Rząd niemiłosiernie doi polskich kierowców. Będzie drożej, gorzej i głupiej

REKLAMA

Przeglądy na celowniku

O innych rozwiązaniach mogliśmy się dowiedzieć w połowie lipca dzięki interpelacji wysłanej do Ministra Infrastruktury przez posłankę PO – Izabelę Leszczynę. Zwróciła się ona o informacje na temat skutków wprowadzenia dyrektywy Parlamentu Europejskiego w sprawie obowiązkowych badań technicznych samochodu.

REKLAMA

Jak się okazuje, resort pracuje nad nowelizacją prawa drogowego, co obejmie również kwestie obowiązkowych badań. Ich wprowadzenie kosztuje, a ministerstwo wymyśliło, że koszty te będą musiały pokryć stacje diagnostyczne. Projekt zgłoszono do tzw. konsultacji społecznych, w wyniku czego właściciele stacji diagnostycznych zaprotestowali i zażądali, aby dodatkową opłatę za wdrożenie nowych przepisów (4 złote od samochodu) przerzucić na kierowców.

Urzędnicy resortu dali się przekonać i postanowili obciążyć właścicieli pojazdów. Od przyszłego roku każdy, kto przyjedzie do stacji diagnostycznej, aby uzyskać poświadczenie stanu technicznego samochodu, zapłaci o 4 złote więcej. Te pieniądze zostaną przeznaczone na pokrycie kosztów wdrożenia nowej dyrektywy. A co ona zakłada? Wyższe kary dla tych, którzy nie wykonają obowiązkowych badań w terminie.

Niepotrzebne filtry

A to nie koniec. W pierwszych dniach lipca, gdy wielu Polaków wyjeżdżało na letnie wakacje, a na placu Krasińskich trwała hucpa pod tytułem „walka o Sąd Najwyższy”, posłowie Nowoczesnej złożyli cichutko projekt nowych przepisów – zakładających ogromne kary za brak filtra cząstek stałych. To pomysł na rozwiązanie kolejnego problemu stworzonego przez eurosocjalizm. Przypomnijmy: filtr cząstek stałych (tzw. DPF) od kilku lat jest obowiązkowo montowany w samochodach produkowanych w państwach Unii. Oficjalnie ma to na celu ochronę środowiska. DPF ma zmniejszyć emisję szkodliwych substancji, a szczególnie rakotwórczych cząsteczek sadzy.

Problem w tym, że w silnikach Diesla DPF trzeba wymienić na nowy po przejechaniu 80-200 tys. kilometrów (w zależności od intensywności eksploatacji), a wymiana jest czasochłonna (trzeba zostawić samochód w warsztacie na jeden dzień) i kosztowna. Proces wymiany mieści się bowiem w przedziale 2-15 tys. złotych. Sama wymiana nie daje też gwarancji poprawy jakości jazdy. Bywa, że nowy DPF nie współgra z resztą elementów silnika i blokuje zawór EGR. To z kolei spowalnia samochód, redukuje jego moc, przyspieszenie i inne funkcje, czyniąc jazdę koszmarem. W Polsce szybko znaleziono sposób na uciążliwe filtry cząstek stałych. Zaczęto je po prostu… wycinać z układu wydechowego.

Profesjonalne wycięcie kosztowało kilkaset złotych i nie pozostawiało na zewnątrz żadnego śladu. Aby zauważyć tę zmianę, organ kontrolujący musiałby przeprowadzić badanie silnika. Rozwiązanie miało jedną wadę: podczas badania technicznego dociekliwy diagnosta mógł zauważyć brak DPF i nie podbić pieczątki. I na to jednak znalazł się sposób: kierowcy w internecie zaczęli wymieniać się informacjami o tym, która stacja diagnostyczna jest „życzliwa”, a która „stwarza problemy” – i te drugie zaczęli omijać szerokim łukiem, co z kolei negatywnie odbiło się na zarobkach ich właścicieli.

Projekt Nowoczesnej przewiduje kary za brak DPF. Kierowca, który porusza się samochodem pozbawionym DPF, będzie mógł zapłacić do 5 tys. złotych kary. Tyle samo zapłacić ma mechanik, który usunął filtr. Policjant, który ujawni takie wykroczenie, będzie musiał zarządzić usunięcie pojazdu z drogi na koszt właściciela i zabrać mu dowód rejestracyjny. Aby ten dokument odzyskać, właściciel pojazdu będzie musiał zamontować DPF i przejść kolejne badanie techniczne.

Ponad podziałami

Czy projekt ten wejdzie w życie? Nie wiadomo. Zgłosiła go bowiem partia opozycyjna, która w Sejmie ma małe grono posłów. Rządząca większość ma tyle siły, aby projekt odrzucić, jednak nie wiadomo, czy tak się stanie. Mimo deklarowanych animozji i różnic programowych, w zasadniczych kwestiach wszystkie partie w Sejmie głosują tak samo. Tu chodzi w dodatku o wymagania unijne, a więc PiS może poprzeć projekt Nowoczesnej, żeby poprawić w oczach eurokratów swój wizerunek, mocno nadszarpnięty przez walkę z systemem sądowniczym. Taki scenariusz jest, niestety, prawdopodobny z jeszcze jednego powodu: oto rządowi coraz bardziej brakuje pieniędzy, a walka z kierowcami zawsze była sposobem na załatanie dziury budżetowej (stąd w ostatnich latach popularność m.in. fotoradarów).

Nowe przepisy dadzą możliwość złupienia kierowcy nie posiadającego DPF z 5 tys. złotych. Można się więc spodziewać masowych policyjnych kontroli i rozmaitych akcji „Filtr”, których celem będzie ujawnianie takich wykroczeń i karanie kierowców. Spowoduje to większe utrudnienia i większe wydatki. Na bezpieczeństwo zaś nie wpłynie w żaden sposób. Wszystko to potwierdza nieśmiertelną dewizę Stefana Kisielewskiego, iż „socjalizm to jest ustrój, który bohatersko pokonuje problemy nieznane w żadnym innym ustroju”.

REKLAMA