach zwykłych Rosjan był fatalny. W szlachetne intencje milicjantów wierzyły w Rosji tylko małe dzieci, faszerowane elementarzowymi powiastkami rodem z epoki sowieckiej, i osobnicy, których iloraz inteligencji był raczej jej iloczynem. Regularnie donoszono o aferach, których bohaterami byli funkcjonariusze rozmaitych szczebli – pijani lub znerwicowani milicjanci strzelali ze służbowej broni do przypadkowych lub wybranych osób albo powodowali groźne tragiczne wypadki drogowe, defraudowali mienie państwowe, zajmowali się przemytem narkotyków, organizowali bandy itp.

Przed rokiem głośno było o rajdzie uzbrojonej grupy parapowstańczej na Dalekim Wschodzie, która wystąpiła przeciwko bezprawiu milicji. Najczęściej jednak strażnikom porządku przypisywano łapownictwo – drogówka rosyjska kwitowała kartką z bloczku mandatowego jedynie znikomy promil pieniędzy, jakie płynęły do jej kieszeni. Nic zatem dziwnego, że prezydent Rosji zdecydował się, w ramach fasadowej demokratyzacji swojego państwa oraz odwracania uwagi społeczeństwa od codziennych trosk, na zmianę nazwy struktury troszczącej się o praworządność.

Kiedy pytałem znajomych Rosjan, jakie skutki przyniesie ten lifting, część zapewniała, że nic się właściwie nie zmieni, pozostali natomiast, posiadający zdecydowaną przewagę, przypuszczali, iż teraz trzeba będzie płacić większe wziątki. No bo przecież policjant to w końcu nie zwyczajny ment, który zadowoli się czerwońcem (10 rubli). Takiemu to pewnie i połtinnik (obecnie 50 rubli) będzie mało. Oleg, przedsiębiorca z Bijska, który posiada bardzo bogate doświadczenie obejmujące rozmaite aspekty survivalu niezbędnego we współczesnej Rosji, nie łudzi się, że od 1 marca cokolwiek się poprawi.

– To tak jak pomalować stary, sypiący się samochód – mówi. – Z wierzchu wszystko niby cacy, ale lakier trzyma się na rdzy, a silnik jest do niczego. Oleg doskonale orientuje się, jakie nieoficjalne taryfy obowiązują w rozmaitych agendach państwa rosyjskiego. Dzięki tej wiedzy skutecznie pomnaża swój majątek. Kiedy pewnego razu wspomniałem mu o projekcie wprowadzenia w Polsce finansowej odpowiedzialności urzędników za błędne decyzje, wyśmiał mnie: – Nie wiem, jak u was – zastrzegł się – ale urzędnik to zawsze urzędnik. Ma swój rozum i własną kalkulację. Jeśli odtąd jego obowiązki będą związane z większym ryzykiem, zażąda za to rekompensaty. Państwo podwyżki mu nie da, więc ściągnie ją sobie z petenta. Ot, taki dodatek za niebezpieczną pracę.

Nikt też w Rosji nie wierzy, że na ulicach nagle pojawią się mundurowi eleganccy i dobroduszni jak angielski Bobby, którzy będą rozdawać maluchom lizaki, oddawać do rąk właścicieli koty, które uciekły na drzewo, a staruszki przeprowadzać przez jezdnię. Trudno wyobrazić sobie taką nagłą metamorfozę niezliczonych drabów snujących się po rosyjskich miastach i wsiach w niechlujnych i wysmarowanych uniformach z zamiarem przyczepienia się do wszystkiego, do czego tylko można się przeczepić.

Józef Mackiewicz wspominał z nostalgią ostatnie lata carskiego panowania, gdy policjanci mieli jeszcze u boku szable zamiast ordynarnych pałek, co sprawiało, że ze znacznie większą powściągliwością niż ich „demokratyczni” koledzy po fachu traktowali tym instrumentem – płazem, rzecz jasna – poddanych Najjaśniejszego Pana. Stójkowy odwiedzał obywateli w ich domach najczęściej po to jedynie, aby złożyć im życzenia świąteczne.

Kilka lat temu widziałem na lotnisku w Sankt Petersburgu, jak młody milicjant bił systematycznie pałką po gołych nogach jakąś pasażerkę, ona zaś, powstrzymując łzy, ubliżała nieco przedstawicielowi prawa, ale tak jakoś bez przekonania. Nie wiem, o co dokładnie poszło. Zdaje się, że kobieta wepchała się do długiej kolejki po bilety i nie chciała z niej wyjść. Raz zostałem także zubożony przez rosyjskich mentów o banknot wartości 500 rubli – rzecz interesująca, drogą zwykłej kradzieży, a nie wymuszenia, jak to pospolicie zdarza się, gdy władza, wykorzystując swoją przewagę, szantażuje ofiarę skutkami przewinienia faktycznego lub wyimaginowanego. Było to tak: milicjant, który zaczepił mnie na dworcu w Barnaule, stwierdził, że musi dokładniej sprawdzić moje dokumenty. W tym celu poprosił, abym poszedł z nim na posterunek. Już wielokrotnie przedtem, zwłaszcza na przejściach granicznych, przechodziłem procedurę „dodatkowej kontroli dokumentów”, uciążliwej ze względu na czasochłonność (i zawsze jednak niepewny wynik), zatem przeklinając w duchu, ruszyłem za umundurowanym przewodnikiem. Komisariat na przydworcowym placu mieścił się w blaszanym kontenerze bez okien o powierzchni najwyżej 10 metrów kwadratowych. Składał się z pomieszczenia urzędowego z biurkiem oraz prowizorycznej celi. Poproszony o to niechętnie wyłożyłem na biurko zawartość kieszeni, w tym także portfel, a wówczas ktoś pociągnął mnie z tyłu za połę kurtki.

Obejrzałem się – aresztant, którego wcześniej nie dostrzegłem, prosił o niewielkie wsparcie. Milicjanci wnet go uspokoili, a po chwili bardzo uprzejmie przeprosili mnie za kłopot i życzyli udanego pobytu w Rosji. Już w taksówce zorientowałem się, że wykorzystano moment mojej nieuwagi, aby skubnąć równowartość 50 złotych. Do dziś zastanawiam się, czy osobnik za kratami był w zmowie ze stróżami prawa, a może nawet sam pracował w milicji.

Jak twierdzą poinformowani przez Kreml dziennikarze, prezydent Rosji zainicjował 1 marca reformę największego resortu w Rosji, którego pracownicy po ponad 90 latach znowu stali się policjantami. Ministerstwem tym kieruje od ostatniego dnia 2003 roku Tatar Raszyd Nurgalijew, który wygryzł z tego stanowiska Borysa Gryzłowa. Nurgalijew nieomal skazany był na karierę w organach: urodził się 55 lat temu w kolonii karnej UM 220/4 (zwanej „czwartą gruźliczą”) w północnym Kazachstanie, gdzie jego ojciec pracował jako naczelnik, a matka jako nadzorczyni. Przyszły minister długo i ofiarnie służył najpierw w KGB, a potem w FSB.

Próba zastąpienia milicji przez policję miała już raz miejsce – w ostatnich miesiącach istnienia ZSRS, ale nie zgodzili się na to wówczas deputowani. „Ludową i robotniczą” milicją bolszewicy zastąpili „carską” policję, a potem narzucili ten wzorzec krajom uzależnionym od Bolszewii. W niektórych dawnych republikach sowieckich można już spotkać policjanta, lecz na Ukrainie, na Białorusi, w Tadżykistanie, Uzbekistanie czy Naddniestrzu nadal porządku pilnuje milicja. Miedwiediew szumnie zapowiada „atestację” wszystkich dotychczasowych milicjantów.

Podobno liczba pracowników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Federacji Rosyjskiej w ciągu najbliższych dziesięciu miesięcy zmniejszy się o 170 tysięcy (obecnie w tym resorcie zatrudnionych jest 1280 tysięcy osób). Miedwiediew zaznaczył jednak, że redukcja nie obejmie Północnokaukaskiego Okręgu Federalnego, gdzie przeciwnie – szeregi milicji zasilą nowi funkcjonariusze. Nadto przeprowadzona zostanie reorganizacja resortu. Wzmocnione zostaną komórki odpowiedzialne za przeciwdziałanie ekstremizmowi, jednak trudno dopatrzeć się tu jakichś gruntowniejszych zmian.

– Mam nadzieję, że w ten sposób uda się stworzyć bardziej efektywną, nowoczesną, lepiej odpowiadającą potrzebom obywateli strukturę – powiedział Miedwiediew, a minister Nurgalijew obiecał godniejszą zapłatę swoim podwładnym – oczywiście tylko tym, którzy pomyślnie przejdą weryfikację. Trochę egzotycznie brzmiący lejtnant policji zarobi ze wszystkimi dodatkami równowartość ponad 4 tysięcy złotych. Uwzględniając konieczność zmiany w olbrzymim ministerstwie wszystkich pieczątek, wywieszek, tablic itd., a także zamiar wprowadzenia nowych mundurów dla policjantów, wolno domniemywać, że pogrążoną w kryzysie Rosję czekają niemałe wydatki.

Ale ponoć na to pieniądze w budżecie są – zapewnia prezydent.

REKLAMA