Przegląd filmów: Maraton filmowy

REKLAMA

Od czasu do czasu jestem na głodzie filmowym. Przynoszę do domu wtedy torbę dysków i oglądam taśmowo. Pomaga mi to nadrobić zaległości w kulturze popularnej i sprawdzić, co siły zła w Hollywood kombinują. Weekend za pasem, a więc chwila czasu jest, cenzura domowa kooperuje, latorośl też. Szafa gra. Wyciągnąłem dziewięć obrazów, o większości z nich nigdy nie słyszałem.

[nice_info]Body of Lies (Stek Kłamstw)[/nice_info]

REKLAMA

Niejako z ciekawości profesjonalnej na pierwszy ogień idzie „Body of Lies” („Stek kłamstw”, 2008). Film kręcono, gdy wojna w Iraku szła dość kiepsko; ukazał się, kiedy sytuacja się poprawiła. Nie pomogło to obrazowi. Krótko: CIA ściga jednego z podszefów grupy terrorystycznej Baza (Al-Qaida). Większość heroicznych ataków na terrorystów w wykonaniu Leonardo DiCaprio samotnie albo na czele malusieńkiego oddziałku to bzdura. CIA używa zwykle dronów, rakiet bądź najemników. Dużo bardziej wartościowe jest przesłanie, że służby amerykańskie w dużym stopniu polegają na nowoczesnej elektronice i niewyczerpanych funduszach. Nie mają właściwie „humint” (human intelligence), czyli szpiegów w postaci ludzkiej. Zwykle wypożyczają ich od taktycznych sojuszników z krajów arabskich. Albo – jeszcze częściej – CIA polega na przetworzonej informacji i dezinformacji od służb bliskowschodnich.

[nice_alert]Jednak służby USA działają globalnie, a ich taktyczni alianci lokalnie, chociaż mają wzajemne powiązania na poziomie regionalnym, szczególnie w organizacjach wywiadowczych. Czasami interesy się pokrywają, ale amerykańska pycha sprawia, że bliskowschodni partnerzy traktowani są w sposób nielojalny i paternalistyczny. „Body of Lies” pokazuje, że wszystkie amerykańskie gadżety i cała kasa są do niczego przy staromodnym podejściu do sztuki szpiegowskiej w wykonaniu służb Królestwa Jordanii.[/nice_alert]

[nice_info]„Protégé” („Protegowany”, 2007)[/nice_info]

„Protégé” („Protegowany”, 2007) to też film szpiegowski, ale rodem z Hongkongu. Oparty na prawdziwych wydarzeniach obraz opowiada o policjancie, który zinfiltrował gang narkotykowy, w ramach którego działał przez kilka lat. „Protégé” jest obrazem zupełnie innym niż standardowe filmy gliniarsko-bandziorskie. To opowieść o samotności, o zaufaniu, o narkotykach. Na poziomie personalnym heroina jest gwiazdą, bo uzależnia się od niej dziewczyna głównego bohatera. Na poziomie abstrakcyjnym przemytnicy traktują heroinę jak każdy inny towar, a sami zachowują się jak najnormalniejsi przedsiębiorcy z kłopotami firmowymi i rodzinnymi.

[nice_alert]Tylko od czasu do czasu wybucha przemoc. Świetne są scenki obyczajowe ukazujące społeczeństwo chińskie. Z jednej strony paternalizm i konfucjańskie karierowiczostwo, a z drugiej bunt młodych małpujących Zachód. Podobnie ciekawe są fragmenty ze „Złotego Trójkąta”. Z tytułowego miejsca do niedawna wywodziła się większość opium. Dziś główną fabryką tego narkotyku jest Afganistan.[/nice_alert]

[nice_info]Let the Right One In” (Wpuścić właściwego)[/nice_info]

Szwedzki film „Let the Right One In” („Wpuścić właściwego”, 2008) to baśń o dorastaniu i pierwszej miłości. Szkopuł w tym, że obiektem uczuć 12-letniego Oskara jest wampirzyca Eli, która przyjęła postać jego rówieśniczki. Eli ma ludzkiego opiekuna – dorosłego faceta, zupełnie otumanionego, gotowego zabić dla niej. Ich związek ma cechy psychicznej dominacji sadomasochistycznej, gdzie Eli terroryzuje swego poddanego. I wyznaje Oskarowi, że żyje z mężczyzn – cienko zawoalowana aluzja do pedofilskiej prostytucji. Jak możemy się domyślać, opiekun to kochanek, który postarzał się przez lata spędzone z wampirzycą. Eli jednak zakochuje się z wzajemnością w samotniku Oskarze, typową szczenięcą miłością.

Idyllę przerywa tylko zwyczajowe manto, jakie okresowo spuszczają chłopcu koledzy z klasy. Pod wpływem ukochanej Oskar zaczyna się skutecznie bronić, a w ostatniej bitwie na pomoc przychodzi mu Eli. Film, dzięki Bogu, nie ma prawie wcale efektów specjalnych; trzyma się dzięki znakomitej, oszczędnej grze aktorów. Akcja toczy się w blokowiskach Sztokholmu zimą, w późnych latach siedemdziesiątych. Klimat i scenografia mistrzowsko pasują do ponurej atmosfery filmu.

[nice_info]„Roman de Gare” [/nice_info]

Claude Lelouche w swoim „Roman de Gare” (2006) miejscami nudził mnie. Postmodernizm przeniesiony na ekran wcale mnie nie bawi. Kilka dyskursów na kilku poziomach naraz z kilkoma możliwymi interpretacjami i kilkoma rozwiązaniami to żadna rozrywka intelektualna. Tutaj o takich filmach lewicowi krytycy mówią: „mądre” (clever) – dla mnie ten thriller był raczej przemądrzały.

Sekretarz słynnej pisarki jest naprawdę autorem jej książek. Ta ponoć zamierza go zabić, aby przywłaszczyć sobie jego ostatnią powieść. Zanim sekretarz wyjdzie na spotkanie śmierci, zaplątuje się w romans z przygodnie poznaną fryzjerką-prostytutką. W tle wałęsa się magik-pedofil-gwałciciel, znika nauczyciel, porzucona żona śpi z policjantem oraz pojawia się kwestia, kto był autorem dzieł Michała Anioła i czy Szekspir naprawdę istniał. No właśnie. Cały film ma taki klimat, a najzdrowsza część to ta o francuskich góralach, którzy kiwają głowami ze zdegustowaniem nad badziewiem z Paryża.

[nice_info]„The Punisher” (Karzący)[/nice_info]

Na odtrutkę coś prymitywnego: zekranizowany komiks „The Punisher” („Karzący”, 2008). Jest on przedstawieniem w krzywym zwierciadle ekscesów „praworządności” społeczeństwa lewicowo-liberalnego, gdzie kat ma więcej praw niż ofiara. Krew się leje, siekają serie karabinu maszynowego, wrzucają faceta do maszyny do miażdżenia szkła. W pewnym momencie bohater nokautuje przedstawiciela sił zła, wbijając mu pięść w oczodół po pół łokcia. Innemu odstrzeliwuje pół głowy. Jest typowo, komiksowo.

Frank Castle to żołnierz sił specjalnych USA. W przypadkowej strzelaninie z rąk mafii ginie jego żona i dzieci. Zdegustowany indolencją policji, sparaliżowanej lewacko-liberalnym systemem sądowym, Frank bierze sprawy w swoje ręce. Wspomaga go nie tylko lud, ale także sieć zwolenników, również w komisariacie nowojorskiej policji. Frank wie, że stoczył się moralnie; wie, że pójdzie do piekła. Zło złem zwycięża. Nie gardzi taktycznymi sojuszami z mafią rosyjską, aby wybić gangi: włoski, chiński, murzyński i portorykański. W końcu miał już przejść na emeryturę, ale zobaczył, jak opryszek rabuje portfel przechodniowi. Wpakował złemu facetowi (bad guy) kulę w łeb. I został z nami. Nowy Jork jest dlatego bezpieczniejszy.

[nice_info]„The Mummy: Tomb of the Dragon Emperor” (Mumia. Grobowiec cesarza Smoka)[/nice_info]

„The Mummy: Tomb of the Dragon Emperor” („Mumia. Grobowiec cesarza Smoka”, 2008) to trzeci i najsłabszy film z seriiprzygodowej o poszukiwaczach skarbów. Akcja toczy się w Chinach zaraz po II wojnie światowej. Jeden z białych generałów stara się wskrzesić cesarza-tyrana, aby zjednoczyć Chiny. Znawcy Państwa Środka natychmiast rozpoznają aluzję do Czang Kai Szeka. Na „szczęście” interweniują wypróbowani anglo-amerykańscy łowcy przygód. Choreografia walk jako taka i animowane elementy baśniowe przyciągną dzieciarnię. Lewacka retoryka o „ludzie” i „wolności” – stosowana jako przeciwstawienie celów negatywnego bohatera, podczas gdy w rzeczywistości komuniści stosowali takową, aby dezinformować świat o sytuacji w Chinach i zaprowadzić najgorszą tyranię, jaką znał świat – doprowadza do torsji. I naturalnie jest też pośmiertnym zwycięstwem propagandy Stalina wiecznie żywego w Hollywood.

[nice_info]„Get Smart” (Złapać pana Smarta)[/nice_info]

Czas na komedie. Niestety „Get Smart” („Złapać pana Smarta”, a jednocześnie gra słów: „Zmądrzej”, 2008) jest słabiutka. To remake filmów z serii „Austin Powers”, tylko głupszy. Nic tam nie ma oprócz kilku gagów, słusznej krytyki sporów biurokratycznych między rozmaitymi agencjami służb specjalnych USA i dość sympatycznego odtworzenia roli drugoplanowej agenta-kreta przez Dwayna Johnsona.

[nice_info]„Role Models” (Mentorzy)[/nice_info]

„Role Models” („Mentorzy”, 2008) to komedia o konieczności zapełnienia pustki w życiu i o poszukiwaniu szczęścia nawet wśród najbardziej ekscentrycznych kręgów, jakimi są osoby wcielające się w postacie z bajek o rycerzach. Film jest śmieszny przez 10 sekund, o ile bawi widza czarny 10-latek, który klnie jak bandzior z getta. Jedyna godna zapamiętania odzywka to ta, że grupa rockowa „The Kiss” to „żydowscy chłopacy z Nowego Jorku, którzy chcieli bzykać dziewczyny, a więc pomalowali się i grali głośną muzykę. I sztuczka zadziałała i działa do dziś – 30 lat później nadal walą panienki”.

[nice_info]”Sex Drive” (Wyprawa seksualna)[/nice_info]

„Sex Drive” („Wyprawa seksualna”, a jednocześnie gra słów: „Pociąg seksualny”, 2008), to komedia o wyprawie w celu utracenia dziewictwa. Znów dominują przekleństwa, wulgaryzmy, szyderstwa i przygodny seks, ale ku zaskoczeniu widza na koniec bohaterowie odkrywają, że nie ma nic lepszego niż prawdziwa miłość. Czyli reklama miłości za pomocą antyreklamy. Film ten to plagiat dużo bardziej wulgarnego, lecz równocześnie śmieszniejszego obrazu „The American Pie”.

Mam dość. Na dłuższy czas filmy idą w odstawkę.

REKLAMA