Edukacja domowa: uniwersytety „uczonych inaczej“

REKLAMA

W związku z dużym zainteresowaniem publikujemy kolejny tekst poświęcony edukacji domowej autorstwa p. Natalii Dueholm. Uruchomimy również stosowny dział naszego kompendium (na samym dole strony) – z Waszą pomocą będziemy tam gromadzić wszystkie wartościowe teksty dotyczące nauczania domowego.

W latach 80. XX wieku amerykańscy rodzice z Kalifornii trafili do gazet, ponieważ ich trzej edukowani domowo synowie zostali przyjęci do Harvardu. Obecnie w USA nie są to już specjalne rewelacje, ale kolejny przykład pokazujący, że edukacja domowa działa.

REKLAMA

Ci nietuzinkowi rodzice to Dawid i Micki Colfax, którzy poświęcili się wychowaniu i edukacji własnych dzieci, przeprowadzając się do Kalifornii, gdzie zamieszkali na zbudowanej przez siebie farmie, bez elektryczności i telefonu, nie mówiąc już o telewizji. Ojciec czterech synów, Dawid Colfax, po kilku odmowach kontynuacji akademickiej kariery (podobno z powodu bardzo otwartych i silnie lewicowych poglądów) zamienił ją na życie na farmie, gdzie swoich czterech synów uczył m.in. hodowli kóz i owiec. Tamtejsze życie stało się potem bazą do napisania książki „Homeschooling for Exellence“ (1985). Czy może to pojąć zawodowy urzędnik edukacyjny, który często nawet nie bierze udziału w procesie edukacji, tylko ją reguluje? Taki ktoś nigdy nie zrozumie jej istoty, a co za tym idzie edukacji domowej, za to tworzy „nieźle“ działający system, bazujący na wiedzy teoretycznej, który dość szybko zabija ciekawość edukacyjną. Takiemu silnie regulowanemu systemowi obce jest wolne myślenie, zdrowa motywacja, krytyczna ocena rzeczywistości czy niezależne poszukiwanie, czyli to, co potrzebne jest na studiach z prawdziwego zdarzenia, a co edukowani domowo znają praktycznie od „edukacyjnej kołyski“. Taki urzędnik ma duże trudności ze zrozumieniem, że edukowani domowo dają sobie radę w życiu, potrafią się uczyć chętnie i samodzielnie, do tego często ze znakomitymi efektami.

69% EDUKOWANYCH DOMOWO

NA STUDIACH Przykład młodych Colfaxów nie jest w USA odosobnionym przypadkiem podjęcia formalnych studiów na renomowanym uniwersytecie przez tych, którzy do szkół nie chodzili za wiele lub wcale. Według danych dr. Briana Ray’a, prezesa Narodowego Instytutu Badań nad Edukacją Domową (http://www.nheri.org), aż 69% edukowanych domowo zapisuje się na studia (tylko 2% mniej niż z młodzieży szkolnej), a z raportu National Association of College Admission Counselors (Narodowego Stowarzyszenia Doradców Przyjmowania na Studia) wynika, że w 2003 r. 74% uczelni wyższych (colleges) miało opracowaną formalną politykę dotyczącą przyjmowania takich osób na studia (a tylko 52% w 2000 r.). Homeschoolersi oczywiście potrafią przygotować się do odpowiednich testów, potrzebnych do odbywania studiów (np. SAT), inna sprawa, jaki sens mają niektóre z nich. U.S. News Online podał np. przypadek Rio Benina z Berkeley, który zdobył idealne 1600 punktów na teście SAT i zdobył 20 tys. dol. stypendium w 1999 Intel Science Talent Serach, ale nie mógł dostać się do University of California z powodu braku szkolnych ocen z liceum, wymaganych przy rekrutacji. Przyjęto go za to do Harvardu, Berkeley, brytyjskiego Cambridge, z których wybrał ten pierwszy. W Harvardzie edukacja domowa traktowana jest bowiem na równi z każdą inną formą edukacji i tak sami traktowani są jej „absolwenci“. Stanford, Oklahoma State University czy U.S. Air Force Academy także nie mają żadnego problemu ze zrozumieniem klasy edukowanych domowo, a niektóre uczelnie nie ukrywają swoich preferencji w ich kierunku (np. University of Chicago). Studenci niektórych uczelni to nawet w przeważającej większości ci, którzy niewiele czasu spędzili w szkolnej ławce. Do nich należą Patrick Henry College czy Wheaton College w Illinois.

PATRICK HENRY COLLEGE: 75% EDUKOWANYCH DOMOWO

O Harvardzie i Stanford słyszeli wszyscy. Wiadomo, są to uczelnie, które ukończyli sławni i władni. Patrick Henry College i Wheaton College są mniej znane, dlatego właśnie im poświęćmy więcej uwagi. Pierwszy jest malutki (240 studentów) i został założony w 2000 r. Drugi, zajmujący wysokie pozycje w różnorodnych rankingach, jest starej daty (założony w 1860 r.) i liczy sobie około 3 tys. studentów. Pierwszy różni się od drugiego między innymi tym, że został założony specjalnie przez lidera ruchu edukacji domowej Michała Farrisa, aby służył homeschoolersom. Michał Farris jest także prezesem Home School Legal Defence Association (Stowarzyszenia Prawnej Obrony Edukacji Domowej, powstałe w 1983 r.) i znanym adwokatem edukacji domowej. Kampus Patrick Henry College mieści się w małej miejscowości Purcellville, 90 minut samochodem od stolicy USA, Waszyngtonu, DC. Aż 75% uczęszczających tam studentów było uprzednio edukowanych raczej w domu niż w szkołach. Obecnie uczelnia oferuje czteroletni tok nauczania, w przeciwieństwie do Wheaton, na którym można zrobić doktorat.

WYSOKI POZIOM I KOD UNIWERSYTECKI

Patrick Henry College oferuje studia na poziomie czegoś w rodzaju polskiego licencjatu, m.in. w zakresie literatury, historii, studiów dotyczących funkcjonowania rządu i dziennikarstwa. Studia można także odbywać na odległość (przykładowe przedmioty: geometria, łacina, starożytna greka, historia USA, historia cywilizacji zachodniej, teologia biblijna). W planach jest również otwarcie szkoły prawa, biznesu i informatyki. Dużo czasu poświęca się na naukę sztuki teatralnej i muzyki, a także sport. Większość studentów tego uniwersytetu to osoby białe, nie dlatego że szkoła stosuje jakąś specjalną politykę rasowego naboru, ale dlatego, że szkoła jest mała i niewielu może sprostać niezwykle ostrym wymaganiom wstępnym. Szkoła ma swój własny kod, według którego uczniowie mają ubierać się skromnie i składają honorową przysięgę, że będą pić alkohol tylko w towarzystwie swoich rodziców (coś na kształt przysięgi w trakcie Pierwszej Komunii św., kiedy dzieci ślubują nie pić alkoholu do 18. roku życia). Codziennie chodzą do kościoła. Dla Polaków mogą to być sprawy dziwne, jednak w USA jest wiele takich uniwersytetów, gdzie istnieją specjalne kody zachowania na uczelni (stroje, miejsca w bibliotece tylko dla kobiet, inne dla mężczyzn). Kody te często przyciągają studentów, którzy są zadowoleni z tego, że mogą nosić specjalne elitarne mundurki i żyć zwyczajnie, zamiast prześcigać się w weekendowych konkursach: „Kto więcej wypije“ lub oględnie mówiąc: „Kto najmniej śpi“. Nie wszyscy przecież lubią oglądać MTV, a takiej telewizji na kampusie Patrick Henry nie ma (specjalna blokada telewizyjna). Do sukcesów szkoły należy nie tylko wysoki poziom nauczania, ale także fakt, że jej studenci są często zaangażowani w politykę. W 2004 r. siedmiu studentów Patrick Henry pracowało na stażach w Białym Domu, wielu jako wolontariusze u republikańskich kongresmenów. Niektórym to zaangażowanie w silnie prawicową politykę nie podoba się wcale (wolą oczywiście silne lewicowanie na wielu amerykańskich uniwersytetach). W dzienniku „New York Times“ ukazał się artykuł o tej właśnie uczelni, pod znamiennym tytułem „College for the Home-Schooled is Shaping Leaders for the Right (Uniwersytet dla edukowanych domowo szkoli prawicowych liderów). Coś okropnego, prawda?

NISKIE CZESNE I PEŁNA AUTONOMIA

Czesne na tym uniwersytecie wynosi tylko 15 tys. dol. rocznie (czyli jakieś 10 tys. mniej niż w innych podobnych szkołach prywatnych). Dla porównania, na Wheaton College semestr „licencjackich studiów“ kosztuje 24 tys. 600 dol., a studiów wyższych dużo więcej. Władze Patrick Henry nie akceptują absolutnie żadnej formy rządowej pomocy finansowej, dzięki czemu może on zachować pełną niezależność. Szkoła, która liczy na rządowe dotacje, musi przecież sprostać rządowym wymaganiom, co często przekłada się na ingerencję dotyczącą nauczanych przedmiotów i inne rządowe regulacje. Instytucja utrzymuje się tylko z czesnego i donacji. Oferuje także zwolnienia z czesnego dla najlepszych studentów (nawet całkowite na cztery lata), podobnie zresztą jak Wheaton College.

STUDIA DO UCZENIA, A NIE BAWIENIA

Większość z nas wie, że okres studiów to najpiękniejszy czas w życiu człowieka, podczas którego nie trzeba pracować i można się dobrze zabawić. Podczas gdy charakterystyka ta pasuje dla większości polskich uczelni, na pewno nie pasuje do studentów Patrick Henry College. Między innymi dzięki temu, że studenci byli często do 18. roku życia edukowani domowo, dysponowali elastycznością czasową i mogli podjąć pracę. A wielu ludziom zdaje się, że edukowani domowo to społeczne niedojdy… Z tego, co mówią tacy studenci, zależy im, aby w trakcie studiów najwięcej się nauczyć. Jak określiła ich Leeann Walker z San Diego, która jest jedną z nielicznych studentek Patrick Henry College nie edukowaną domowo: „to najbardziej pracowite i odpowiedzialne osoby, jakie w życiu spotkałam“. NIE WSZYSTKIM SIĘ PODOBA Mimo że wszystko na tym uniwersytecie jest jasne: od sposobu finansowania, wykładających tam profesorów po charakter szkoły, uczelnia ma wielu wrogów w kraju, który szczyci się mianem oazy wolności. Mottem College’u Patryka Henry’ego, znanego bohatera amerykańskiej wojny o niepodległość, autora słów: „Daj mi wolność lub śmierć“ (jak głosi narodowy mit), jest „Za Chrystusa i Wolność“. Wiadomo, że uniwersytet przyjmuje studentów, którzy przeszli ostrą selekcję, jest instytucją chrześcijańską i z odpowiednim kodem. Na świetnie opracowanym serwisie internetowym uczelni (http://www.phc.edu/) można uzyskać wszelkie informacje: listy przedmiotów, książek używanych do nauczania, dostępne nowinki techniczne, możliwości otrzymania stypendium. Każdy amerykański student zanim wybierze uczelnie, na które w przyszłości złoży podania (generalnie na kilka), zwiedza je osobiście i dokładnie poznaje w trakcie zorganizowanego zwiedzania. Jednak niektórych denerwuje poukładanie studentów i fakt, że studenci otrzymują tam „ograniczoną“ wizję świata – według chrześcijańskich wartości. Nie wiem, jak bardzo jest to wizja ograniczona, skoro pokaźna część świata została właśnie na tych wartościach oparta i dzięki nim przetrwała. Anty- czy niechrześcijańskie osoby nie widzą też, że zdecydowana większość amerykańskich uniwersytetów publicznych oparta jest na zupełnie niechrześcijańskich wartościach. Nawet tzw. uniwersytety katolickie w części przystosowały się do świeckich i za rządowe dotacje (judaszowe srebrniki) organizują festiwal „homoseksualnych filmów“.

WOLNOŚĆ EDUKACYJNA

Patrząc na amerykańskie doświadczenia, widzimy jak na dłoni nasze zapóźnienia, jeśli chodzi o wolność edukacyjną. Wiele jeszcze w Polsce do nadrobienia, czyli do rozluźnienia. Skoro najlepsze uczelnie światowe otwierają swoje bramy edukowanym domowo i w nich inwestują, czy to chociaż nie zastanawia edukacyjnych decydentów w Polsce, na czyją szkodę działają, utrudniając rodzicom edukację domową ich własnych dzieci? Postulat edukacji domowej znalazł się w programie amerykańskiej Partii Republikańskiej w 1980 r., a obecnie jest ona legalna w każdym stanie USA. Zważywszy na fakt, że w USA edukują domowo zarówno ateiści, poganie, republikanie, demokraci, libertarianie, jak i katolicy, fundamentalni chrześcijanie, można teoretycznie liczyć na poparcie z prawa i lewa. Która partia odważy się głośno podnieść postulat rozbicia praktycznego monopolu i tyranii szkolnictwa publicznego (poprzez radykalną zmianę jego finansowania)? Wprowadzenie wolnego rynku w edukacji powinno być postulatem każdej partii, zatroskanej stanem głów polskiego społeczeństwa. Potrzeba w Polsce dużo prywatnych szkół z jasnym programem, swoją specyfiką i zdobytą na wolnym rynku renomą. Szkół małych, prowadzonych przez małe grupy prywatnych ludzi, a nie publicznych, masowych fabryk „zakutych łbów“. Jeśli rodzice tego nie wymuszą, przy poparciu lokalnych reprezentantów, nikt tego za nich nie zrobi. Sparaliżowane umysły dzieci to nie tylko zmartwienie ich rodziców, ale każdego z nas.

REKLAMA