Szkoły policealne marnują nasze pieniądze

REKLAMA

Nauka w szkołach policealnych to czysta fikcja. Zdecydowana większość z nich nie wymaga od uczniów obecności na zajęciach. Za to wszystkie chwalą się, że wydają bezpłatne zaświadczenia do Wojskowej Komendy Uzupełnień i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Tymczasem za wirtualnych uczniów płacą podatnicy. Każda ze szkół policealnych otrzymuje z budżetu państwa subwencję oświatową. W zeszłym roku tylko w Krakowie placówki tego typu dostały 8,7 mln zł.

Władze miasta ani kuratorium w żaden sposób nie kontrolują, w jaki sposób wydawane są te pieniądze – czytamy w Gazecie Krakowskiej. Pieniądze dla szkół policealnych rozdzielają starostwa powiatowe. W Krakowie – urząd miasta.

REKLAMA

– Magistrat nie wie, co szkoły policealne robią z przekazywanymi im pieniędzmi – oburza się krakowski radny Bartłomiej Kocurek (PO).

– Nie widzę powodu, dla którego miasto miałoby płacić ogromne kwoty na uczniów, którzy tak naprawdę uczniami nie są. Zdecydowana większość osób zapisuje się do tych szkół tylko po to, żeby dostać legitymację i zaświadczenia – podkreśla.

Dlaczego zaświadczenie o odbywaniu nauki w szkole policealnej jest tak cenne? Bo zwalnia – przynajmniej na jakiś czas – od obowiązku służby wojskowej.

„Uczniowie” mogą też łatwiej znaleźć pracę, bo firmy nie muszą płacić za nich składek do ZUS.

– Same korzyści. A szkoła to jedna wielka ściema. Nie trzeba chodzić na zajęcia, na egzaminie też nie trzeba nic wiedzieć, a i tak się zda – mówi Radek, uczeń krakowskiego oddziału szkoły AP Edukacja, która „kształci” w ponad 70 kierunkach. Sprawdziliśmy.

Próbowaliśmy się zapisać do kilku szkół policealnych, które mają swoje oddziały w Małopolsce. Przy odrobinie wysiłku w każdej z nich można pominąć przykry obowiązek chodzenia na zajęcia.

– Nie wymagamy obecności, uczniowie muszą tylko pozytywnie przejść egzaminy semestralne. Gdy ktoś opuszcza zajęcia, nie ma żadnego problemu – informują pracownicy Centrum Kształcenia Menedżerów w Krakowie. Nawet jeśli szkoła ma zapisane w statucie, że każdy uczeń musi mieć co najmniej 50 procent obecności na zajęciach, to wymóg ten również można pominąć.

– Uczeń może się zwrócić do wykładowców i ustalić z nimi, na jakiej zasadzie będzie zaliczać dany przedmiot – usłyszeliśmy w krakowskim oddziale szkoły AP Edukacja.

Podobnie jest w Centrum Edukacji Kadr: – Trzeba mieć około 60 procent obecności, ale zawsze można się dogadać z wykładowcami. W szkole Cosinus, gdzie wymagana jest 50-procentowa frekwencja, można porozmawiać z dyrektorką i przynieść usprawiedliwienie z zakładu pracy. Władze Krakowa przyznają, że nie kontrolują frekwencji w szkołach, na które dają pieniądze.

– Szkoły mają obowiązek informowania nas o liczbie uczniów. My możemy tylko sprawdzić, czy listy nazwisk, które nam przedstawiają, są zgodne z liczbą uczniów zapisanych do szkoły – mówi Elżbieta Lęcznarowicz, zastępca prezydenta Krakowa ds. edukacji i spraw społecznych.

– Ale nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy te osoby faktycznie chodzą na zajęcia. Tym powinno się zająć kuratorium. Wincenty Jankowiak, dyrektor wydziału kształcenia ponadgimnazjalnego i usta-wicznego Małopolskiego Kuratorium Oświaty, bezradnie rozkłada ręce: – Zauważamy, że frekwencja jest niska – przyznaje.

– Być może w pojedynczych przypadkach zdarzają się uczniowie zainteresowani tylko wyłudzeniem zaświadczenia czy legitymacji, ale zakładamy, że każdy, kto ubiega się o przyjęcie do takiej szkoły, ma dobre intencje.

– Trudno o większą naiwność. Trzeba uszczelnić system wydawania pieniędzy na oświatę. To zadanie dla władz miasta i kuratorium – podkreśla Kocurek. Szkoły twierdzą natomiast, że nie wymagają obecności uczniów na lekcjach, bo… nie muszą.

– Nie ma takiego przepisu ministerialnego, który by określał, że jeśli uczeń opuści jakąś liczbę godzin lekcyjnych, to zostanie skreślony z listy – podkreśla Anna Bucholc z Centrum Kształcenia Menedżerów. W 2007 r. w Krakowie na dotacje dla niepublicznych szkół policealnych o uprawnieniach szkół publicznych (nie są prowadzone przez gminę, a mimo to mogą wydawać legitymacje i zaświadczenia) wydano 8,7 mln zł.

Z subwencji oświatowej miasto pokryło połowę kosztów funkcjonowania tych placówek. W stolicy Małopolski w 58 placówkach „uczy się” ponad 8,5 tys. osób. Małopolska ma takich placówek 166. Uczęszcza do nich ponad 15 tys. osób.

(źródło)

REKLAMA