Cukiernik: Likwidacja umów „śmieciowych” to kradzież na pracownikach i przedsiębiorcach

REKLAMA

Jednym ze skutków wprowadzenia zapowiadanego przez premiera Donalda Tuska „ozusowania” umów cywilnoprawnych, które ma na celu wyciągnięcie z kieszeni Polaków dodatkowych 8 mld zł, może być wzrost bezrobocia o 300 tysięcy osób w ciągu roku.

– Określenie „umowy śmieciowe” jest wyjątkowo niefortunne. Żadna umowa nie jest „śmieciowa”, każda zobowiązuje do czegoś tych, którzy się pod nią podpisali (lub dokonali ustaleń ustnych). Nazywanie umów cywilnoprawnych, np. umów o dzieło, „śmieciowymi” ma zapewne sugerować, że są one nic nie warte, wadliwe.

REKLAMA

Tymczasem, jak czytamy w Wikipedii, „umowa cywilnoprawna jest najbardziej doniosłą i najważniejszą w obrocie gospodarczym postacią czynności prawnej” – mówi „Najwyższemu CZASOWI!” Witold Falkowski, prezes Instytutu Misesa. To one dają obu stronom umowy – pracodawcy i pracownikowi – możliwość dobrowolnego ustalenia zakresu wzajemnych zobowiązań, jednocześnie bez konieczności uiszczania gigantycznego haraczu w postaci obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, co występuje w przypadku umowy o pracę, w której zarówno pracodawca, jak i pracownik ma niewielkie pole manewru.

– Jak wiadomo, umowy o dzieło dają możliwość świadczenia usług bez konieczności ich rejestrowania w ZUS. Stanowią zatem istotny czynnik sprzyjający elastyczności rynku pracy. Dzięki nim wykonawca może szybko znaleźć zleceniodawcę, zleceniodawca może szybko znaleźć niedrogiego wykonawcę, obaj unikają uciążliwości związanych z regulacjami dotyczącymi stosunku pracy i opłat z tytułu ubezpieczeń, obaj zawierają umowę dobrowolnie, z dowolną datą wykonania dzieła – przypomina Falkowski.

Premier Tusk najpierw ogłosił, że tę wolnorynkową furtkę zamierza zamknąć, a podczas swojego exposé przesunął wprowadzenie tego pomysłu o dwa lata. Obowiązkowe składki na ZUS miałyby płacić nie tylko osoby pracujące wyłącznie na podstawie umowy o dzieło, ale również te dorabiające na umowę o dzieło czy zlecenia, a pracujące na umowę o pracę – z obu tytułów. Nie wiadomo, czy miałyby zostać „ozusowane” umowy studentów.

Jak twierdzi Falkowski, „ozusowanie tzw. umów śmieciowych przedstawia się jako dobrodziejstwo, które posłuży ochronie praw pracownika”. Taki punkt widzenia mają zarówno członkowie rządu, niektórzy opozycjoniści, jak i związki zawodowe. Jak w radiu Zet powiedział Michał Boni, minister administracji i cyfryzacji, intencją rządu przy „ozusowaniu” wszystkich pozostałych umów jest wyrównanie szans na rynku pracy. Z kolei związki zawodowe, które są największym szkodnikiem, jeśli chodzi o rynek pracy, dawno krzyczą, że umowy cywilnoprawne w zakresie pracy należy radykalnie ograniczyć i „ozusować”. Już w ostatnie wakacje działacze skrajnie lewicowego Związku Zawodowego „Sierpień 80” i lewackiej Polskiej Partii Pracy przeprowadzili w kilku miastach ogólnopolską kampanię informacyjną pod hasłem „Stop umowom śmieciowym”. Zwolennikiem „radykalnego ograniczenia umów śmieciowych” jest także Zbigniew Ziobro, europarlamentarzysta i lider Solidarnej Polski, a postulat ten pojawił się także w nowym programie gospodarczym PiS „Alternatywa” (partia Kaczyńskiego chce też zmniejszyć bezrobocie i nie widzi sprzeczności w tych postulatach).

Skutki „ozusowania” umów cywilnoprawnych będą katastrofalne: wzrost bezrobocia i szarej strefy, większe obciążenie pracodawców, mniejsze zarobki pracowników.

Robert Gwiazdowski i Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha od lat przypominają, że to właśnie wysokie koszty pracy w Polsce są największym generatorem bezrobocia. – Przedsiębiorcy doskonale wiedzą, że bogactwo narodów bierze się z pracy. Oni by chcieli zatrudniać pracowników, żeby u nich pracowali, żeby ich firmy się rozwijały. Problem polega tylko i wyłącznie na tym, że koszty pracy są tak idiotycznie wysokie, że trudno znaleźć dobrego pracownika, jeżeli z jego wynagrodzenia, które jest skłonny zapłacić pracodawca, trzeba zabrać tak dużo, żeby oddać panu ministrowi w postaci zaliczki na PIT, składki na NFZ i na wszystkie pozostałe składki odprowadzane do ZUS-u – powiedział w wywiadzie z RMF FM Gwiazdowski.

– „Ozusowanie” w powiązaniu z recesją może przynieść wzrost bezrobocia, szczególnie wśród młodych osób, o dodatkowe 50 tysięcy ludzi w pierwszym roku (w obecnym stanie prawnym mówi się 100 tys.), a w roku po wprowadzeniu tego rozwiązania nawet dodatkowo 200-300 tysięcy – mówi „Najwyższemu CZASOWI!” Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Polacy często właśnie na podstawie tych znienawidzonych przez polityczny establishment „umów śmieciowych” dorabiają do marnej pensji, by móc utrzymać rodziny, bo właśnie poprzez nadmierne opodatkowanie i wysokie składki na ubezpieczenia społeczne ich wypłata netto jest taka niska. W wyniku „ozusowania” pracodawcy nie będą zatrudniać nowych, tylko wymuszać nadgodziny od starych pracowników. Na dodatek to właśnie obowiązkowy ZUS prowadzi do patologii: lewych zwolnień z pracy, kombinatorstwa, strat dla gospodarki, co nie ma miejsca w przypadku umowy o dzieło.

Według danych Eurostatu, na tzw. umowach śmieciowych pracuje co trzeci Polak, a wśród tych poniżej trzydziestki – aż 65 procent. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że w 2011 roku zawarto aż 894,3 tys. umów cywilno-prawnych. Nawet urzędy chętnie stosują „umowy śmieciowe”. Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, ponad 5 proc. zatrudnionych w sądach urzędników i personelu technicznego pracuje na podstawie umowy zlecenia.

„Umów śmieciowych” bronią pracodawcy, ale one są korzystne właśnie dla pracowników, bo dzięki temu mogą oni więcej zarobić, gdyż nie płacą obowiązkowych w przypadku umowy o pracę haraczy społecznych. Te dodatkowe pieniądze mogą wedle własnego uznania przeznaczyć na oszczędzanie, inwestowanie czy prywatną opiekę medyczną. Tymczasem po „ozusowaniu” pracownikom w ogóle nie będzie się opłacało pracować na umowę o dzieło.

Otóż w wypadku płacy średniej krajowej, która według GUS w drugim kwartale br. wyniosła prawie 3500 zł brutto miesięcznie, pracownik zatrudniony na podstawie umowy o dzieło wszystkich obciążeń fiskalnych zapłaci 315 zł, czyli „na rękę” zostanie mu 3185 zł. W przypadku umowy o pracę pracownik dostanie 2505 zł netto, a koszty po stronie pracownika i pracodawcy wyniosą łącznie aż 1716 zł. Mało tego – przy tym samym łącznym koszcie pracodawcy, który w przypadku umowy o pracę wyniesie 4221 zł, pracownik zatrudniony na umowę o dzieło otrzymałby aż 3845 zł! To więcej niż brutto w przypadku umowy o pracę!

Gdyby przyjąć, że mamy około pół miliona umów o dzieło, które zamieniłyby się na umowy o pracę ze średnim krajowym wynagrodzeniem, a pracodawcy oraz pracownicy zechcieliby płacić haracz państwu, to ZUS otrzymałby dodatkowo ponad 8,8 mld zł rocznie, ale jednocześnie wpływy z PIT zmniejszyłyby się o ponad 820 mln zł. O te 8 mld zł toczy się walka i widać jasno, jak państwo okrada pracowników i przedsiębiorców!

REKLAMA