Tak prześladowali ją Niemcy. Dramatyczna relacja polskiej matki: „Uciekłam z synkiem z niemieckiego piekła”

Obrazek ilustracyjny. Foto: pixabay
Obrazek ilustracyjny. Foto: pixabay
REKLAMA

Nie ma większego złodziejstwa niż kradzież dzieci. Trudno też znaleźć w cywilizowanym świecie, coś takiego jak zakaz rozmawiania rodziców z dziećmi w rodzinnym języku. Tak własnie jest w Niemczech.

Metody niemieckich urzędników z osławionego Jugendamtu, niemieckiej państwowej organizacji zajmującej się sprawami dzieci, w stosunku do polskich rodziców są bardzo radykalne.

REKLAMA

Przekonała się o tym kolejna polska matka żyjąca za Odrą, panią Malwina.

Czytaj też: [WYWIAD] Tadeusz Płużański o sprawie polskich dzieci zabieranych przez Jugendamt

Koszmar p. Malwiny zaczął się zaraz po urodzeniu syna. Ojciec dziecka miał problemy z narkotykami i się leczył.

Szybko zaczęły przychodzić do niej urzędniczki z pomocy społecznej. Dokładnie kontrolowały, co robi matka i kazały jej mówić do syna po niemiecku.

Kiedy p. Malwina zrezygnowała z pomocy społecznej, mając serdecznie dość nieustannej kontroli, to Jugendamt nie odpuścił i umieścił jej syna Alexa w domu dziecka.

„Przerażony Alex płakał. Wyrwali mi go z rąk. Wynajęłam wtedy prawnika i poszłam do sądu. Ojciec dziecka notarialnie zrzekł się wszystkich praw. Po dwóch miesiącach oddali mi Alexa, ale zakazali wyjazdu z nim do Polski” – mówi pani Malwina.

To jednak nie był koniec. Jugendamt ponownie odebrał Polce dziecko i oddali go tureckiej rodzinie zastępczej.

„Myślałam, że wtedy umrę. Drugi raz zabrali mi dziecko i nie pozwalali mi się w ogóle z nim widywać. To było dręczenie psychiczne. Chcieli, żebym popełniła jakiś błąd i żeby mieli argument, by mi odebrać synka na zawsze” – mówi zrozpaczona kobieta.

„Nie mogliśmy wychodzić poza ogrodzenie. Gdy do kogoś dzwoniłam, zawsze był przy mnie jakiś pracownik. Mój pokój był przeszukiwany” – opowiada p. Malwina.

Czytaj też: Dzieci odebrane przez Jugendamt wracają do matki. „Moje dzieci zostały zniszczone”

W końcu zdecydowała się na desperacki krok. Razem z synkiem Alexem (2,5 r.) uciekła z ośrodka Jugendamtu w Büsum koło Hamburga.

Niemcy wydali za nią list gończy. Jak to określiła, „uciekłam z synkiem z niemieckiego piekła”.

Ucieczka została zorganizowana przy pomocy jej ojca i Wojciecha Pomorskiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech.

Pani Malwina i Alex wyjechali z Niemiec tak, jak stali. W tej chwili nie mają pieniędzy, ubrań, ani dachu nad głową.

Do ośrodka Jugendamtu w Büsum został wysłany mail z zapytaniem, z jakiego powodu Malwina i jej syn trafili do ośrodka i jak długo mieli tam zostać. Niemcy nie odpowiedzieli.

Źródło: fakt.pl

Komentarz:
Rabunek polskich dzieci trwa nadal. Tak było kiedyś, tak jest teraz. Niemcy mają zanim wszelkie prawa boskie i ludzkie, a polskie władze nie mogą się zdecydować na stanowczy krok w tej sprawie i postawić jasno ten problem w relacjach z Niemcami.

REKLAMA