Wielomski: Powód dla którego PO przechyla się w lewo? Smoleńska „teologia polityczna”!

REKLAMA

Stała się rzecz szokująca: oto premier Donald Tusk z mównicy sejmowej poparł wprowadzenie „związków partnerskich”, wprost negując stanowisko ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, czym zasłużył sobie na małą laudację ze strony Roberta Biedronia.

Tymczasem 46 posłów PO, pomimo wyraźnej sugestii samego Tuska, zagłosowało za odrzuceniem wszystkich wniosków w tej sprawie, nawet tych najbardziej „umiarkowanych”. Na naszych oczach Platforma Obywatelska coraz bardziej przechyla się w lewo w tzw. kwestiach światopoglądowych. Tymczasem PiS zajmuje w tych kwestiach stanowisko umiarkowanie ortodoksyjne, a przynajmniej tak jawi się opinii publicznej (sprawa in vitro dowodzi, że w istocie kwestia jest bardziej skomplikowana).

REKLAMA

Światopoglądowe przesuwanie się PO w lewo, a PiS w prawo to ciekawe zjawisko, szczególnie jeśli uwzględni się kilka znanych faktów.

Po pierwsze – liderzy obydwu tych partii wydają się mieć w tych kwestiach osobiście podobne poglądy. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zgodnie pochodzą ze środowiska lewicowego, światopoglądowo laickiego. Dziś Tusk poparł najbardziej umiarkowany z projektów dotyczących „związków partnerskich”, podczas gdy Kaczyńskiego zabrakło na tym głosowaniu.

Po drugie – pamiętam jeszcze, jak powstawały PiS i PO. Zapisywali się tam masowo działacze rozpadającej się AW„S” i trudno by mi było wskazać jakieś aksjologiczne różnie pomiędzy nimi. Jedni zapisywali się tu, inni tam wedle podziałów towarzyskich – kryterium, kogo znają, a kogo nie. Gdy partie te powstawały, nie było pomiędzy nimi jakiejś znaczącej różnicy aksjologicznej, a raczej różnice interesów, podziały na zasadzie koteryjnym, a nie ideowym. Cóż więc takiego się stało, że Donald Tusk popiera dziś „związki partnerskie”, a Jarosław Kaczyński je zwalcza?

Dlaczego od dłuższego czasu PO ustawicznie przemieszcza się w lewo (aksjologicznie)? Przecież nie tak dawno PO z dużym mozołem budowała „katolicyzm łagiewnicki”, który przeciwstawiano „katolicyzmowi toruńskiemu”, a sama partia wstąpiła do Europejskiej Partii Ludowej (eurochadecji) i tkwi tam nadal? Odpowiedź jest prosta: Smoleńsk. Wypadek lotniczy z 10 kwietnia zmienił wszystko. Jarosław Kaczyński dokonał wtedy nie lada wyczynu, tworząc swoistą „teologię polityczną”, stanowiącą połączenie nazw i symboli tradycyjnego katolicyzmu, mesjanizmu neosanacyjnego, romantycznego rozumienia polityki jako „czynu” i równie romantycznego kultu „ofiary”, czyli „zamordowanych” i „zdradzonych o świcie”.

Niestety, z rozmaitych powodów polski Kościół, a przynajmniej znacząca i głośna jego część, kupił tę bajeczkę, w wyniku czego dokonano syntezy pomiędzy pojęciami „katolika” i „pisowca”. Polski katolicyzm ostatecznie utracił swój korzeń racjonalny, odrzucił scholastyczny racjonalizm na korzyść mistyczno-politycznych uniesień, ezoteryki ofiary i śmierci, kultu (antykatolickich zresztą) powstań, zrywów i walki rozumianej jako samopoświęcenie. Zmieszały się tu elementy religijne z politycznymi i partyjnymi, a swoistym „prorokiem” tego ruchu został Jarosław Kaczyński.

Donald Tusk dosyć szybko zorientował się, że ta „teologia polityczna” okazała się politycznie nośna i zadał sobie pytanie: czy jest w stanie konkurować z PiS w walce o pozyskanie prawicowych i katolickich wyborców? Nie było to możliwe, ponieważ nie umiał krzesać tak silnych patriotyczno-religijnych emocji. Stwierdził więc, że 25% elektoratu zajmowanego przez PiS zostało zablokowane w wielkim politycznym getcie ze sztandarami smoleńskimi. Aksjologiczna prawica była dla niego zamknięta, a więc musiał się skierować na poszukiwanie elektoratu ku politycznemu centrum i ku lewicy. Powstanie Ruchu Palikota zdecydowanie utrudniło mu ten zwrot, gdyż na lewicy pojawił się ktoś skrajnie radykalny. PO, SLD i Ruch Palikota walczą o ten sam elektorat: lewicowo-socjalny i lewicowo-liberalny. Skoro Donald Tusk poniósł porażkę w walce o elektorat prawicowy, to musiał zacząć się rozglądać za elektoratem lewicowym. Skoro sam zapewne nie posiadał jakichś trwałych poglądów aksjologicznych, nie było to dlań specjalnie trudne.

Hasła „katolicyzmu łagiewnickiego” poszły do lamusa, a posłowie PO przestali jeździć na Msze św. i rekolekcje jako zorganizowany klub. Równocześnie partia przyjmowała w swoje szeregi i wpuszczała na swoje listy liczne znane nazwiska z lewicy, co jeszcze bardziej przechylało ją w lewo.

Co więcej, gorszące spory o krzyż przed Pałacem Prezydenckim i tamtejsze spory o „substytut” wytworzyły nową sytuację. Od wielu lat jawny antyklerykalizm był w Polsce niemodny. Powstanie smoleńskiej „teologii politycznej” spowodowało gwałtowną polaryzację aksjologiczną i pojawienie się miejsca na polityczny antyklerykalizm, przemieszany z niechęcią wobec PiS. Gdy biskupi milczeli i pozwalali na używanie krzyża w walce partyjnej, wtenczas rozpoczęła się ostra walka o antyklerykalnego wyborcę. Gdy do walki tej rzucił się SLD (mocno nieudolnie) i Janusz Palikot, to Donald Tusk postanowił się do niej przyłączyć. Od jej wyniku zależy, czy koalicja PO-PSL będzie miała większość w Sejmie, czy też będzie musiała wchodzić w kompromitujące sojusze z SLD i Ruchem Palikota.

Dlaczego to wszystko było możliwe? W Polsce stała się rzecz znacząca: kilka lat temu katolicy w naszym kraju stanowili 90% obywateli, a antyklerykalizm był czymś przyjmowanym niechętne. Partie żerujące na antyklerykalizmie były przyjmowane z pewnym zakłopotaniem po śmierci Jana Pawła II. Pojawienie się „katolicyzmu posmoleńskiego” zmieniło te proporcje. Przeciętny widz ogląda w telewizji spektakl zespolenia się katolicyzmu z kwestią smoleńską i rozumie przez to, że katolik to ten, kto głosuje na PiS. W ten sposób katolicyzm z religii większości Polaków przekształca się w religię mniejszości. Co gorsza, to nawet nie jest katolicyzm, ale jakaś groteskowa herezja rozwijająca się przy milczeniu biskupów, a nawet z poparciem niektórych z nich. Z punktu widzenia racjonalności politycznej Tusk ma rację, przechylając się na lewo. Tyle że to oznacza, iż polska scena polityczna przechyla się w lewo.

REKLAMA