Chińscy giganci, czyli obalanie mitów

REKLAMA

Jednym z mitów dotyczących Chińczyków jest mniemanie, że wszyscy z nich są tacy sami, czyli mali i szczupli. Rzadko bierze się pod uwagę fakt, że Chińczyków jest 35 razy więcej niż Polaków i zamieszkują oni na terenie większym niż Europa, więc siłą rzeczy muszą być różnorodni. Jednym z najczęstszych podziałów, jaki występował w Chinach, był podział na Chińczyków z południa i z północy. Pomijając fakt, że mówią tak różnymi językami i dialektami, że bywają przypadki iż mieszkańcy dwóch sąsiednich wiosek mogą mieć problem z pełnym zrozumieniem się wzajemnie (casus rodziców Mao Zedonga), to wygląd zewnętrzny Chińczyków z najbardziej północnych prowincji i tych leżących w strefie subtropikalnej jest daleko odmienny.

Praojczyzną Chińczyków jest prawdopodobnie prowincja Shanxi, leżąca w północno-zachodniej części Chin Wewnętrznych, czyli tam, gdzie kończy się Nizina Chińska, a zaczyna się rejon górzysty. Z tamtych wzgórz kilka tysięcy lat temu zeszły dwa czy trzy plemiona, które kierując się na wschód, ku morzu, i na południe, w kierunku obecnej prowincji Syczuan, podbijając sąsiadów i asymilując ich, stworzyły populację chińską. Dzisiejsi mieszkańcy północnych Chin miewają karnację jaśniejszą niż mieszkańcy Portugalii, Sycylii czy z podobnych rejonów południa Europy. Tymczasem na południe od największej chińskiej rzeki, Jangcy, zamieszkiwały plemiona pokrewne ludności wietnamskiej lub należące do tej samej grupy etnicznej co późniejsi Wietnamczycy. Ci południowcy byli zdecydowanie niżsi od górali z Shanxi, mieli również ciemniejszą karnację. Tak też zostało. Chińczycy wykazali inicjatywę i ostatecznie rozszerzyli swoje terytorium daleko na południe, aż do granic obecnego Półwyspu Indochińskiego. Skutkiem tego miejscowa ludność, która przed wiekami się uległa procesowi sinizacji i stała się Chińczykami, z wyglądu i z fizycznych warunków jest znacznie bliższa Wietnamczykom niż swoim wyższym wzrostem chińskim rodakom z północnych prowincji.

REKLAMA

Mit wzrostu

Mylne jest także mniemanie co do wzrostu Chińczyków. Fakt, że w XIX i XX wieku, kiedy Europejczycy zaczęli szerzej przybywać do Chin, widać było różnicę wzrostu. Nie wchodząc w naukowe rozważania, można powiedzieć, że wynikała ona generalnie z niedożywienia. Europy już wtedy nie nękały klęski głodu i dlatego wzrost kolejnych pokoleń był u nas coraz wyższy. W Azji tego jeszcze nie było, ale w tych krajach, które weszły na drogę dobrobytu, i pod tym względem sytuacja zmieniła się na lepsze. Kiedy ok. 40 lat temu polscy siatkarze przyjechali na turniej do Japonii, ze zdziwieniem stwierdzili, że japońscy siatkarze są wyżsi od nich. Ten sami proces zaczął się właśnie w Chinach. Nie cierpiący już głodu Chińczycy, dobrze się odżywiający, a nawet przejadający się, szczególnie ci w dużych miastach, już nie ustępują wzrostem Polakom. Według różnych badań, przeciętny wzrost Chińczyków, mieszkańców północnych prowincji, wynosi 178 cm, a więc jest dokładnie równy wzrostowi statystycznego Polaka.

Chińscy sportowcy

Sport – z wielu powodów – nie był w Chinach tak popularny jak w Europie, mimo że np. piłkę nożną wymyślili Chińczycy. W XXI wieku się to jednak zmieniło. Chińczycy kochają sport i sportowców. Co ciekawe, nie cenią zbytnio swoich piłkarzy, których uważają za przepłacanych i generalnie niezbyt pracowitych, natomiast kochają złotych medalistów wszystkich dyscyplin, a przedstawiciele sportów rakietowych – tenisa stołowego i badmintona – osiągają status bożyszcz, co w Europie, gdzie hierarchia sportów wygląda nieco inaczej, trudno sobie wyobrazić.

W ostatnich latach największą sławę w Chinach zdobywali sportowcy w dyscyplinach, które zostały wymyślone na Zachodzie: przedstawiciel starożytnej zachodniej lekkoatletyki Liu Xiang (mistrz olimpijski i rekordzista świata), tenisistka Na Li i przede wszystkim koszykarz Yao Ming. Ten ostatni stał się ewenementem, prawdziwą gwiazdą najsłynniejszej ligi koszykarskiej świata NBA.

Hodowanie giganta

Chińczycy to naród ambitny, ale przede wszystkim wielce praktyczny. Chcą być najlepsi we wszystkim – i tylko takie działanie, którego celem jest wejście na szczyt, czasem po trupach, uważają za sensowne. Reszta jest stratą czasu.

Yao Ming (Yao to nazwisko) jest synem sportowej pary. Jego ojciec Yao Zhiyuan (201 cm) i matka Fang Fengdi (190 cm) też grali w koszykówkę. Zasugerowano im, żeby zostali małżeństwem. Na Zachodzie coś takiego nie wchodzi w rachubę, ale w Chinach poczucie obowiązku ma inne znaczenie, a zwłaszcza w ówczesnych realiach Chińskiej Republiki Ludowej. Stworzono prototypowy projekt wyhodowania giganta. Urodzony w 1980 roku syn tej pary, mały Ming, już od urodzenia znacznie przerastał swoimi rozmiarami rówieśników. Chłopak rósł jak na drożdżach. Nic dziwnego. Skoro miał bardzo wysokich rodziców, należało się spodziewać, że znacznie przerośnie swoich kolegów, a nawet własnego ojca. Jednakże to, co się stało, przeszło chyba najśmielsze oczekiwania. Yao Ming urósł aż do wysokości 229 cm. Nic dziwnego, że mając rodziców koszykarzy i taki wzrost, nie miał innego wyboru jak tylko zacząć trenować koszykówkę. Jedyne, co może dziwić w tej historii, to fakt, że zaczął stosunkowo późno, tj. w wieku dziewięciu lat. Jako kilkunastoletni chłopiec czynił już to, z czego słyną Chińczycy, i trenował w sposób nigdy nie akceptowany na Zachodzie, tj. po 10 godzin dziennie.

Pierwsze sukcesy i dramaty

W wieku 17 lat Yao zaczął grać w zawodowej lidze chińskiej i już dwa lata później otrzymał propozycję przeniesienia się do słynnej NBA. Ostatecznie przeniósł się do USA w 2002 roku, zaraz po zdobyciu pierwszego mistrzostwa Chin wraz ze swoim zespołem Rekinów z Szanghaju. Wcześniej stało się jednak coś, co okazało się zmorą w jego późniejszej karierze. Jego olbrzymi wzrost stanowił również olbrzymie obciążenie dla jego kości. W drugim roku gry w drużynie seniorów Yao złamał stopę i nie było to już pierwsze złamanie.

W Stanach został wybrany w drafcie jako numer jeden przez Houston Rockets. Wybór z numerem jeden, oznaczał że Yao Ming był najbardziej poszukiwanym koszykarzem na rynku światowej koszykówki spoza NBA – bardziej niż koszykarze z uniwersyteckiej ligi koszykówki USA, będącej naturalnym zapleczem dla NBA. Już w pierwszym roku gry w NBA Yao odniósł wielki sukces, zdobywając drugie miejsce wśród debiutantów.

Chińska gwiazda NBA

W ciągu dziewięciu lat gry w Ameryce Yao Ming stał się pierwszoplanową postacią. W drugim roku jego pobytu w NBA amerykańscy trenerzy tak rozwinęli jego talent, że z dość statycznego zawodnika, który starał się zebrać piłkę z tablicy, zrobili ofensywnego koszykarza, potrafiącego zdobywać wiele punktów. Ta najlepsza na świecie liga koszykówki, mająca dziesiątki milionów miłośników na całym świecie, okazała się sportowym rajem dla chińskiego giganta. Yao Ming aż ośmiokrotnie był wybierany do gry w meczu gwiazd, pomiędzy najlepszymi graczami z zachodnich i wschodnich stanów. Lepszy od niego był tylko słynny Shaq O’Neal – olbrzymi i nieprawdopodobnie masywny amerykański Murzyn.

Rasizm i inne nieprzyjemności

Z tym ostatnim jest związane z przykre wydarzenie. Przed ich pierwszym meczem w Miami O’Neal pozwolił sobie na taką wypowiedź: „Powiedźcie Yao Mingowi: ching-chong-yang-wah-ah-soh”. Powyższa wypowiedź została uznana za rasistowską. W języku angielskim używanie słów „ching-chong” jest oceniane jako przedrzeźnianie Chińczyków lub wyśmiewanie się z ich języka. O’Neal starał się zbagatelizować ten incydent, twierdząc, że nie miał zamiaru obrazić Yao i że jego wypowiedź była żartem. Jak często bywa z takim dementi, tylko pogorszył sprawę. Yao jednak zachował wstrzemięźliwość. Przyjął zapewnienie, że to był żart, jednocześnie dodając, że w Azji nie rozumie się tego rodzaju humoru.

Po trzech sezonach, kiedy nie opuścił niemal żadnego z prawie 250 meczów, dopadła go seria kontuzji – i to wtedy, kiedy grał wyśmienicie i był kandydatem do tytułu MVP (najbardziej wartościowego zawodnika). Najpierw złamał znowu lewą stopę, a potem doznał złamania w prawym kolanie. Z tego powodu nie był w stanie zaprezentować swojej pełnej formy podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku, na które tak czekał. Te i inne kontuzje ciągnęły się przez całą jego karierę, aż do 2011 roku, kiedy Yao Ming oświadczył, że z tego powodu zmuszony jest ową karierę zakończyć.

Yao Ming to nie tylko postać ze świata kultury masowej czy sportu, o której powinniśmy pisać w „Przeglądzie Sportowym”. Odegrał bowiem w relacjach chińsko-amerykańskich taką rolę jak kiedyś amerykańscy pingpongiści, którzy stali się synonimem przełamywania lodów pomiędzy oboma krajami za czasów Mao Zedonga i Nixona. Yao w pewnej mierze zmienił wyobrażenie Amerykanów o Chińczykach. Nieprawdopodobnie wysoki, wyższy niż jakikolwiek Amerykanin grający kiedykolwiek w NBA, bardzo zrównoważony, reprezentujący najwyższy światowy poziom w koszykówce – zmienił nastawienie wielu Amerykanów, dla których ludzie z Azji Wschodniej to często po prostu „żółtki”. Ważne było to, że ten sukces Chińczyk osiągnął w koszykówce, w dyscyplinie wymyślonej w Ameryce, dla Amerykanów. Yao osiągnął także niebywały sukces komercyjny. Jego mecze za pośrednictwem telewizji potrafiło oglądać w Chinach 200 mln ludzi. Otworzył nowy, ogromny rynek na amerykańską NBA.

Wielki jak góra

Yao Ming już nie gra, ale Chińczycy mają nowego idola. Nie w koszykówce, lecz w boksie. Nazywa się Dong Jianjun, ale jego sportowe imię brzmi Taishan, które wziął od najświętszej dla chińskich taoistów góry. Dong początkowo uprawiał koszykówkę, potem trenował kickboxing, a w końcu zdecydował się na boks. Mając 213 cm wzrostu i 26 lat, jest prawdziwym gigantem w tej dyscyplinie sportu, gdzie nawet najlepsi pięściarze wagi superciężkiej oscylują koło granicy 2 metrów. Taishan w zeszłym roku zdecydował się rozpocząć zawodową karierę bokserską. Udał się do Ameryki i tam na dzień dobry wygrał dwa pojedynki. Niektórzy widzą w nim przyszłego mistrza świata. Jego promotorzy reklamują go jako „Yao Minga boksu”. Jednak do osiągnięcia sukcesów porównywalnych z sukcesami koszykarza droga daleka, a chińskiego giganta czeka chyba jeszcze bardzo dużo pracy.

Dwaj pierwsi przeciwnicy nie odbiegali poziomem umiejętności bokserskich od zabijaków z karczmy czy podobnych poszukiwaczy wrażeń, natomiast trzecia walka, którą stoczył miesiąc temu z 40-letnim Royem McCrarym, równie anonimowym jak dwaj pierwsi zawodnicy, zakończyła się zwycięstwem Taishana – ale tylko na punkty. Na razie Taishan to gigant, ale ciągle o dość słabym wyszkoleniu technicznym. Czy może zostać pierwszym azjatyckim mistrzem świata w wadze superciężkiej? Mający tyle samo wzrostu Rosjanin Nikołaj Wałujew, także o nie najlepszej technice, dokonał tego. Jednak sam wzrost nie wystarczy. Przykładem może być kariera Sun Mingminga, koszykarza jeszcze wyższego (236 cm) niż Yao Ming, ale mimo posiadania takich warunków fizycznych niechcianego w NBA.

XXI wiek ma należeć do regionu Azji Wschodniej i Pacyfiku. Jak widać, może to dotyczyć nie tylko sfery gospodarczej, ale i tych dziedzin, w których sukcesy były dotychczas zarezerwowane dla przedstawicieli Zachodu. Jak się okazuje, Chiny zmieniają nie tylko światową politykę czy gospodarkę, ale także światowy sport, w tym nawet takie dyscypliny jak koszykówka czy boks.

(Wojciech Tomaszewski, Radosław Pyffel)

REKLAMA