Michalkiewicz: Będą nas pilnować europejsy

REKLAMA

W naszej młodej demokracji nową, świecką tradycją stało się tak zwane przykrywanie spraw poważnych wydarzeniami, które wprawdzie nie mogą wywołać istotnych konsekwencji, ale za to mogą emocjonalnie rozhuśtać wielkie masy ludzi.

Tak też tłumaczę sobie akcję zainicjowaną przez posłuszną leninowskim przykazaniom o organizatorskiej funkcji prasy „Gazetę Wyborczą”, która – jak to się mówi – „dotarła” do zeznań, jakie w prokuraturze złożyli eksperci parlamentarnego zespołu pod kierunkiem posła Macierewicza, a następnie, piórem przodującej w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Agnieszki Kublik, ośmieszyła ich, wyrywając z kontekstu wypowiedzi, według których okazali się oni kompletnymi ignorantami.

REKLAMA

Jak się do takich, tajnych przecież, zeznań „dociera” – tego ma się rozumieć nie wiem, ale wyobrażam sobie, że może np. tak, iż oficer prowadzący takiego przodującego w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym redaktora wtyka mu nos w papiery, które uprzednio udostępnia mu konfident uplasowany w niezależnej prokuraturze – no a tamten już robi z tego obstalowany użytek.

Może być tak, ale może być też inaczej – że np. takie sprawy załatwia ponad głową gazetowego cyngla sam szef podczas przyjacielskiej pogawędki z zaprzyjaźnionym razwiedczykiem, który prosi go („wiecie, rozumiecie”) o taką przysługę. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo „Gazeta Wyborcza” i „dotarła”, i ośmieszyła. Cała operacja musiała być jednak jakoś ramowo przygotowana, bo kiedy tylko pani Kublikowa zrobiła swoje, zaraz najważniejszy cadyk III Rzeczypospolitej w osobie pana Aleksandra Smolara oskarżył posła Macierewicza, że ten „pobudza zbiorową paranoję”, a wkrótce swoje trzy grosze dołożyła pani reżyserowa Hollandówna Agnieszka, oskarżając posła Macierewicza o „absolutnie cyniczną manipulację”.

Już mniejsza o to, że skoro są manipulacje „absolutnie cyniczne”, to muszą być też szlachetne i uczciwe, bo ciekawsze jest co innego: „po co” – jak pisze poeta – „te Żydy tak głośno szwargocą?” Przecież akurat ani red. Michnika, ani pana Smolara, ani też pani reżyserowej nikt o nic w związku z katastrofą smoleńską nie posądza, więc o co tu chodzi?

Być może o to, że poseł Macierewicz podał do publicznej wiadomości fragment raportu płk. Edmunda Klicha, że odpowiedzialność za katastrofę ponoszą rosyjscy kontrolerzy lotów, którzy pilotów błędnie naprowadzali, no i tajemniczy ktoś, kto z Moskwy ich podkręcał. No dobrze – ale co do tego mają wspomniane „Żydy”? Ano – skoro 20 maja br. prezydent Putin nakazał ruskiej FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w naszym nieszczęśliwym kraju, to konsekwencje tej decyzji mogą wprawić w zdumienie nawet filozofów w rodzaju prof. Zygmunta Baumana, chociaż przecież i on z niejednego komina wygartywał. Już nawet nie wspominam o naukowcach, którzy w podskokach „potępili” kolegów wskazanych przez żydowską gazetę dla Polaków i się od nich „odcięli”, bo wielu z nich ma to przecież znakomicie przetrenowane jeszcze z dawnych czasów.

No dobrze – ale co właściwie trzeba było przykrywać? Oczywiście dintojrę w łonie soldateski, a ściślej: między różnymi tworzącymi ją watahami, z których jedne służą, dajmy na to, ruskiemu GRU lub FSB, inne z kolei – Mosadowi, jeszcze inne – w ramach Stronnictwa Pruskiego kolaborują z BND – i tak dalej. Wszystko bowiem wskazuje na to, że kiedy niedawno odpowiedzialny za dostawy dla naszej niezwyciężonej armii generał Skrzypczak był publicznie szantażowany przez grandziarza pracującego dla Izraela, że go „wykończy”, to lepiej rozumiemy przyczyny, dla których generał Nosek odmówił wiceministrowi generałowi Skrzypczakowi certyfikatu dostępu do „informacji niejawnych” to znaczy do tego, kto, jak i na jaką skalę rozkrada Rzeczpospolitą.

Takie informacje są bowiem tajemnicą państwową, a ich uszczelnianie w żargonie soldateski nazywa się „ochroną kontrwywiadowczą”. Generał Skrzypczak nie jest dziecko, więc musiał też poruszyć jakieś Moce, w następstwie czego generał Nosek został zwolniony z posady „na wniosek premiera Tuska”.

Aliści jego wataha postanowiła go pomścić, więc niezależna prokuratura wszczęła przeciwko generałowi Skrzypczakowi śledztwo z powodu „korzyści majątkowej”. Od razu widać, że grandziarz wiedział, co mówi, no i że wpływy Mosadu są co najmniej tak samo duże jak GRU czy BND.

Najzabawniejsze zaś jest to, że i premier Tusk nie wie, co powinien zrobić i której watahy słuchać. Bo trzeba nam wiedzieć, że wbrew temu, co głosi PiS, Platforma Obywatelska ma program, tylko nie zawsze wie jaki. Oto kiedy jeszcze Mirosław Drzewiecki był ministrem sportu, podczas pewnej porannej audycji radiowej w sierpniu 2008 roku wychwalał pełnomocnika od Euro 2012, pana Borowskiego, by za dwie godziny go zdymisjonować. Najwyraźniej ktoś starszy i mądrzejszy poinformował ministra Drzewieckiego o jego prawdziwych zamierzeniach w ostatniej chwili.

Podobnie było z ministrem Gradem, którego w sierpniu 2009 roku premier Tusk miał zdymisjonować, jeśli do końca tego miesiąca nie znajdzie inwestora strategicznego dla stoczni. Sierpień upłynął bezskutecznie, ale minister Grad na stanowisku pozostał.

Dlaczego? Ano widocznie ktoś starszy i mądrzejszy wyjaśnił premieru Tusku, by się przestał wygłupiać, bo wiadomo przecież, że ministrowie są legatami jak nie tej, to innej bezpieczniackiej watahy – i to ona może ich w razie potrzeby zdjąć, ale nie premier, który jest jedynie notariuszem zawartego między nimi kompromisu. Więc i teraz premier Tusk „zmiękcza” swoje stanowisko wobec generała Skrzypczaka. Jeszcze niedawno miał do niego „zaufanie i sympatię”, a teraz „rozważa”, czy jednak by go nie zwolnić. Najwyraźniej już doszły doń jakieś gniewne pomruki odległej burzy, której podmuch może go zdmuchnąć niczym gromnicę. III Rzeczpospolita to już taki orzeł wypchany, więc chociaż podczas Forum Nowych Idei w Sopocie premier Tusk podlizywał się, jak mógł, Lechowi Wałęsie, który w wywiadzie dla rosyjskiej agencji ITAR-TASS zaproponował, by Polska z Niemcami stworzyła wspólne państwo Europę, wprawdzie nakazał przeciwko „faszystom” pchnąć żandarmerię wojskową, ale czy w tej „Europie” Nasza Złota Pani trzymałaby go w Warszawie jako premiera?

Dintojra w łonie okupującej nasz nieszczęśliwy kraj soldateski pokazuje, że już prędzej wynajęłaby, dajmy na to, pana Smolara, który, jako modelowy europejs, najlepiej pilnowałby dla niej naszego mniej wartościowego narodu tubylczego.

REKLAMA