Jedyny taki dworzec

REKLAMA

Ponieważ polityka międzynarodowa chwilowo zaczyna mnie nużyć (poza apelami Niemców o opamiętanie -jak ciekawie obserwować przemianę tego zaborczego narodu w gołąbka pokoju), pozwolę sobie zająć się sprawami bardziej przyziemnymi. Mianowicie dworcem kolejowym, na którym jestem codziennie. Najbrzydszym dworcem świata, za to znajdującym się na najdroższej w Polsce działce. To stacja Warszawa Służew, położona pomiędzy międzynarodowym lotniskiem Okęcie, a najliczniejszymi biurowcami Warszawy, zwanymi City. Gmachy rosną tu jak grzyby po deszczu. Dworzec jest ohydny. Po prostu. Zacznę ten donos od informacji, że nie ma tam – w centrum Polski, w XXI wieku – ani jednego kibla! Nawet przenośnego (kiedyś śmialiśmy się z rządów Sławoja Składkowskiego, ale po nim chociaż „sławojki” pozostały, a co zostanie po obecnych rządach?).

No więc, jak wiadomo, zwłaszcza przy pociągach spóźniających się przynajmniej o godzinę, zadziwiająco regularnie, także pośpiesznych – w pobliskich krzakach kotłują się kobiety i mężczyźni, a cała okolica ma ordynarny zapach moczu. Za to przy jednym z peronów, który porastają chwasty (a na spróchniałym daszku wyrosły już metrowe drzewka!), stoi elegancka, emaliowana reklama. Źe dworzec ten budujemy za pomocą Unii za jakieś 453.287.454 złote i 27 groszy (te grosze rozczulają najbardziej). Oczywiście tak budujemy (bo to taka kolejowa droga na Okęcie ma być), że na razie zbudowano inny, prowizoryczny peron – już bez daszku i bez żadnej ławki (!), też śmierdzący! Co ciekawe, również nie łączy go nic z peronem poprzednim, poza 200-metrowym objazdem, więc 99 procent pasażerów mknie samobójczo przez tory. Po co? Bo peron jest nowy, ale budka z biletami pozostała na starym. Siedzi tam zawsze jakaś pani, przez 24 godziny, też bez toalety. Najwyraźniej ludzi w tym tysiącleciu zmusza się do robienia w torebkę lub sikania w butelkę, no bo posterunku opuścić przecież nie wolno! Co na to Państwowa Inspekcja Pracy?

REKLAMA

O spóźnieniach nie wspomnę – nikt o nich zresztą nie uprzedza i nie informuje. Źycie pasażera na Służewcu polega na skakaniu przez tory, sikaniu w krzaki i pocieszaniu się puszką piwa, co tropi od czasu do czasu policja – no bo w Polsce wolno pić tylko bogatym w Intercity. Źycie pasażera polega więc na ciągłym wypatrywaniu świateł za zakrętem i modlitwie, żeby nie padał deszcz. Nuda. Nie ma kiosku z gazetami. Jak u Kononowicza – nie ma niczego. O nie! – jest przeraźliwie żółta tablica informująca, że dotknięcie trakcji elektrycznej grozi śmiercią lub kalectwem. Brakuje tylko jednego – tablicy informującej o zakazie fotografowania. Pociągi jeżdżą tylko po jednym torze. Drugi – i jest to jedyny zauważalny znak robót – zamknięto szlabanem z desek. Na pewno zablokuje jakiś zabłąkany ekspres. Robotnika nie widać ani jednego.

[nice_info]Były jakieś maszyny, a ich załogi dziwiły się, że ściągnięto je z Rybnika, a w Rybniku robią tory (to znaczy nie robią) załogi z Warszawy. W niedalekim tle widać startujące samoloty i lotniskowy hotel. Znaczy się nasz polski syf widać i stamtąd. Z ziemi i z powietrza. Nawet i to, że na całym nowym peronie nie ma ani jednego kosza na śmieci. Znaczy się śmieci się wszędzie. Właściwie to mógłbym tak długo, ale spieszę się na ten dworzec, bo nie wiem doprawdy, o której nadjedzie mój pociąg (no a muszę też być zapobiegliwy i wcześniej się wysikać, a może i tak zwane ecargo nadać.)[/nice_info]

I martwić się zacznę, czy ten pociąg nadjedzie w ogóle, bo ostatnio Koleje Mazowieckie z braku wagonów kupiły nowe, tylko zapomniały o lokomotywach. A jak się lokomotywy nawet od kogoś pożyczy (bo nie ma od kogo), i tak trud cały na nic, bo nowe wagony są o kilka centymetrów za wysokie i nie przejadą przez Warszawę tunelem średnicowym. Zatem może od razu lepiej wysłać je na złom, dworzec Warszawa Służew zamknąć, a do szpitala psychiatrycznego w Tworkach wybrać się taksówką.

REKLAMA