Ziemkiewicz: polscy i amerykańscy analfabeci

REKLAMA

Naukowcy przebadali polską młodzież i wyszło im, że co czwarty piętnastolatek jest funkcjonalnym analfabetą. W całym zaś społeczeństwie, wedle innych badań, odsetek analfabetów funkcjonalnych wynosi ponad 40 proc. Idę o zakład, że kto o tym słyszy, a sam się do wspomnianych 40 proc. nie zalicza, ma chęć chwycić się za głowę i zakrzyknąć: „giniemy!”, „i co się dziwić, że wygrywają tu komuna i Lepper!” – albo coś takiego.

Ale – chwileczkę. Toż w kraju zdecydowanie przodującym pod każdym względem, jakim są USA, odsetek analfabetów jest zbliżony albo jeszcze większy. Głupota absolwentów większości amerykańskich szkół wyższych, przekonanych, że Słońce krąży wokół Ziemi a Platon to proszek do prania, jest wręcz przysłowiowa, dając tanie poczucie wyższości dziedzicom podupadłej cywilizacji Starego Kontynentu. I co z tego? Czy to w czymkolwiek Ameryce przeszkadza? Czy czyni ją bardziej otwartą na populizm i socjalną demagogię? Czy zmniejsza jej szanse w cywilizacyjnym wyścigu?

REKLAMA

Przykład Amerykański jasno dowodzi tego, co nam, indoktrynowanym od wielu pokoleń w duchu tzw. Oświecenia, trudno nawet pomyśleć, taka to herezja, że powszechne wykształcenie to bzdura. Nie jest wcale tak, jak to sobie uroiły różne Woltery i Dideroty, że każdy chłop chciałby być filozofem, byle mu dać szansę. Rację miało jednak Średniowiecze, twierdząc, że Pan stworzył rycerza do boju, a chłopa do gnoju. Oczywiście – mylono się, łącząc określone aspiracje z urodzeniem, ale fakt jest faktem. Tylko część populacji przejawia intelektualne potrzeby, tak jak tylko część chce mieć wpływ na swój los. Inni nawet obdarowani doktoratami i prawami wyborczymi pozostaną bezmyślnym plebsem, bo tak im dobrze.

Zachód zresztą to wie i po cichu godzi się, że zarówno powszechne wykształcenie, jak i demokracja są pozorem. Każdy może dostać dyplom i zagłosować tak, jak nim zakręcą spece od propagandy, ale rzeczywistą wiedzę, a z nią rzeczywisty wpływ na świat uzyskują tylko niektórzy. Problem Polski nie polega na tym, że żyje w niej tyle motłochu, bo tak jest wszędzie – ale na tym, że brak jej własnej, prawdziwej, panującej nad tym motłochem elity.

Tylko że Amerykę czy zachodnią Europę stać na podtrzymywanie systemu pozorów obdarowującego analfabetów bezwartościowymi świadectwami. Polski nie. Dlatego zamiast marnować skromne środki na pozorne kształcenie mas, należałoby „wszystek ogień włożyć do Kamieńca” – inwestować w elitarne szkoły dla najzdolniejszych i w system tych najzdolniejszych wyławiający. Pozostali, bez względu na poniesione na ich kształcenie nakłady, i tak pozostaną ciemną masą, w sam raz na bigbradera.

REKLAMA