Strona głównaMagazynKto nas informuje?

Kto nas informuje?

-

- Reklama -

Jeśli głupkowi po raz trzeci powiedzieć to samo, głupek przyjmuje to jako objawienie – i jest przekonany, że otrzymał jakąś ważną informację.

Mnie to irytuje. Dzisiejszy „obywatel” traktuje to jako coś normalnego.

- Reklama -

Dlaczego?

Dlatego, że wychowałem się w czasach, że gdy facet coś powiedział – to będzie się tego trzymał. Dlatego stosuje się proste prawo o ilości informacji: jeśli powiem to samo po raz dziesiąty, to nie przekazałem ŻADNEJ informacji. Żadnej – ZERO.

Obecnie jest inaczej: polityk w d***kracji zmienia zdanie w zależności od okoliczności. Jeśli więc powtórzył to samo, to ludzkość otrzymała ważną informację: „Słuchajcie Narody: nie zmieniłem zdania!”.

By być ścisłym: ilość informacji zależy od jej prawdopodobieństwa. Jest niesłychanie prawdopodobne, że Włochy wygrają z San Marino – więc informacja: „Włochy wygrały z San Marino” niesie informację bliską zeru. Gdyby natomiast wygrało San Marino – to by to była ważna informacja. Co przed wojną wybitny nasz felietonista streścił słowami: „Jeśli pies ugryzł człowieka – to nie jest żadna informacja; jeśli człowiek ugryzie psa – to jest to fakt warty publikacji.

JE Włodzimierz Putin w wywiadzie z p. Tuckerem Carlsonem powiedział, że Polska brała udział w rozbiorze Czechosłowacji do spółki z Adolfem Hitlerem. Tyle, że On to powiedział przedtem już co najmniej dwa razy – przeto nie jest to żadna ciekawa informacja (poza tą, że p. Putin nie zmienił zdania). Tymczasem w polskiej Sieci wre – tak, jak gdyby prezydent Federacji Rosyjskiej nieoczekiwanie zaatakował Polskę.

Podczas gdy w rzeczywistości nie powiedział NIC.

Powiedział to był parę lat temu, polscy publicyści wyrazili z tej okazji stosowne oburzenie, wylali nań kilka kubłów pomyj – i wydawałoby się, że sprawa jest załatwiona.

Tymczasem okazało się, że nie. Ale to być może po prostu dlatego, że wtedy oburzenie wyrażali jedni dyżurni publicyści, a obecnie na dyżurze byli inni – i nic o tamtych poczynaniach nie wiedzieli.

Zabawne w tym jest to, że gromy lecą gradem – a nikt nie pyta, czy prezydent Federacji Rosyjskiej przypadkiem nie ma racji?

Otóż: ma. Tak było….

Z tym, że nie ma w tym nic dziwnego. Rozbiory rozmaitych państw się zdarzają – i Polacy chyba powinni być tego świadomi. A jeśli zdarza się rozbiór, to lepiej być rozbierającym niż rozbieranym. Aczkolwiek niektóre kobiety mogą mieć na ten temat inne zdanie.

Otóż jeśli już mamy wstydzić się za przodków, to ja wstydzę się tego, że Polska (razem z Litwą…) dała się rozebrać i to trzy razy. Nie widzę natomiast nic złego w uczestniczeniu w rozbiorze innego państwa. Oznacza on bowiem, że jakaś część innego państwa stała się częścią naszego państwa – a jeśli uważamy nasze państwo za lepsze (co u działaczy państwowych jest powszechne…), to oznacza, że tę oderwaną od tamtego państwa część spotkało Dobro – może nie Najwyższe, ale Dobro.

Więc czego się wstydzić?

Co najwyżej tego, że oderwano wtedy nienaturalny kawałek, dzieląc Śląsk Morawski na dwie części. Trzeba było (zakładając, że rozbiór miał być trwały) zabrać cały Śląsk Morawski!

Wstydzić się można tego, że zadowoliło się ochłapami, a nie zachapało lwiej (lub choć gepardziej) części!

A jeszcze bardziej tego, że powiedziawszy „A” II RP nie powiedziała „B” i nie poszła razem z III Rzeszą na Moskwę. Zamiast tego poszła na lep Wielkiej Brytanii i przyjęła antyniemieckie gwarancje. Dopiero to spowodowało wybuch II Wojny Światowej.

Tylko dziwię się, że taki zarzut stawia człowiek, który od jakiegoś czasu twierdzi, że rozpad ZSRS był nieszczęściem…

Przedtem mówił jak Rosjanin. Ta zmiana narracji jest istotna. Być może niesie informację tylko o tym, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. A być może o tym, że prezydent Rosji coraz częściej robi błędy?

Gdyby JE Włodzimierz Putin w 2014 zamiast popierać separatystów (co Mu serdecznie odradzałem) po prostu ujął się za legalnym (i brutalnie obalonym przez uliczny motłoch przekupiony przez p. Wiktorię Nuland, ambasadorkę USA) prezydentem p. Wiktorem Janukowyczem, i wkroczył na Ukrainę w imieniu Jego praw, to cała rosyjskojęzyczna część Ukrainy (co niemal dokładnie pokrywa się z mapą głosujących na p. Janukowycza) stanęłaby po Jego stronie – tym bardziej że poziom życia w Rosji jest znacznie wyższy niż na eksperymentującej z d***kracją Ukrainie. Miałby raczej trudności z przekonaniem ludności prawobrzeżnego Zaporoża i prawobrzeżnej Chersońszczyzny oraz Mikołajewa (zaznaczone na mapie), że powinny pozostać przy Ukrainie. Dwujęzyczny Jedisan – oraz Budziak, czyli „Mołdawska Szwajcaria” – dopełniłyby obrazu. Nie mam pojęcia, czy Charkowszczyzna, DRL, ŁRL i Tauryda, znalazłyby się w FR, czy też byłyby granicznymi państwami oddzielającymi Rosję od Ukrainy. Z punktu widzenia Polski jest to dość obojętne.

Ważne, że Ukrainie zaoszczędziłoby to masę krwi, cierpienia i wysiłku. Rosji zresztą też.

Dla Polski obecny rezultat tej wojny jest korzystny. Niepotrzebnie tylko włożyliśmy w nią tyle pieniędzy, uzbrojenia – a co najważniejsze: wiary w Ukrainę. Gdy zwróci się – a zrobi to – przeciwko nam, rozczarowanie będzie straszne. Jak po Jałcie, gdy zdradzili nas sojusznicy, którzy nas w tamtą wojnę wciągnęli.

A Ukraina pretensje o wciągnięcie jej w przegraną wojnę będzie miała głównie do nas.

Bo do Anglii daleko, a my jesteśmy pod ręką.

Obecna zmiana dowódcy na p. Aleksandra Syrskiego może spowodować rozsypkę ukraińskiej armii. Co nie byłoby dobre – ale nawet wtedy Wołyń, Podole i Galicja nie byłyby chyba zagrożone. Żadnej tragedii więc nie przewiduję.

Ale – zobaczymy!

spot_img

Najnowsze