Również praworządni Niemcy szpiegują w internecie „w obawie przed terroryzmem”

REKLAMA

Po ujawnieniu przez prasę brytyjską i niemiecką szeregu szczegółów dotyczących totalnej inwigilacji internetu i świata przez tajne służby USA i Wielkiej Brytanii, korzystające z serwerów i danych przekazywanych im przez Google, Microsoft, Facebook i inne e-koncerny, niemieccy internauci protestowali w Berlinie przeciwko masowemu inwigilowaniu komunikacji internetowej i telefonicznej przez tajne służby i rządy. Protest kilkuset demonstrantów zorganizowano na sławnym Checkpoint Charlie – moście i dawnym przejściu granicznym pomiędzy komunistyczną NRD a zielonym Berlinem Zachodnim. Członkowie organizacji Społeczeństwo Cyfrowe, przebrani za tajniaków w ciemnych okularach i kapeluszach, zarzucali prezydentowi USA, że postępowanie amerykańskiej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa jest „łamaniem podstawowych praw człowieka”.

Przedstawicielka tego „Społeczeństwa”, Linnea Riensberg, zażądała od niemieckich organów ścigania wszczęcia śledztwa w sprawie inwigilacji obywateli Niemiec. Wyraziła też przypuszczenie, że Amerykanom chodzi m.in. o państwowe tajemnice Republiki Federalnej. Uznała, iż jest niestety prawdopodobne, że takie programy inwigilacji ludzi jak amerykański PRISM wymagają w Niemczech wsparcia tutejszych służb, w tym wywiadu BND, co byłoby przestępstwem.

REKLAMA

Ano, w Niemczech na pewno byłoby to formalnym przestępstwem. Ale co z tego? Zapewne nic – poza szumem i ciekawą pożywką dla mediów. Miliony tajniaków i totalne e-inwigilacje niestety zapewne utrzymają się w Ameryce i Europie – również w Niemczech. Demokratyczno-lewicowy „Wielki Brat” bowiem stale czuwa i już wszystkich inwigiluje i kontroluje. Jest on już zapewne wielokrotnie bardziej sprawny i wydajny w tej inwigilacji ludzi czy firm niż jego starszy i też lewicowy kuzyn – „Wielki Brat” komunistyczno-sowiecki

Także niemieckie tajne służby śledzą komunikację internetową i telefoniczną w poszukiwaniu „terrorystów, nielegalnych handlarzy bronią i innych przestępców”. Krytycy w Niemczech zarzucają im działanie w „prawnej szarej strefie”. Kanclerz Angela Merkel wyraziła jednak gromkie przekonanie, iż „także Niemcy muszą bronić się w internecie przed możliwymi atakami terrorystów”. Ale krytycy już nie wierzą takim słowom polityków i w rzekomo powszechne zagrożenie tymi atakami. Mówią np., że nie trzeba być zwolennikiem teorii spiskowych, aby przypuszczać, że dane, które są zbierane rzekomo jedynie w celu obrony przed terroryzmem, są wykorzystywane do innych celów. Tak twierdzi m.in. jeden z prawników, który w landzie Berlin odpowiada za ochronę danych osobowych. Niemiecka służba wywiadu, BND, według obecnie obowiązującego prawa, może kontrolować do 20 procent ogółu danych telekomunikacyjnych przekazywanych między Niemcami a zagranicą. Do tej pory z powodów technicznych jest ponoć kontrolowanych tylko ok. 5 proc. tych danych.

BND podłącza się do „autostrad danych” w centralnych „punktach węzłowych” i systematycznie przeszukuje je – korzystając z określonych słów-kluczy. Budżet, którym dysponuje stosowny dział BND, ma zostać zwiększony w najbliższym czasie o sumę 5 mln euro. Tę informację potwierdził rzecznik rządu RFN. Zaprzeczył jednak, że jest planowana jakaś wielka rozbudowa systemu kontroli danych. Według tygodnika „Der Spiegel”, rząd Niemiec na odpowiedni program tej kontroli chce przeznaczyć aż 100 mln euro. Ta suma ma zasilić budżet wywiadu technicznego BND. Rzecznik BND odmówił prasie komentarza na ten temat.

Wg krytyków, do takiej znaczną rozbudowę kontroli i e-inwigilacji brakuje podstawy prawnej. W opinii Constanze Kurz z organizacji CCC, zrzeszającej hakerów, już obecnie BND porusza się w „szarej strefie”. Jest to sfera wyjęta spod prawa, gdzie tak naprawdę nikt nie kontroluje tego, co robią tajne służby – twierdzi Kurz. Dodaje, że komisja ds. służb specjalnych Bundestagu, powołana m.in. do kontroli wywiadu, nie jest w stanie spełniać tego ważnego zadania. To gremium składa się z 12 posłów. Są oni jednak zobowiązani do zachowywania całkowitej tajemnicy wobec opinii publicznej. Członek tej komisji, poseł Hans-Christian Ströbele (z partii Zielonych), mówi o – w najlepszym razie – tylko szczątkowej kontroli parlamentu nad tym procederem.

Często rząd w ogóle nie informuje poselskiej komisji o ważnych działaniach tajnych służb lub nawet podaje posłom nieprawdziwe informacje (wg „Deutsche Welle”). Skoro tak się dzieje w dość praworządnych (jeszcze) Niemczech, to co ma miejsce na tym polu w pokomunistyczno-oligarchicznej i skorumpowanej III RP?

REKLAMA