KO już nie donosi, tylko PiS. A Lewica z PSL-em chce zamordyzmu

Kategoria:

UWAGA! Tekst zdemonetyzowany!
CENZURA

Szanowny Czytelniku! Czytasz artykuł, w którym musieliśmy wyłączyć reklamy. Został on uznany za nienadający się do monetyzacji, zbyt kontrowersyjny, niepoprawny politycznie itd. Rozważ wsparcie Fundacji Najwyższy Czas, która pomaga utrzymywać portal nczas.info / nczas.com (KLIKNIJ)

Wiele musiało się zmienić, by wszystko zostało po staremu. Oto mamy sytuację, w której jedna partia donosi o sprawach wewnętrznych Polski do Brukseli – w imię oczywiście polskiej racji stanu – a Lewica tradycyjnie chce aborcji, zamordyzmu i zmuszania ludzi do zabawy w łamańce językowe w postaci feminatywów oraz baśniowych stworów, zwanych tożsamością płciową. Do tego płci nieistniejących.

Po przejęciu władzy przez nowych jaśnie nam panujących, prowadzonych przez KO, poprzedni jaśnie panujący z PiS musieli w końcu uznać, że rzeczywistość się zmieniła. Najwyraźniej bardzo mocno uderzyło to w obóz Jarosława Kaczyńskiego, bo oto oligarchia, która za grzech najcięższy – ustępujący jedynie niezgadzaniem się z szefem partii – uznawała przekazywanie na forum unijnym spraw wewnętrznych III RP – powszechnie nazywanym „donoszeniem na Polskę” – sama zaczęła stosować takie chwyty, zaś nowi jaśnie nam panujący oligarchowie, którzy wcześniej zajmowali się tym procederem, uważają to za niemalże zdradę ojczyzny.

CENISZ SOBIE WOLNOŚĆ SŁOWA? MY TEŻ!

Środowisko skupione wokół pisma "Najwyższy Czas!" i portalu NCzas.com, a także NCZAS.info od lat stoją na straży konserwatywno-liberalnych wartości. Jeżeli doceniasz naszą pracę i nie chcesz pozwolić na to, aby w Internecie zapanowała cenzura – KLIKNIJ wesprzyj naszą działalność. Każda złotówka ma znaczenie!

PiS donosi na Polskę

Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk pod koniec minionego miesiąca ogłosił, że jego partia podjęła działania w Radzie Europy w związku z zatrzymaniem posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Informowano również o – zdaniem PiS – bezprawnym wygaszeniu ich mandatów poselskich. Mówiono też o torturach – tu poseł miał na myśli informacje na temat dokarmiania pozajelitowego.

Poseł Mularczyk z PiS grzmiał, iż „to wszystko musi się spotkać z reakcją opinii międzynarodowej”. Zaapelował też w tej sprawie o działania do „najważniejszych organów UE, szczególnie Przewodniczącej Komisji Europejskiej Urszuli von der Leyen, Przewodniczącej PE Roberty Metsoli, ale także do Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich”.

Tak oto po zmianie rządzącej oligarchii przeszliśmy od stanu – w którym rządzący uważali informowanie Zachodu o sprawach wewnętrznych państwa za grzech śmiertelny, zaś opozycja regularnie wzywała instytucje unijne do działania przeciwko Polsce – do stanu, w którym rządzący uważają informowanie Zachodu o sprawach wewnętrznych państwa za grzech śmiertelny, zaś opozycja wzywa instytucje unijne do działania przeciwko Polsce. Wiele musiało się zmienić, by wszystko zostało po staremu.

Wcześniej PiS też donosił na Polskę

Ale szczerze mówiąc, to zmienić się musiało jeszcze więcej, by jeszcze więcej pozostało po staremu. Bo tak naprawdę to PiS posiada niemałe doświadczenie w donoszeniu do UE o sprawach wewnętrznych Polski. Zbigniew Bartuś na forsal.pl przypomina jeden tylko przypadek, gdy podczas poprzedniego zasiadania w opozycji PiS raportował na Zachód o rzekomych zagrożeniach dla polskiej demokracji z powodu działań rządu PO.

„W grudniu 2014 roku wszystkich osiemnaścioro ówczesnych europosłów PiS napisało rezolucję w sprawie »nieprawidłowości w czasie wyborów samorządowych jako zagrożeniu dla demokracji w Polsce«. Przekonywali, że wybory zostały sfałszowane. Jarosław Kaczyński mówił o tym otwarcie. Joanna Lichocka (wtedy dziennikarka) chwaliła: »To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w PE na temat zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament«” – przypomniał już pod koniec listopada Bartuś.

Gdy minęło ledwie półtora roku, zaś PiS z opozycji przeszedł do rządu, ta sama Lichocka – już jako poseł – skrytykowała podobne działania PO. Uznała je za zagrożenie dla Polski. Jak przekonywała, PO „swoimi siłami na forum Europy, uruchomiła proces, który ma potępiać Polskę, obniżyć naszą pozycję w Europie”. A to tylko jeden z naprawdę wielu przykładów, jak drastycznie zmienił się wygłaszany osąd na dokładnie to samo działanie, które wcześniej sam obóz PiS praktykował. Gdy partia Kaczyńskiego wcześniej była w opozycji, tzw. donosy na Polskę były regularną praktyką.

Wiele złych praktyk zapoczątkowała oligarchia Kaczyńskiego

Swoją drogą wydaje się, że w ogóle PiS lubi podejmować awangardę w tego typu działaniach i uzasadniać je na wszelkie sposoby, by potem grzmieć o zagrożeniu demokracji, gdy to samo robi inny. Jak widzimy, tzw. donosy na Polskę rozpoczął PiS. PO „tylko” kontynuowała tę praktykę, mając w UE wielu sprzymierzeńców, przez co ich narracja przebijała się znacznie mocniej niż wcześniej PiS-u. Jednak sama praktyka nie została przez obóz Tuska zapoczątkowana.

Z innej beczki. PiS użyło służb specjalnych do zablokowania wielu niezależnych mediów, w tym portalu nczas.com. Działania te były bezprawne, zaś pretekst – rzekomy ruskoonucyzm, czyli oskarżenie o wspieranie Kremla i współpraca z ichnimi służbami – był idiotyczny. W praktyce chodziło o uciszenie głosów krytycznych wobec działań rządu w Warszawie, który popadł w szaleństwo prokijowskie, zapominając, iż Ukraina i Polska to dwa różne państwa. Rządzącym – jak i opozycji – nie przeszkadzało rozbrajanie i ubożenie naszego państwa jak i narodu na rzecz oligarchii kijowskiej. A kto krytykował to szaleństwo – ten agent Putina.

Dziś zaś ten sam PiS, który de facto siłowo – choć wizualnie nie tak spektakularnie – próbował zniszczyć prywatne media, lamentuje o „siłowym przejęciu” TVP. I choć oczywiście działanie KO było wykonane z gracją słonia w składzie porcelany, to schemat działania jest taki sam: Oskarżamy jakieś media o coś, po czym siłowo je przejmujemy lub wyłączamy.

Skoro przedtem PiS-owi wolno było niszczyć prywatne media, to co stoi na przeszkodzie, by KO niszczyło te formalnie nazywane publicznymi? Ano nic. A w demokracji istnieje zauważalna reguła wskazująca, że jeśli jakiś rząd posunął się do jakiegoś bezprecedensowego, zamordystycznego działania, to kolejne rządy będą również wykonywać takie akcje, ale będzie to już dla nich rutynowa akcja.

Na Lewicy po staremu

W kwestii „donoszenia na Polskę”, jak już podkreśliłem kilkukrotnie, wiele musiało się zmienić, by nic się nie zmieniło. Na tym tle trzeba docenić Lewicę, która wygląda całkiem stabilnie – tutaj bowiem nic się nie zmieniło i ugrupowanie dąży niezmiennie, cały czas do zamordyzmu i zlikwidowania wolności słowa tzw. zwykłych ludzi, niezależnie od tego, kto rządzi i co postuluje. I tak oto teraz coraz żywiej dyskutuje się na temat projektu karania za tzw. mowę nienawiści.

Przedsmak już mieliśmy. Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro – Prawo do Życia został skazany za podawanie zweryfikowanych, rzetelnych i publicznie znanych wyników badań na temat związków pedofilii z homoseksualizmem. I mimo tego, że posługiwał się publicznie dostępnymi danymi, zaś przekaz zawierał prawdę, sąd skazał go – no właśnie – za sprawstwo kierownicze i zniesławienie osób z ruchu LGBT.

Na tym polega problem lewicy, że proces był z powództwa prywatnego. Projekt karania za tzw. mowę nienawiści ma sprawić, by tego typu prawdziwe, ale niepoprawne politycznie przesłania były ścigane z urzędu. I tak oto w efekcie nie będzie można mówić o homoseksualizmie nic innego, jak afirmacyjne hasła. Inaczej trafimy za kraty być może nawet na kilka lat. Albo przynajmniej do jakiegoś obozu tolerancji na kurs reindoktrynacyjny.

Nie będzie wolno mówić o tragicznych dla samej kobiety skutkach zamordowania jej nienarodzonego dziecka, tj. aborcji. Będzie wolno jedynie chwalić jej decyzję (de facto nieraz wymuszoną przez rodziców czy partnera, ale „niedobra o tym mówić”, to przecież mowa nienawiści). Kto będzie miał inne zdanie – tego karać i zamykać.

Co ciekawe, w miniony wtorek poseł Magdalena Sroka z PSL ogłosiła, że projekt ten zostanie poparty przez PSL. Jak przekonywała, „to jest jeden z punktów umowy koalicyjnej”. Jak więc widać, posłowie rzekomo od rolnictwa są gotowi zapłacić wiele za obecność w rządzie, nawet naszą wolnością słowa.