Wielomski: Porażka rewolucji konserwatywnej

REKLAMA

W okresie międzywojennym w Niemczech kilkudziesięciu pisarzy i publicystów zaliczono do zjawiska nazwanego – już po II wojnie światowej – mianem „rewolucji konserwatywnej”. W największym skrócie: konserwatywni rewolucjoniści głosili teorię „rewolucji przeciwko rewolucji”, czyli obalenia znienawidzonej, słabej i upokarzanej przez zwycięskie mocarstwa Republiki Weimarskiej. Stać się to jednak miało nie w imię klasycznych rewolucyjnych ideologii –takich jak marksizm-leninizm. Tym razem na sztandarach wywieszone miały być hasła reakcyjne, konserwatywne, nacjonalistyczne i imperialne. Hans Freyer nazwał tę ideę mianem „rewolucji z prawa”.

Sprawą interesującą jest fakt, że rewolucja konserwatywna najbardziej żwawa i żywotna była w latach 1919-1930, czyli wtedy, gdy znienawidzona Republika Weimarska miała się jeszcze całkiem nieźle. Jak na słabe państwo, pobite, pokonane moralnie, gospodarka jakoś tam funkcjonowała i nowy system polityczny – choć był w powszechnej pogardzie – wydawał się względnie prosperujący. To właśnie wtedy rewolucyjni konserwatyści nadawali ton patriotycznej niemieckiej opinii publicznej. Wraz z kryzysem gospodarczym 1929 roku i narastającą falą narodowego socjalizmu zaczęli coraz bardziej milczeć, a część z nich zaczęła nawet bronić znienawidzonego systemu weimarskiego.

REKLAMA

Po 1933 roku, gdy do władzy doszli naziści i przeprowadzili własną „rewolucję narodową” – której intelektualnych źródeł badacze doszukują się właśnie w rewolucji konserwatywnej – najważniejsi teoretycy tego kierunku nie przyjęli tych zdarzeń z entuzjazmem. Część z nich milczała, część (dla kariery) współpracowała z nowym reżimem. Wszyscy mieli poczucie, że nie o taką rewolucję im chodziło. Oni chcieli odbudować chwałę starych Prus, chcieli wznieść wysoko orły starego Cesarstwa, odbudować hierarchię społeczną i cnoty wojskowe. W sumie ich ideałem był pełen godności i honoru tradycyjny pruski oficer – wykształcony, kulturalny, mający klarowne poczucie nie tylko swojej niemieckiej dumy, lecz także dobra i zła. Oficerowi temu obca była demagogia, nie uganiał się z kamieniami za żydami z przedmieść, nie głosił demagogicznych haseł społecznych. Szanował przeciwnika i obca była mu wizja brutalnych wojen totalnych. Nade wszystko zaś gardził bezgłową i bezrozumną ludzką masą.

Coraz częściej zaczynam rozumieć niemieckich rewolucyjnych konserwatystów. Przez długie lata sam głosiłem rodzaj polskiej rewolucji konserwatywnej, której celem byłaby restauracja świata tradycyjnego, autorytetu, hierarchii społecznej, chrześcijańskich cnót i wartości. Naszym polskim Weimarem była utworzona przy Okrągłym Stole III RP, powstała z rodzaju „umowy społecznej” zawartej przez liberalną frakcję PZPR z lewicowo-laicką częścią „Solidarności”. Ta elita nadała nam „postępową” konstytucję, wprowadziła nas do socjalistycznej Unii Europejskiej, zbudowała rodzaj miszmaszu kapitalizmu i socjalizmu, dopuszczając się po drodze do niesamowitych nadużyć i tolerując wielorakie nieprawości, na czele ze słynnym „uwłaszczeniem nomenklatury”.

Marzyło mi się nowe Państwo Polskie: silne, liczące się na arenie międzynarodowej, z jasno określonym ośrodkiem suwerenności, które nie byłoby rozrywane przez partie polityczne, podmywane przez demagogię i populizm. Państwo wolne od demokratycznego socjalizmu, zarazem katolickie i tradycyjne. Tyle teoria.

Rzeczywiście, rewolucyjnych prawic nam się namnożyło. Wszystkie one zgodnie dziś głoszą potrzebę obalenia systemu politycznego i ekonomicznego powstałego przy Okrągłym Stole, wskrzeszenia państwa opartego na wartościach patriotycznych, cnotach religijnych, ze znaczącą pozycją Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Mimo to czuję się jak Oswald Spengler i Ernst Jünger z obrzydzeniem i pogardą patrzący na rewolucję narodowo-socjalistyczną. To nie o taką rewolucję mi chodziło! Nie o rewolucję plebejską, populistyczną, gdzie wszystko opiera się na socjalnej demagogii, gdzie masy należy „spolonizować”, kupując je za pomocą lewicowych obietnic wyborczych. Chodziło mi o rewolucyjne odrodzenie ducha katolickiego, a nie o jakieś sekciarstwo ze Smoleńskiem jako miejscem kultu i krzyżem w charakterze „substytutu”. Chciałem katolicyzmu przedsoborowego, przesiąkniętego duchem największego soboru w dziejach – Trydentu. Tymczasem serwuje się nam dziś katolicyzm już nie po II, ale chyba po III soborze watykańskim, gdzie świeccy kierują biskupami i przekształcają tradycyjną religię o transcendentnym charakterze w zsekularyzowanego potworka „prawdziwie patriotycznego”, gdzie mamy modlić się nie do Boga, ale do Ojczyzny. I to nie jakiejś tam Polski, lecz do Polski prawdziwej, po lustracji i obaleniu Okrągłego Stołu.

Istotą autentycznej rewolucji konserwatywnej – tak w Republice Weimarskiej, III RP, jak i w jakimkolwiek innym państwie – jest odtworzenie hierarchicznego modelu społeczeństwa, czyli zastąpienie demokratycznych elit z przypadku przez elitę autentyczną. Tymczasem rozmaici narodowi i patriotyczni demagodzy serwują nam dzisiaj rodzaj patriotycznego czy narodowego bolszewizmu, który gardzi wszelką hierarchią społeczną i polityczną, którego istotą jest sfanatyzowanie polityczne i doktrynalne szerokich mas ludzkich i rzucenie ich przeciwko liberalnym elitom władzy. Zamiast atmosfery kontrrewolucji, otacza nas zewsząd swąd rewolucyjnego jakobinizmu, rodzaju patriotycznego bolszewizmu. To nie zwarty kontrrewolucyjny regiment, lecz rodzaj orientalnego gigantycznego czambułu, gdzie bezmózgiej masie przewodzi zręczny demagog i populista. Ten tłum nie odbuduje świata tradycji, gdyż sfanatyzowana masa zdolna jest jedynie niszczyć, a nigdy tworzyć.

Rewolucja konserwatywna przeciwko III RP nie udała się. Czuję się dziś jak Ernst Jünger piszący opowiadanie „Na marmurowych skałach” – o hordach „Nadleśniczego” niszczących resztki świata hierarchicznego. Coraz częściej zaczynam się wstydzić słowa „prawica”.

REKLAMA