Czy Platforma wygrzebie się z dołu z wapnem?

REKLAMA

Podwyżka podatków, wzrost biurokracji, ogromne zadłużenie państwa, pełzający wzrost gospodarczy, fiskus walący przedsiębiorców jak za czasów peerelowskiej bitwy o handel, brak jakiegokolwiek pomysłu na państwo – to najkrótsza recenzja rządów Platformy Obywatelskiej. Przypomnijmy: partia ta szła po władzę z wolnościowymi hasłami obniżki podatków i dania realnej władzy społeczeństwu. Zamiast tego zaserwowano nam zwyczajnie administrowanie postkomunistycznym bajzlem.

Dziś, gdy wewnętrzne partyjne sondaże PO pokazują, że faktyczne poparcie dla tej partii oscyluje na poziomie kilkunastu procent, politycy tego ugrupowania dostali biegunki pomysłów. Obiecali nawet obniżyć podatki przed wyborami. Całość tej polityki wciąż jest chaotyczna. Można ją porównać do faceta przywiezionego na mafijną egzekucję, który biega po dole, do którego ktoś zaraz wsypie wapno. Czy PO ma w ogóle realne szanse wygrzebania się z tego dołu?

REKLAMA

Kolor dresu

Platforma do tej pory utrzymywała się przy władzy tylko dzięki jednej rzeczy: straszeniu PiS-em. Po ośmiu latach rządów, w czasie których wyrosły nowe pokolenia Polaków, którzy nie pamiętają dwuletnich rządów PiS, ten argument nie działa. Zresztą o rządach PiS można powiedzieć trzy dobre rzeczy: zlikwidowano podatek od spadków w rodzinie (grabież wdów i sierot), odmrożono progi podatkowe (faktyczna obniżka podatków) i obniżono składkę na ubezpieczenie rentowe. Co ciekawe, żadna z tych decyzji nie była na wyborczych sztandarach PiS, bo partia ta wstydziła się obniżania podatków (jeden posłów tej partii tłumaczył mi, że było to mało solidarne). Zresztą duża część obniżek była zasługą koalicjanta PiS – Ligi Polskich Rodzin i naciskającego na nie Romana Giertycha. Dziś PiS, idąc po władzę, odwróciło propagandę, którą skutecznie przez lata stosowała PO. Po prostu PiS nie jest PO. Ludzie są wkurzeni, bo słyszą, że żyje im się lepiej, że jesteśmy wyspą stabilnego wzrostu gospodarczego, ale kompletnie tego nie czują. Prawda jest taka, że przez ostatnią dekadę nikt (a więc również rząd PiS) nie ma pomysłu na państwo. Programy PiS i PO niewiele się od siebie różnią. Owe różnice można sprowadzić do sposobu wydawania publicznych pieniędzy. Wyborca ma ten sam dylemat co przed laty sklepikarz w Wołominie – może sobie wybrać, czy chce, żeby przychodzący do niego po haracz mieli dres w czarne, czerwone, zielone czy w niebieskie paski. Haracz zawsze jest taki sam. Wybitny ekonomista Ludwig von Mises w książce pod tytułem „Mentalność antykapitalistyczna” pisał, że najbardziej demokratycznym ustrojem jest wolny rynek i kapitalizm, ponieważ „w codziennie powtarzanym plebiscycie, w którym każdy grosz daje prawo do głosowania, konsumenci określają, kto powinien posiadać i prowadzić fabrykę, sklep czy farmę”. W Polsce decydują o tym układy, układziki i znajomości.

Leczenie syfilisu pudrem

Zastrzyk wolności gospodarczej w XXI wieku – podatek liniowy dla przedsiębiorców – zawdzięczamy temu, że pikujący w sondażach SLD zabrał się za reformowanie państwa. Partii już to nie pomogło. Gospodarce i owszem. Paradoksalnie spanikowani politycy PO są dziś większą szansą na pozytywne zmiany w prawie gospodarczym niż głodne władzy PiS. Nie miejmy złudzeń: PiS po dorwaniu się do władzy zacznie od wsadzenia tych, którzy „zdradzili o świcie”, czyli winnych katastrofy prezydenckiego tupolewa (co samo w sobie nie jest złym pomysłem, ale nie poprawi poziomu życia obywateli). Potem pogania sobie za aferzystami za rządów PO (w Polsce publiczne pieniądze się kradnie niezależnie od tego, kto akurat rządzi), na koniec zaś zacznie realizować plan Wiktora Orbána, czyli weźmie opozycję „za twarz”, aby ugruntować swoją władzę.

Dlatego paradoksalnie największe szanse na zwiększenie wolności gospodarczej mamy właśnie teraz – przed wyborami. Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców RP, napisał znakomity projekt ustawy, który przewiduje, że wszystkie wątpliwości będą musiałby być rozstrzygane na rzecz podatnika (będzie głosowany we wrześniowym referendum wraz z jednomandatowymi okręgami wyborczymi). Akcja Pracodawców RP pod hasłem „Wyrwij fiskusowi bat” doprowadziła do pewnego złagodzenia samowoli urzędników. Niestety po zapowiedzi obniżki podatków Ewa Kopacz ogłosiła, że „ograniczy śmieciówki”, czyli umowy cywilnoprawne, na których pracuje duża część Polaków. Kopacz zabiera się za leczenie objawów, a nie przyczyn. To tak jakby syfilis leczyć pudrem. „Umowy śmieciowe” to zwyczajnie reakcja przedsiębiorców na obłożenie pracy etatowej haniebnym 70-procentowym podatkiem. Wystarczyłoby przestać wiązać zatrudnianie ludzi z koniecznością płacenia podatku emerytalnego, a problem umów śmieciowych zniknąłby.

Najsilniejsza motywacja

Jak wiadomo, nie ma silniejszej motywacji niż strach. A PO ma się czego bać. Popularny dowcip sejmowy głosi, że Jarosław Kaczyński po zdobyciu władzy zrobi wszystko to, o co przez osiem lat oskarżała go Platforma. „Ruszcie dupy!” – napisał dosadnie prezydent Pracodawców RP w liście do rządzących. Zwrócił uwagę na to, że ciesząca się na starcie swoich rządów poparciem 86 proc. przedsiębiorców PO dziś może liczyć tylko na kilkanaście procent z nich. Koncentrowanie się na sprawach takich jak in vitro czy związki partnerskie, to kontynuacja samobójczej taktyki. Delikatniej ujął to wspomniany Roman Giertych, który jedynej szansy PO na przetrwanie upatruje w powrocie do liberalnych i chrześcijańskich wartości. Na razie PO się miota. Jej działalność celnie skomentował szef Związku Pracodawców i Przedsiębiorców Cezary Kaźmierczak, który napisał list dziękczynny do premier Ewy Kopacz. „Z wielkim zainteresowaniem przyjęliśmy Pani oświadczenie, że we wrześniu obniży Pani podatki. Co prawda od 8 lat bardziej czekamy na ich uproszczenie i jednoznaczność – z niskim podatkiem też można zostać zniszczonym przez Pani Orłów ze Świętokrzyskiej – ale dobre i to. Rządy PO w tym zakresie mają wielkie doświadczenie – to wy wprowadziliście do praktyki podatkowej model »Podatki 5 lat wstecz z odsetkami, bez zmiany prawa, na podstawie kreatywnej zmiany interpretacji, wbrew 20-letniej praktyce«. Ani za SLD, ani za AWS, ani za PiS tego typu działań nie było. Powinna Pani twórcy tej metody, ministrowi Kapicy, przyznać jakąś nagrodę w świetle jupiterów” – szydził Kaźmierczak.

Wskazał również, że zabrała się w reszcie za pomoc firmom, konkretnym firmom. I tak nowelizacja ustawy o kredycie konsumenckim, zwana na mieście „Provident Lex”, wprowadza prawnie monopol firmy Provident. W ramach walki z lichwiarzami PO zlikwiduje konkurencję największego z nich. „Platforma z tych około 30 małych i średnich firm nie ma żadnego pożytku i bardzo słusznie, że Pani posłanka Skowrońska usiłuje usunąć je z rynku. Koniec bezhołowia – jedna firma będzie. Te setki milionów złotych należą się korporacji i bardzo słusznie, że postanowiła Pani to prawnie zagwarantować Providentowi. Sława!” – znęcał się Kaźmierczak. Wskazał równie pomoc dla dwóch innych firm: „wyłączenie spod regulacji wysokości opłat interchange, i to aż i tylko dwóch firm: American Express oraz Diners Club”. Wszystko to razem przypomina trochę stary rosyjski dowcip o Czukczy (mieszkańcy dalekiej części Rosji, który w żartach pełni tą samą rolę co sołtys z Wąchocka u nas), który przyjechał do Moskwy, gdzie zobaczył transparent „Wszystko dla człowieka”. I Czukcza widział tego człowieka!

PO znajduje się dziś w sytuacji, o sfilmowaniu której marzył Alfred Hitchcock, krótko mówiąc: panuje tam pożar w burdelu. Czołowi politycy są sparaliżowani strachem. Szefowie służb prowadzą już zakulisowe rozmowy z opozycją o tym, jak daleko będzie sięgała weryfikacja kadr; krótko mówiąc: pełna demoralizacja. PO wciąż ma jeszcze dwa-trzy tygodnie na pozbieranie się i zrobienie czegoś konkretnego dla ludzi (pokazowa dymisja znienawidzonego przez przedsiębiorców wiceministra finansów Jacka Kapicy, uchwalenie ustawy Malinowskiego itp.). Najbliższe tygodnie pokażą, czy strach przed PiS okaże się wystarczającym motywatorem do „ruszenia dupy” i zrobienia czegoś konkretnego dla ludzi. W przeciwnym wypadku będziemy mieli rządy PiS – miejmy tylko nadzieję, że nie samodzielne, lecz z partią KORWiN, pilnującą interesów wolnych ludzi. Najlepiej komentuje nadchodzące rządy PiS adwokat Roman Giertych: „pracy będę miał bardzo dużo”.

REKLAMA