Braun: Miałem prawo nazwać Jana Miodka informatorem tajnej policji PRL-u

REKLAMA

Z GRZEGORZEM BRAUNEM, reżyserem i publicystą, o zwycięstwie przed Trybunałem w Strasburgu rozmawia Rafał Pazio.

NCZAS: Trybunał w Strasburgu wydał wyrok, z którego wynika, że w sprawie językoznawcy, prof. Jana Miodka, miał Pan prawo powiedzieć to, co Pan powiedział. Inaczej sprawę interpretowały polskie sądy.

REKLAMA

BRAUN: Taka jest dokładnie sentencja wyroku. Miałem prawo nazwać Jana Miodka informatorem tajnej policji PRL-u.

W omówieniu wyroku pojawiały się jednak stwierdzenia, że Trybunał nie rozstrzygał czy miał Pan wystarczające dowody.

Bardzo polecam lekturę akt procesowych, w których każdy czytelnik znajdzie dokumenty zaświadczające fakt pozostawania przez Jana Miodka syna Franciszka, urodzonego w Tarnowskich Górach, w roku 1948 w czynnej sieci agenturalnej Służby Bezpieczeństwa od 1978 do 1989 roku. Dokumenty były referowane przed sądem przez świadków, historyków Instytutu Pamięci Narodowej. Sąd wyliczył wszystkie te dokumenty w swoim uzasadnieniu wyroku, po czym stwierdził, że zostały one sporządzone bez wiedzy i woli zainteresowanego, więc nie można ich uznać za urzędowe. Na podstawie takiej kuriozalnej argumentacji zostałem skazany.

Pozostało jedynie odwołanie do Trybunału w Strasburgu?

Trybunał wydał tutaj urzędowe potwierdzenie oczywistości. Oczywistość płynie też z faktu, że sam zainteresowany, Jan Miodek, kiedy tylko został wywołany do tablicy w tej sprawie, publicznie potwierdził fakt udzielania przez siebie informacji funkcjonariuszom służby bezpieczeństwa, których wymienił z nazwiska. Wspomniał o tym, że przekazał im sporządzony przez siebie raport z podróży zagranicznej. Wypowiedział przy tym zdanie, które było cytowane w prasie: „Podpisałem jak idiota”. To było w tym krótkim okresie, zanim jeszcze ustaliła się linia narracji mnie zniesławiającej, a Jana Miodka przedstawiającej jako skrzywdzoną ofiarę rzekomych pomówień, podyktowana przez „GWiazdę Śmierci” z ulicy Czerskiej.

Czy to miało duże znaczenie?

Mnie przecież w tej sprawie nie chodziło o nic innego jak tylko o to, żeby opinia publiczna miała świadomość, że skądinąd znaczący językoznawca i nieprzeciętnie utalentowany showman telewizyjny, sympatyczny Jan Miodek, sam nie ocenia wysoko swoich własnych kompetencji, które przejawił w relacjach z funkcjonariuszami sowieckiej, polskojęzycznej służby tajnej. Skoro sam profesor mówi, że coś „podpisał jak idiota”, dyktować to powinno daleko idącą ostrożność na przykład w stosunku do jego opinii wypowiadanych na temat lustracji w Polsce. Wyrażał także opinie w innych ważnych sprawach życia publicznego…

REKLAMA