Stanisław Michalkiewicz: U progu niepowtarzalnej szansy

Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
REKLAMA

Wprawdzie wszyscy biją na alarm w związku z coraz to szybszym rozprzestrzenianiem się koronawirusa, ale nawet w poważnych sytuacjach nie można zapominać o myśleniu pozytywnym, do którego przecież autorytety moralne nieustannie zachęcają wszelkie postępactwo.

Wprawdzie niektórzy ludzie od tego koronawirusa umierają, ale nie słychać, by był on groźny dla zwierząt, to znaczy – oczywiście dla „istot czujących”, które – tylko patrzeć, jak doczekają się praw politycznych, wykonywanych w ich imieniu przez specjalnego rzecznika.

Skoro pan Bodnar może piastować operetkową posadę rzecznika praw obywatelskich, to dlaczego, dajmy na to, pan Hołownia, który martwi się o udział zwierząt, to znaczy – oczywiście „istot czujących” – w Sądzie Ostatecznym, nie miałby zostać ich rzecznikiem zwłaszcza, gdyby nie wygrał wyborów prezydenckich? Swoją drogą Sąd Ostateczny z udziałem takich, dajmy na to, świń, może dostarczyć każdemu niezapomnianych przeżyć, jakich „oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”, więc widzimy, że wszystko dopiero przed nami. Przed nami – ale dopiero, gdy umrzemy. W tej sytuacji koronawirus przestaje być taki groźny, skoro może okazać się biletem wstępu do sądowo-ostatecznych atrakcji.

REKLAMA

Warto na początek zastanowić się, skąd właściwie ten cały wirus się wziął? Na razie tajemnica to wielka, więc jesteśmy skazani na domysły. Ja na przykład się domyślam, że mógłby on być rezultatem wypadku przy pracy. Oto w jakimś laboratorium uczeni pod duchowym przewodnictwem pana prof. Ehrlicha z Pensylwanii, pracowali nad wynalezieniem najskuteczniejszej metody zredukowania liczebności gatunku ludzkiego najwyżej do miliarda – ale któryś z nich postanowił wynieść gotowy produkt za bramę.

To się zdarza, a pan Paweł Pitera utrzymywał nawet, że jest to stała metoda Kukuńka; jak wynieść za bramę puszkę farby, żeby w razie czego padło na strażnika. Raz to jest puszka, a innym razem – cała Polska. Bywało tak i przed Kukuńkiem, na przykład z izotopami, co uczcił mową wiązaną Ludwik Jerzy Kern: „Skombinowałbyś mi Franek izotop dla draki. Nie rób z siebie panny Lili, nie bydźże jołopem.

Ceśkę by my postraszyli takim izotopem.” No i zaczęło się. Inna możliwość jest taka, że nieprzewidziany wypadek zdarzył się w tajnym laboratorium wojskowym, prowadzącym badania nad bronią biologiczną. Na taką możliwość wskazuje hipoteza, jaką niedawno ogłosili jacyś brytyjscy jajogłowi, że koronawirus przyleciał na ziemię z nieba za pośrednictwem asteroidy. Widać wyraźnie, że za uszczelnianie sprawy wzięli się pierwszorzędni fachowcy – ale kto im tę robotę zlecił? Czy przypadkiem nie dowódca Wojsk Biologicznych? No dobrze – ale z którego mocarstwa?

W sytuacji, gdy sprawę uszczelniają pierwszorzędni fachowcy, na co wskazywałaby hipoteza asteroidy, będzie to trudne. Pewnej wskazówki dostarczy nam jednak informacja, w którym mocarstwie koronawirus nie zebrał śmiertelnego żniwa. Rzecz w tym, że mocarstwa pracujące nad bronią biologiczną, pracują równolegle nad antidotum, bo w przeciwnym razie broń nie nadawałaby się do użytku.

Jeśli zatem w jakimś mocarstwie nie pojawi się koronawirus, tylko zwyczajna grypa („pijanego szypra kutra raz dręczyła myśl okrutna; facet myślał, że ma trypra, a to była zwykła kiła”), to będzie wskazówka, że jesteśmy na dobrej drodze. Z tego punktu widzenia trzeba spojrzeć na deklarację pana ministra zdrowia, że w Polsce żadnego koronawirusa nie stwierdzono. Okazuje się, że wysoka ocena naszego kraju pod rządami „dobrej zmiany” w rządowej telewizji, to wcale nie muszą być przechwałki – ale o tym na razie nie trzeba głośno mówić.

Tak czy owak, w ramach myślenia pozytywnego przedstawmy dobrodziejstwa, jakich świat, a zwłaszcza środowisko dostąpi dzięki koronawirusowi. Tedy po pierwsze, liczebność gatunku ludzkiego może zostać drastycznie zredukowana i to bez urządzania jakiegoś holokaustu, tylko z przyczyn, że tak powiem, naturalnych.

Przewidział to jeszcze w latach 60-tych Jan Pietrzak, śpiewając że już w roku 2000 nastąpi „cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz” – ale niestety się pomylił, bo i data się nie zgadza i być może jacyś osobnicy okażą się odporni na zarażenie. Nie ma się jednak co zniechęcać, bo jeśli nawet nie zginie cała ludzkość, czego domagają się radykalni działacze ekologiczni, to i tak w dziedzinie ochrony środowiska nastąpi postęp.

Im mniej ludzi, tym mniej gazów cieplarnianych, a na tym przecież nie koniec, bo chociaż epidemia koronawirusa rozwija się ślamazarnie, to jednak idzie we właściwą stronę, wychodząc naprzeciw postulatom wysuwanym przez papieża Franciszka, by opodatkować bogatych. Okazało się bowiem, że epidemia koronawirusa uderzyła boleśnie w globalnych krezusów.

Według indeksu Bloomberga, ich majątek stopniał w dniach ostatnich aż o 139 miliardów dolarów – a przecież to dopiero początek. Jak tak dalej pójdzie, to poziom bogactwa spadnie do oczekiwanego przez socjalistów minimum i to bez konieczności wprowadzania specjalnego podatku dla krwiopijców, czy ich zjadania. Okazuje się, że nie miał racji poeta pisząc: „by mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno”. Koronawirus załatwi sprawę w rękawiczkach, bez konieczności wdeptywania kogokolwiek.

Ciekawe, jak rozwinie się sytuacja na świecie, kiedy gatunek ludzi wreszcie zniknie. Pewne wnioski można wyciągnąć z „Folwarku zwierzęcego” Jerzego Orwella, kiedy opisuje on ewolucję stosunków między „istotami czującymi” po wygnaniu pana Jonesa. Okazuje się, że „istoty czujące” mogą być jak ludzie, co jest wiadomością optymistyczną, bo chociaż ludzi już nie będzie, to przecież cywilizacja nie tylko przetrwa, ale może nawet przeżyć swoisty renesans. Przewidział to jeszcze w latach 60-tych Stanisław Lem, pisząc w jednym z opowiadań o „kolistej więzi”, łączącej bladawców z robotami.

Najsampierw bladawce – bo tak właśnie nazywały roboty gatunek ludzki – wykulgały się z błota, stanęły na nogach i pobudowały maszyny. Te maszyny pobudowały maszyny inteligentne, a z kolei tamte – maszyny mądre, które z czasem zaczęły badać, czy nie można by świadomości w kisiel tchnąć – i jak próbują na białku, to im się nawet udaje. W rezultacie po pewnym czasie pojawiają się bladawce i cały cykl rozpoczyna się od nowa.

Jak widać, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, zwłaszcza gdy za sprawą koronawirusa ziemia uwolni się od tej tłustej plamy w postaci gatunku ludzkiego. Oczywiście nie na długo, bo po paru milionach lat znowu mogą pojawić się jacyś osobnicy pretendujący do władania światem. Dlatego trzeba wykorzystać okazję, jaką stwarza koronawirus i wyhodować odmianę atakującą również wszystkie pozostałe organizmy żywe – dzięki czemu planeta osiągnie wreszcie upragniony przez pannę Gretę stan równowagi.

REKLAMA