Ziemkiewicz o wyborach: „Jom Kipur” Kaczyńskiego

REKLAMA

Tak prywatnie, to jednym z moich hobby jest historia wojen i bitew, stąd często przychodzą mi do głowy porównania z tego obszaru. Ale przecież, jak zauważył Clausewitz, politykę od wojny różnią tylko stosowane metody. Klęska PiS przypomina mi przegraną przez Izrael wojnę Jom Kipur.

Izrael przegrał wtedy dlatego, że zastosował dokładnie tę samą strategię, która kilka lat wcześniej przyniosła mu szybkie i miażdżące zwycięstwo w wojnie sześciodniowej. Okazało się, że co się sprawdziło raz, wcale nie musi się sprawdzać za każdym razem. PiS powtórzył generalne założenia swojej kampanii z roku 2005: najpierw głównym wątkiem była walka z nieuczciwością w życiu publicznym, potem atak na liberałów.

REKLAMA

Tyle, że zamiast podatku liniowego straszakiem miała być teraz prywatyzacja szpitali, splatająca obu wrogów, liberała i złodzieja, w jedno. Do ostatniego tygodnia przed wyborami wszystko szło jak z płatka: pierwsza część kampanii zmobilizowała twardy elektorat, a reszta wyraźnie polaryzowała się według linii nakreślonych przez strategów PiS.

Kampania przeciwników tkwiła w koleinach straszenia Kaczorami jako zagrożeniem dla demokracji i była taka, że nazwać ją chybioną będzie uprzejmością. Dalej miało być (z punktu widzenia sztabowców Kaczyńskiego) jeszcze piękniej: odpalamy temat prywatyzacji szpitali, uderzamy skrajnie demagogiczną, ale mocno działającą na emocje reklamówką z zamierającym EKG pacjenta, do którego nie chciała przyjechać karetka, bo nie miał karty kredytowej, i zapinamy to taśmami Sawickiej, zapowiadającej „kręcenie lodu” na sprzedaży placówek medycznych. Efekt murowany − przecież polactwo to wciąż głównie sieroty po peerelowskim ciepełku socjalnym, dla których słowo „liberał” to obelga.

No, a co do skuteczności multimedialnej prezentacji podsłuchów, to dowiodła ich konferencja z taśmami Kaczmarka. (Nawiasem: jako zwolennik lustracji i dekomunizacji, niechętny postkomunistom i hołubiącej ich michnikowszczyznie, skłonny jestem do pewnej wyrozumiałości dla różnych wątpliwych zachowań u bliskich mi w tej postawie polityków; być może nawet za bardzo. Ale są granice. Granicą jest wmawianie mi w żywe oczy, że konferencja z taśmami Sawickiej, tak doskonale komponująca się z całą resztą kampanii, była zwykłym zbiegiem okoliczności i podyktowała ją potrzeba obrony agentów CBA przed atakami prasy. To dokładnie to samo, co upieranie się przez przywódców LiD przy filipińskim wirusie.)

Więc bitwa już się wydawała wygrana. A tu tymczasem… Tak musieli się poczuć Amerykanie pod Monte Cassino, kiedy okazało się, że na drodze ataku wyrosło im nie oznaczone na mapie wzgórze (nazwane z tej przyczyny Widmem). Albo francuscy kirasjerzy pod Waterloo, kiedy im nagle tuż przed celem szarży otworzyła się pod kopytami końskimi przepaść… Już się szampan chłodził, a tu nagle cudowna broń wybuchła w rękach − zamiast zawyć z oburzenia na liberałów i rzucić się do urn, by powstrzymać złodziei, polactwo, owszem, zawyło z oburzenia, ale na PiS i ustawiło się w kolejkach do urn, żeby odsunąć od władzy Kaczyńskich.

Co się stało? Najczęściej udzielana odpowiedź wskazuje na debatę Tusk − Kaczyński. Moim zdaniem to nie tak. Owszem, debata dodała platformersom skrzydeł i zdjęła z Tuska odium „loosera” (nawiasem mówiąc, podobnie jak 12 lat temu Kwaśniewski, Tusk wygrał dzięki złamaniu warunków debaty − Kwaśniewski świadomie wkurzył Wałęsę poza wizją, żeby cała Polska widziała, jak mu podaje nogę, Tusk równie świadomie usadził za plecami Kaczyńskiego tupiącą i porykującą młodzieżówkę, żeby wybijała go z rytmu. Regulamin debaty regulaminem, a wiadomo było, że telewizja nie odważy się interweniować; cóż, taka jest polityka).

Debata wydała się przełomem z uwagi na ogromną oglądalność. Ale katastrofalny dla PO trend odwrócił się wcześniej. Zauważalnym przełomem była wizyta Tuska w Irlandii i zastosowana tam nowa retoryka, odmienna od ujadania pod dyktando „LiD-owych Nowin” o zagrożeniu dla demokracji. To wtedy właśnie miejsce Tuska skwaszonego zajął Tusk w wersji „nowa nadzieja”, który tak się spodobał oglądającym debatę.

Po prostu, przez dwa lata sytuacja się zasadniczo zmieniła. Owszem, nie zniknął elektorat, nazwijmy to, sfrustrowany, żyjący w poczuciu odrzucenia przez własne państwo, utożsamiane z establishmentem. Ale pojawił się elektorat nowy − zadowolony, identyfikujący się z państwem, optymistycznie nastawiony do życia. Przymierzający rzeczywistość do Zachodu, który trochę już poznał, a nie do gierkowskiego raju utraconego. I on właśnie te wybory rozstrzygnął.

Otóż kampania Kaczyńskich, jak WSZYSTKIE dotąd zwycięskie kampanie wyborcze III RP, wycelowana była wyłącznie w Polskę Sfrustrowaną. Bo dotąd zawsze wygrywało się w Polsce złością i resentymentami ludzi pokrzywdzonych i odrzuconych, czy w każdym razie uważających się za takich. I PO też początkowo szła tym tropem, jadąc na frustracjach „wykształciuchów”. Gdyby robiła tak dalej, wszystko by poszło po myśli PiS-u − elektorat podatny na salonowe media Kaczyński i tak sobie odpuścił, a zadowoleni młodzi machnęliby na wybory ręką; PiS wygrałby przy 40-procentowej frekwencji, wystawił na premiera Rokitę, zrobił u przegranego po raz kolejny Tuska rozłam i rządziłby dalej.

Ale ktoś w PO poszedł po rozum do głowy i zaryzykował generalne przekierowanie kampanii pod gust Polski Zadowolonej. Może platformersi po prostu przeczytali „Diagnozę Społeczną”, a może wyczuli powiew nowego w inny sposób. W każdym razie stało się coś w III RP bezprecedensowego − ci powtarzający że „Balcerowicz musi odejść” okazali się mniejszością! Bielan i Kamiński okazali się zaś przysłowiowymi generałami wygrywającymi poprzednią wojnę. Odpalenie taśm Sawickiej, owszem, Polskę Sfrustrowaną zmobilizowało zgodnie z założeniami, w końcu te 5 milionów głosów znikąd się nie wzięło − ale jeszcze bardziej zmobilizowało przeciwko PiS Polskę Zadowoloną.

Przez dwa lata michnikowszczyzna oskarżała Kaczyńskich o nadużywanie aparatu represji, i na koniec Ci spektakularnie potwierdzili słuszność tych oskarżeń. Oczywiście, tyleż żałosna, co z pijarowskiego punktu widzenia genialna odpowiedź, czyli komedia z łkaniem „uwiedzionej” też swoje zrobiła (oddajmy sztabowi Tuska sprawiedliwość); podobnie jak wyczekana zemsta Marcinkiewicza za to, jak został swego czasu przeczołgany i publicznie przez Kaczyńskiego zrobiony w konia z rzekomą prezesurą PKO. (I znowu, nie wciskajcie mi z łaski swojej kitu, że wejście przez „Dziennik” w posiadanie wiadomego listu akurat w tak odpowiedniej chwili było przypadkiem!) Pomniejszych przyczyn można wyliczyć więcej, ale, generalnie − PiS popełnił 3 grube błędy.

Trzeci to blok spraw z prywatyzacją szpitali i Sawicką, drugi to debata, ale pierwszy i kardynalny − to prześlepienie istnienia Polski Zadowolonej. Tyle co do tego, co się stało.
A co się stanie? Cóż, na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony − kiedy w Polsce wygrywa, i to tak wysoko, partia generalnie prorynkowa, i kiedy uruchamia społeczną energię, która może iść, daj Boże, w nastroje „dorabiajcie się i budujcie nowoczesną Polskę”, to trudno się nie cieszyć.
Z drugiej strony, na grzbietach oburzonej na Kaczyńskiego młodzieży szykuje się wrócić do rządu dusz michnikowszczyzna.

Nie sposób nie zauważyć, jak już przebiera nóżkami do odzyskiwania mediów, do rugowania z dyskursu publicznego „dziennikarzy reżimowych” i zastąpienia ich swoimi posłusznymi, pardon, „obiektywnymi” przy… to znaczy, chciałem powiedzieć, poplecznikami. Do rehabilitowania kapusiów i kolaborantów peerelu i umacniania nadwątlonej hierarchii w korporacjach i na uczelniach.

Wykształciuchy dwa lata gryzły z frustracji palce, rzecz oczywista, że teraz liczą na rozliczenia i powrót złotych czasów przedrywinowych. Czy Tusk im na to pozwoli? Pożyjemy, zobaczymy. Nie takie rzeczy się przeżyło.

A jakby zrobiło się ponuro, to na pociechę można się będzie poprzyglądać LiDowi. Tam to się teraz będzie gotowało…
(źródło)

REKLAMA