Prywatyzacja na Białorusi w kontekście UE i Rosji

REKLAMA

W najbliższym czasie na Białorusi zacznie się prywatyzacja. Rosyjskie koncerny już się do niej szykują, sądząc, że ostatnie wydarzenia w Mińsku przestraszyły zachodnich inwestorów, a Aleksander Łukaszenka stoi pod ścianą. Z zachowania białoruskiego prezydenta można jednak wnosić, że po raz kolejny zamierza wyprowadzić Rosjan w pole. W ostatnich miesiącach pokazał, że jest wielkim graczem, którego nie można lekceważyć.

Sytuacja gospodarcza Białorusi jest zła, ale bynajmniej nie beznadziejna. Tylko USA zaostrzyły wobec niej sankcje ekonomiczne. Europa uznała, że interesy ekonomiczne związane z Białorusią są ważniejsze od jałowych i bezproduktywnych demonstracji, które mogą przynieść tylko szkodę! Sankcje amerykańskie, które formalnie kosztować będą białoruski budżet około 300 min USD, też zresztą za bardzo nie zaszkodzą. Można nawet zaryzykować tezę, że dzięki Waszyngtonowi Łukaszence udało się zdywersyfikować zaopatrzenie swego kraju w ropę naftową i zwiększyć zyski branży naftowo-chemicznej. Przy pomocy operacj i typu swap prezydent Aleksander Łukaszenka wyprowadził Waszyngton w pole. Gdy ekonomiści pukali się w czoło, że białoruski prezydent zaczął robić interesy naftowe z Wenezuelą, i twierdzili, że import ropy z tego kraju będzie dla Białorusi nieopłacalny, Łukaszenka tylko się uśmiechał. Obecnie uśmiech ma jeszcze szerszy, a waszyngtońscy politycy zgrzytają zębami. Kupują bowiem białorusko-wenezuelską ropę tyle, że w azerbejdżańskim opakowaniu. Pozyskaną w Wenezueli ropę Białoruś przekazuje Azerbejdżanowi, który w ramach kontraktów z amerykańskimi koncernami dostarcza ją do USA.

REKLAMA

Rozluźnił pętlę

W zamian azerska ropa, która miała docierać z basenu Morza Czarnego do Ameryki, przez Atlantyk płynie do Odessy, skąd ropociągiem dociera do Brodów i dalej do Białorusi. Całe przedsięwzięcie jest jak najbardziej ekonomicznie uzasadnione i opłacalne. Nie podoba się ono tylko Waszyngtonowi i Moskwie. Temu pierwszemu, bo czuje się okpiony, a drugiej, bo z tego powodu Mińsk rozluźnił rosyjską pętlę naftową. W 2011 roku Białoruś dzięki temu zwiększy import ropy o 33, 1 procent w porównaniu z 2010 rokiem i będzie przerabiać łącznie 21,5 min ton ropy. Na rynki zagraniczne zamierza wyeksportować 10,2 min ton produktów naftowych, zyskując za nie 7 mld USD. W ogólnej puli białoruskiego eksportu produkty naftowe zajmą 23,6 procent. Będą je odbierać jak dotychczas kraje bałtyckie, a zwłaszcza Łotwa, a także Holandia i Wielka Brytania. Część ropy trafi też do Polski.

Produkty naftowe nie są jednak główną przyczyną niewprowadzania przeciwko Białorusi sankcji ekonomicznych przez UE. Zachodni politycy, w tym niemieccy, doskonale zdają sobie sprawę, że na Białorusi są do wzięcia konfitury w postaci prywatyzowanych zakładów, z których największe i najlepsze pozostają nadal w rękach państwa przynajmniej w 51 procentach. Zachodni politycy nie chcą też, by białoruskie koncerny wpadły w ręce Rosji. Wtedy bowiem Białoruś stałaby się całkowicie zależna od Moskwy, czego nawet Berlin chciałby uniknąć. Zachodnim koncernom zależy przede wszystkim na wejście w posiadanie białoruskich kombinatów petrochemicznych i chemicznych. Aleksander Łukaszenka doskonale zdaje sobie z tego sprawę i umiejętnie podbija bębenka. Na potencjalnych amatorów akcji białoruskich przedsiębiorstw padł blady strach, gdy Łukaszenka mianował dyrektorem kombinatu „Grodno- Azot” znanego rosyjskiego menedżera, a także eksdeputowanego Igora Żylina. Nawet członkowie białoruskiej nomenklatury orzekli, że nominacja ta jest wstępem do prywatyzacji kombinatu przez „Gazprom” i „Jewrochim”, które nie ukrywały swoich apetytów na to przedsiębiorstwo.

„Azoty” do prywatyzacji

Sam Aleksander Łukaszenka także potwierdził, że Igor Teodorowicz Żylin ma przygotować grodzieńskie „Azoty” do prywatyzacji. To oświadczenie najprawdopodobniej spowodowało, że ofensywę na Białorusi rozpoczęła Litwa, stając się de facto adwokatem Mińska na terenie Unii Europejskiej i starając się zmiękczyć stanowisko UE w obecnym konflikcie. Litewska prezydent Dalia Grybauskaite na zamkniętym szczycie UE miała oświadczyć, że Aleksander Łukaszenka jest jedynym gwarantem niepodległości Białorusi, a także, że Zachód nie może dyktować każdemu narodowi, jaki system powinien sobie wybrać. Zdaniem komentatorów, za panią prezydent stoi były premier Litwy, szef Konfederacji Przedsiębiorców i współwłaściciel koncernu chemicznego „Alchema” – Bronisław Lubys. On także ma apetyt na grodzieńskie „Azoty”, jeżeli nie na całe, to przynajmniej na ich część. Tym bardziej, że Igor Żylin okazał się bardzo zdolnym menedżerem, który w ciągu roku postawił „Azoty” na nogi. Łukaszenka odpowiednio go do tego zmotywował. Jak ujawniono niedawno, obiecał mu, że jeżeli dobrze przygotuje prywatyzację; znaczący pakiet akcji przedsiębiorstwa przypadnie właśnie jemu.

Obecnie Aleksander Łukaszenka zaskoczył wszystkich jeszcze bardziej i mianował Igora Żylina szefem całego Naftochemicznego Zjednoczenia. Białoruska nomenklatura przemysłowa wpadła w popłoch. Od razu orzekła, że jest to wstęp do prywatyzacji całej branży przez rosyjski kapitał. Eksperci także potwierdzili te przypuszczenia. Niektórzy rosyjscy komentatorzy już odtrąbili zwycięstwo, sądząc, ze cała branża należy już do rosyjskiego kapitału.

Co powie baćka?

Według Rosjan, Łukaszenka nie może obecnie zadrzeć z Kremlem. Rosja jest bowiem jedynym sojusznikiem Białorusi ze wszystkich sąsiadów. Zachodnie koncerny, choć wymusiły na swych rządach niewprowadzanie sankcji, nie będą teraz inwestowały w białoruski przemysł. W wyniku „przedwyborczego terroru” zastosowanego przez Łukaszenkę wobec opozycji Białoruś utraciła image kraju spokojnego i stabilnego…

Wydaje się wątpliwe, by Łukaszenka istotnie zamierzał sprzedać całą branżę naftowo-chemiczną rosyjskim koncernom, które polują na nią od dawna. Będzie starał się raczej podbijać stawkę, grając między dwiema stronami. Sprzeda branżę lub raczej jej część temu, kto więcej zapłaci. Komentator „Niezawisimoj Gaziety” twierdzi, że „Rosja mająca największe doświadczenie w rządzeniu Aleksandrem Łukaszenką nie zmarnuje okazji”, ale zapomina, że to białoruski prezydent jest mistrzem w wyprowadzaniu Rosji w pole. Jest jedynym politykiem na świecie, który w czasie swego urzędowania naciągnął Moskwę na 80 mld USD, otrzymując ropę po wewnętrznych rosyjskich cenach i nie dając Rosji nic w zamian. Włodzimierz Putin usiłował nałożyć cugle Łukaszence, wprowadzając cła eksportowe na rosyjską ropę dostarczaną Białorusi, ale osiągnął połowiczny sukces. Łukaszenka nie podpisał wszystkich dokumentów związanych z powołaniem Unii Celnej i Moskwa, chcąc ratować ten projekt geopolityczny, musiała pójść na ustępstwa, przyjmując formułę po pałam. Za ropę do celów eksportowych Białoruś będzie płacić cło. Za tę używaną do celów wewnętrznych – nie. Oznacza to, że gospodarka białoruska będzie nadal dotowana przez Rosję w wysokości 4 mld USD rocznie! Putin z obrzydzeniem musiał przyznać, że będzie nadal subsydiować Białoruś…

W jednym jednak rosyjscy eksperci mają rację. Łukaszenka rozpoczął realizację tylu projektów społecznych, że bez inwestycji zewnętrznych gospodarka białoruska ich nie pociągnie. Należy się więc spodziewać, że w najbliższych miesiącach na Białorusi zacznie się prywatyzacja.

REKLAMA