Bezpieczniackie watahy a węgiel i energetyka

REKLAMA

„Co można było wziąć na lewo z kopalń, to już wzięliśmy, więc górnictwo nie jest już nam potrzebne” – takim podpisem opatrzył swój rysunek w „Rzeczpospolitej” z 16 stycznia br. Andrzej Krauze. Jak powiadają gitowcy – „wszystko gra i koliduje”, z tym, że ten komentarz do gwałtownego kryzysu w polskim górnictwie węglowym, chociaż słuszny, to jednak mimo wszystko poczciwy, a przez to niewystarczający do opisu całości łajdactwa. Rzeczywiście – bezpieczniackie watahy, które przejęły władzę w naszym nieszczęśliwym kraju w roku 1980, już jej nigdy nie oddały, aż do dnia dzisiejszego.

Dzięki nieustannie rozbudowywanej agenturze kontynuują okupację Polski w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, których początki nikną w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej. Tę agenturę trzeba karmić – ale z ręki, żeby nie poprzewracało się jej we łbach – i temu właśnie służą „strategiczne sektory gospodarki”, których za żadne skarby nie można sprywatyzować.

REKLAMA

Toteż bezpieczniackie watahy za pośrednictwem agentury, tych wszystkich powystrugiwanych z banana prezesów i przewodniczących rad nadzorczych, kontrolują strategiczne sektory gospodarki, drenując je poprzez spółki skarbu państwa. Stan gospodarki, a w szczególności stan spółek skarbu państwa pokazuje, że zasoby kraju zostały już przez bezpiekę wyżarte niemalże do gołej ziemi i obecnie stoi ona przed koniecznością podjęcia jakiejś decyzji wobec coraz wyraźniejszej perspektywy utraty korzyści z okupacji. Toteż podejrzewam, że nagły pomysł wysmażenia ustawy, na podstawie której uruchomiona by została lawinowa likwidacja nie tylko śląskich kopalń, ale również destrukcja życia gospodarczego tego regionu miał na celu nie tylko zatarcie wszelkich śladów rabunku – bo nie ulega wątpliwości, że po zlikwidowanych kopalniach nie zostaną nawet skrawki papieru toaletowego, nie mówiąc o dokumentacji księgowej. W ten sposób ślady zostaną zatarte – i po to właśnie bezpieka zdecydowała się na wystruganie premiera rządu z pani Ewy Kopacz, która swoje miedziane czoło pokazała już w roku 2010, snując rzewne, a wyssane z palca opowieści o przekopywaniu ziemi na terenie katastrofy na metr w głąb, a zwłaszcza o osobistym uczestnictwie w przeprowadzanych w Moskwie sekcjach ofiar.

Oczywiście nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej, toteż pani premierzycy podsunięto w charakterze ministry spraw wewnętrznych „psiapsiółeczkę” w osobie pani Teresy Piotrowskiej, która już nazajutrz po objęciu swego urzędu zrzekła się nadzoru nad bezpieką, chociaż ustawa o ministrze spraw wewnętrznych nie została zmieniona. Ale jak jest rozkaz, to nikt nie zwraca uwagi na żadne ustawy – więc od tej pory bezpieka hula po naszym nieszczęśliwym kraju jak tornado: „w Urzędzie dają broń i władzę, a wkoło kraj jak Zachód dziki!”.

Ale na tym oczywiście nie koniec, bo uruchomienie procesu likwidowania górnictwa węglowego na Śląsku obliczone jest na osiągniecie jeszcze jednego celu. Rzecz w tym, że bezpieczniackie watahy położyły łapę nie tylko na handlu węglem, ale za pośrednictwem agentury kontrolują również energetykę. Dzięki temu mogą sprowadzać tańszy węgiel z zagranicy i sprzedawać go zblatowanym elektrowniom bez konieczności martwienia się tym całym Śląskiem i jego problemami. No dobrze – ale co by im szkodziło handlować i zagranicznym węglem, i śląskim? Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się w czasie do drugiej połowy lat osiemdziesiątych.

Po spotkaniu Gorbaczowa z prezydentem Reaganem w Reykjaviku w roku 1986 okazało się, że istotnym elementem konstruowanego w mozole nowego porządku politycznego w Europie będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej. Ponieważ tubylcza bezpieka, podobnie zresztą jak i „patrioci” z partii, od 1944 roku wysługiwali się sowieciarzom, każdy z nich musiał postawić sobie samemu pytanie o własną przyszłość, kiedy zabraknie już sowieckiego protektora. Ponieważ bezpieczniacy są wprawdzie zdemoralizowani, ale spostrzegawczy i sprytni, to bez trudu uświadomili sobie, że po wycofaniu sowieciarzy prędzej czy później – i raczej prędzej niż później – nastąpi odwrócenie sojuszy.

To po co czekać na odwrócenie sojuszy, kiedy lepiej już teraz, zanim ono nastąpi, przewerbować się na służbę do przyszłego sojusznika i w ten sposób uzyskać murowaną polisę ubezpieczeniową? I tak właśnie się stało, o czym świadczy przypadek funkcjonariusza kontrrazwiedki, p.Edwarda Mazura. Reprezentujący go w procesie ekstradycyjnym w Chicago adwokat Chris Gair ujawnił, że w latach osiemdziesiątych p. Mazur „mógł” podjąć współpracę z FBI. Zawnioskował nawet o przesłuchanie wskazanego agenta prowadzącego, ale prokurator zgłosił sprzeciw i sędzia zabronił agentowi pisnąć chociaż słówko. Skoro tedy „mógł”, to pewnie i podjął. Zapewne dlatego niezawisły amerykański sąd – a sądy w USA są tak samo niezawisłe jak i u nas – odmówił ekstradycji, a obecnie, kiedy w naszym nieszczęśliwym kraju gwałtownie reaktywowane zostało Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, niezależna tubylcza prokuratura, przez całe lata podejrzewająca pana Mazura o sprawstwo kierownicze w zabójstwie generała Papały, w jednej chwili oczyściła go ze wszystkich podejrzeń, jakby wykąpał się w hyzopie. Jestem tedy pewien, że nie był to przypadek odosobniony, z tym oczywiście, że nie wszyscy przewerbowali się do FBI. Sporo filutów musiało przejść na służbę do niemieckiej BND i teraz oni właśnie – oczywiście już w kolejnym pokoleniu – tworzą najtwardsze jądro Stronnictwa Pruskiego.

A jakie może mieć zadanie Stronnictwo Pruskie na Śląsku? A jakież by, jeśli nie spektakularne udowodnienie europejskiej opinii publicznej, że Polska z tym Śląskiem sobie nie radzi, że doprowadza ten region do całkowitej dewastacji – jak to stało się już ze Śląskiem Dolnym, a przynajmniej jego górniczą częścią? Dodatkowym elementem byłoby doprowadzenie do gwałtownych rozruchów („kryzys w ciężkim przemyśle, płace górników głodowe, ich twarze nieprawomyślne, ich myśli antypaństwowe”), które warszawscy Zasrancen musieliby nolens volens jakoś pacyfikować. Nietrudno się domyślić, że po serii takich eksperymentów Ruch Autonomii Śląska wspomagany przez Związek Ludności Narodowości Śląskiej mógłby wysunąć się na pierwsze miejsce wśród tamtejszych sił politycznych, a mając na uwadze precedens Kosowa, niepodobna postawić granic konsekwencjom takiego stanu rzeczy.

Wygląda zatem na to, że bezpieczniackie watahy, stojące w obliczu możliwości utraty korzyści z okupacji Polski, a w każdym razie utraty korzyści uzyskiwanych dotychczasowymi, rabunkowymi metodami – podjęły się zadania przyspieszania realizacji scenariusza rozbiorowego. To dlatego zasiadający w Sejmie konfidenci tak gwałtownie reagowali na wszelkie próby zablokowania tworzenia pozorów legalności dla rozpoczęcia tej operacji i dlatego pan wicepremier Janusz Piechociński siedział w rządowej ławie z taką miną, jakby co najmniej odpadł mu kutas.

REKLAMA