Czy bić dzieci i dlaczego?

REKLAMA

Ponieważ każdy kolejny polski rząd uwielbia zajmować się tematami nieistotnymi – pod tym względem także i ten nie jest wyjątkowy. Zgłosił on bowiem, jakoś nieprzypadkowo przed 1 czerwca, żeby ustawowo zakazać bicia dzieci. Od razu odpowiadam, że ja jestem za biciem. Pomijam już wiarę w skuteczność jakichkolwiek ustaw (choćby ustawę o wychowaniu w trzeźwości, której nie przestrzega 99 procent posłów, którzy ją uchwalili) – ja jestem za biciem jako środkiem wychowania i utrzymania elementarnej dyscypliny.

[nice_info]I jestem zdecydowanie przeciw wychowaniu bezstresowemu. Hasła przeciwko biciu pojawiają się zawsze w ślad za historią o jakimś skatowanym przez rodziców dziecku. Jest to jednak, ośmielam się przypomnieć, karalne i niemoralne bez jakiejkolwiek specjalnej ustawy, która jeżeli cokolwiek ułatwi, to tylko niemoralne pozywanie do sądów rodziców przez cwane dzieci. Bo powiedzmy sobie szczerze: częściej w Polsce to dzieci biją i okradają własnych rodziców. I to nie dzieci bywają na ogół bezbronne. Bezbronni są ludzie starzy, a nawet przeciętny 50-latek w obliczu hordy 16-latków. Ja w dzieciństwie bity byłem dość często i to na wyszukane sposoby: pasem, kijem, sznurem od żelazka – to za wszelakie rozróby, żeby mnie zdyscyplinować i nauczyć, czego nie wolno.[/nice_info]

REKLAMA

Bity byłem też przy stole, po twarzy, żebym nauczył się właściwego posługiwania się nożem i widelcem albo za szeroko nie machał przy jedzeniu łokciami. Na szczęście nie dostawałem po wywiadówkach – bo z obawy przed biciem starałem się mieć zawsze dobre stopnie i raz tylko przez całe życie dostałem dwóję (z „wojska” na uniwersytecie, więc jestem nawet z tego dumny). Bicie nie przeszkodziło mi w życiu, a raczej w nim pomogło. Nie mam zniszczonej psychiki, siniaki poznikały, a respekt wobec prawa i szacunek dla starszych pozostał. Dlatego doskonale rozumiem tych rodziców w Wielkiej Brytanii, którzy mimo zakazu stosowania w tamtejszych szkołach kar cielesnych szukają dla swych dzieci szkół prywatnych, tradycyjnych, w których jest dyscyplina i „dyscyplinka” – to znaczy leżąca na biurku nauczyciela twarda linijka, którą bije się delikwentów albo po tyłku, albo po otwartej dłoni. I których (delikwentów) posyła się do kąta, by klęczeli na grochu, albo szarpie za baki. Być może jest to doświadczenie życiowo bolesne, ale moim zdaniem niezastępowalne przez żadne inne.

Choć uczono mnie (na wspomnianym uniwerku), że istnieje też szkoła Makarenki – mianowicie łagodnej perswazji. Niestety jej autor sukcesów wychowawczych nie doczekał, bo i trudno było z gromady bezprizornych stworzyć aniołów za pomocą pogadanek – chyba każdy z nas ma tego świadomość. I chyba każdy tez słyszał o eksperymentach szwedzkich, które nie nauczyły dzieci niczego dobrego, natomiast skutecznie odebrały jakikolwiek wpływ na wychowanie i edukację ich rodzicom. Ponieważ każdy swój wywód pragnę opatrzyć jakimś przykładem wziętym prosto z życia – oto historia, która wydarzyła się w szkole, do której uczęszcza moja córka. W czasie lekcji języka angielskiego chłopiec, który ma ADHD, czyli nadpobudliwość psychoruchową, jak zwykle przeszkadzał innym dzieciom, a następnie porwał zeszyt i kopnął nauczycielkę. Ta, u kresu wytrzymałości, wytargała chuligana za ucho. Ciąg dalszy? Zaprotestowała matka i zażądała wyrzucenia brutalnej profesorki, a jej dziwacznemu życzeniu stało się zadość! Skutek? Ponieważ była to jedyna nauczycielka w mojej wiosce, dzieci zostały na cały rok bez lekcji angielskiego! A chłopczyk rozrabia dalej w najlepsze, tyle że kopie już nie tylko nauczycielki, lecz i własną mamusię. Ale na pociechę – posłowie niech uchwalają, co im się żywnie podoba, a ja będę wychowywał po swojemu. Na przykład posłałem dzieciaka do takiej szkoły, gdzie na angielskim żaden bęcwał już nie przeszkadza.

Ale tak sobie myślę, że niestety nie każdego na to stać i paradoksalnie skorzystają z nowej ustawy jedynie… dzieci od czasu do czasu bite. Zatem będzie dokładnie tak jak we wspomnianej Wielkiej Brytanii. Mianowicie znajdziemy sobie takie szkoły, gdzie jeżeli nasze dziecko coś przeskrobie – sami poprosimy, żeby mu przylać. A w domu jeszcze poprawimy. Dla dobra dziecka.

REKLAMA