Finał kampanii w USA. Polityczny pojedynek na żarty

Kampania prezydencka była wyczerpująca dla kandydatów i męcząca dla elektoratu.

REKLAMA

Tegoroczni amerykańscy kandydaci na prezydenta rywalizowali podczas 600-dniowej kampanii. Toczyli pojedynki w prawyborach, przy udziale telewizyjnych spotów i w debatach. Dzięki kardynałowi Dolanowi mogli również popisać się w pojedynku na żarty.

Kampania prezydencka była wyczerpująca dla kandydatów i męcząca dla elektoratu. Sławna amerykańska piosenkarka i aktorka Sheryl Crow, zaangażowana w życie polityczne (była m.in. przeciwniczką wojny w Iraku i poparła Obamę), zareagowała inicjatywą na portalu generującym petycje Change.org. Crow domaga się skrócenia cyklu elekcyjnego w 2020 roku, bo bardzo nie podoba jej się to, co się obecnie dzieje. Dla znanej z pacyfizmu piosenkarki jest bowiem stanowczo za dużo agresji.

REKLAMA

Za długie wybory?

Crow uważa, że Republikański Komitet Krajowy, podobnie jak jego odpowiednik w Partii Demokratów, mogłyby zmienić regulacje i nie dopuścić do tego, by prawybory zaczynały się tak wcześnie. Z petycji dowiadujemy się, że obecny cykl rozpoczął się już w marcu 2015 roku ogłoszeniem startu w wyborach przez Teda Cruza i trwa już ponad 20 miesięcy. Według Crow, trwająca kampania miała dla kraju działanie niszczące, wzbudzała strach i nienawiść. Piosenkarka twierdzi, że w brzydkiej kampanii Amerykanie byli na siebie napuszczani i że najwyższy czas z tym skończyć. Sugeruje, że wzorem innych krajów kampania mogłaby trwać sześć tygodni. Christine Rousselle z Towntall.com zauważa, że jej nawoływanie nie jest pozbawione sensu, i podaje, że w Kanadzie kampanię wyborczą załatwia się w 11 tygodni.

Polityczny stand-up

Rzeczywiście wybory są długie i drogie, ale z mojej egoistycznej dziennikarskiej perspektywy i faktu, że „Najwyższy CZAS!” płaci mi za opisywanie amerykańskich wyborów, skracanie ich nie jest najlepszym pomysłem. Proponuję za to urozmaicanie kampanii pojedynkami kandydatów na żarty, aby równocześnie niwelować i rozładowywać poziom „strachu i nienawiści”. Być może to właśnie miał na myśli zawsze uśmiechnięty kardynał Timothy Dolan, który zaprosił Donalda Trumpa z trzecią żoną Melanią i Hillary Clinton, która przyszła bez sławnego małżonka, na charytatywny bankiet. Osobiście wolałabym jednak, aby tego typu żartobliwe i polityczne spotkanie organizował ktoś inny. Mam na myśli miejsce, którego nie firmuje swoim autorytetem Kościół, nie wystawiając się przez to na krytykę, że legitymizuje poglądy jakiegokolwiek obecnego tam kandydata. Takie starcie mogłoby być w formie stand-upu, komediowego monologu, bez całej pompy, czyli dla normalnych ludzi i bez ryzyka wciągania religii do żartów.

Kościelna kolacja na cześć Ala Smitha

Organizowane przez archidiecezję nowojorską wydarzenie o nazwie Al Smith dinner odbywa się co roku w hotelu Waldorf-Astoria i ma na celu zebranie funduszy dla katolickich organizacji charytatywnych zajmujących się pomocą dla potrzebujących dzieci (w tym roku zebrano rekordowe 6 mln $). Jego nazwa pochodzi od Alfreda E. Smitha, byłego gubernatora miasta i pierwszego katolickiego kandydata na prezydenta. Kandydujący w 1928 roku z Partii Demokratycznej Smith przegrał wybory z Herbertem Hooverem właśnie dlatego, że był katolikiem (vide protestanckie uprzedzenia do „papistów”, oskarżanych o spiskowanie na rzecz Watykanu). Podczas eleganckiego bankietu nowojorska (i nie tylko) śmietanka towarzyska (w tym zapewne poczciwi ludzie) mogła poczuć się lepiej, poprawiając swój wizerunek dobroczynnym aktem rzucenia paru groszy na pokrzywdzone przez los dzieci. Trump siedział po lewej, zaś Hillary po prawej stronie kardynała. Zaproszeni goście – mężczyźni w muszkach, w smokingach, z orderami oraz damy w wieczorowych sukniach w rękawiczkach do łokcia – co jakiś czas topili swe spojrzenie w niezastąpionych smartfonach. Wszystko miało miejsce dzień po trzeciej i ostatniej debacie. I emocje tego uważanego za niezwykle brudne starcia pewnie jeszcze nie do końca opadły.

Dziennikarze w kampanii

Ponieważ tradycyjnie wystawny wieczór ma miejsce w trzeci czwartek października, jest to ostatni moment, w którym kandydaci widziani są razem. I mają wtedy okazję przeżyć roast, czyli żartobliwy atak na znaną osobę, często z aktywnym udziałem własnym. Według kardynała, to spotkanie pozytywne, patriotyczne, przyjacielskie, podczas którego można więcej osiągnąć, nie zamykając drzwi osobom o odmiennych przekonaniach. Aby na nie wejść i pojeść homary i raki, trzeba zapłacić co najmniej 3 tys. dolarów od osoby. Podczas wystąpień śmiano się z obecnych gości, różnych polityków, obecnych na sali senatorów, prezydentów miast i gubernatorów. Był znany przeciwnik Trumpa – były burmistrz Nowego Jorku, Michael R. Bloomberg oraz Eric T. Schneiderman – prokurator badający sprawę fundacji republikańskiego kandydata. Część z nich miała nosy utkwione w smartfonach. Obecna była lewicowa dziennikarka Katie Couric, należąca do Council on Foreign Relations, czy powiązany z Demokratami dziennikarz Chris Matthews.

Trump żartobliwe mówił, że na wieczorze miał szansę spotkać członków kampanii Clinton. Po czym zaczął palcem wskazywać dziennikarzy telewizji NBC, CNN, CBS, NBS, „New York Timesa” i „Washington Post”, którzy – według niego – bardzo ciężko pracują, aby została wybrana na prezydenta. To było zbyt prawdziwe i wstydliwe, żeby wszyscy się śmiali.

Salwy śmiechu i buczenie

Roast rozpoczął Trump, któremu wnuk Ala Smitha, Alfred E. Smith IV, przekazał mikrofon z komentarzem: „Mikrofon teraz należy do ciebie i działa”, robiąc aluzję do zepsutego nagłośnienia w trakcie pierwszej debaty. Republikański kandydat wzbudzał salwy śmiechu, ale też buczenia (vide obecni goście z obozu Clinton). Trump witał tysięczną grupę gości, mówiąc, że to największy tłum, jaki udało się zebrać Clinton na wiecu. Śmiał się z siebie (trochę) i z własnej żony. „Kiedy Michelle Obama przemawia, to media są zachwycone. A kiedy moja żona mówi dokładnie to samo, wszyscy ją atakują” – mówił, przypominając skandal z wystąpieniem Melanii Trump, w którym znalazło się kilka zdań „pożyczonych” od żony obecnego prezydenta. Po czym przyznał, że za ten kawał dostanie mu się w domu, bo Melania nie była o nim uprzedzona. „Niech może kardynał z nią porozmawia” – błagalnie prosił o wstawiennictwo purpurata. Dalej kandydat republikański naśmiewał się z Clinton, mówiąc, że po raz pierwszy Hillary występuje przed biznesmenami za darmo (honorarium Clinton za speech dla banku inwestycyjnego Goldman Sachs to 225 tys. $). I że podczas ostatniej spowiedzi, gdy ksiądz zapytał ją o grzechy, 34 razy odpowiedziała, że nie może sobie przypomnieć. To znowu aluzja do przesłuchania przez FBI, podczas którego kandydatka ponad 30-krotnie zasłaniała się brakiem pamięci. A gdy mówił: „Clinton jest tak skorumpowana, że…”, zaczęły się głosy dezaprobaty.

Antykatolickie uprzedzenia

Podobnie zachowało się kilka osób, gdy Trump odpalił, iż Clinton „udaje, że nie nienawidzi katolików”, przypominając jej ujawnionego e-maila o posiadaniu „prywatnej i publicznej opinii” na tematy polityczne i innej korespondencji jej środowiska zawierającej antykatolickie wypowiedzi. Chodzi o ujawnione przez WikiLeaks e-maile szefa kampanii Clinton, Johna Podesty, i Jennifer Palmieri (podobno oboje są „katolikami”), którzy narzekali na „średniowieczną dyktaturę biskupów”, „poważnie zapóźnione wierzenia” i „skundlenie wiary” dokonywane przez konserwatywnych katolików. Z e-maili wyszło również, że Podesta przygotowywał rewolucję w Kościele, infiltrując go przy pomocy grup postępowych. Wnuk Ala Smitha, który anonsował głównych gości-polityków, żartował, że jeśli środowisko Clinton chciało doprowadzić do rewolucji w Kościele, to zapewne mu się to nie uda, skoro ani kardynałowie, ani księża nie zniszczyli go przez 2 tys. lat. Kardynał Dolan śmiał się do rozpuku, a jednak gdy korespondencja ta ujrzała światło dzienne, uznał, że Clinton powinna przeprosić za „obraźliwe słowa” pod adresem katolików. Podczas występu Trumpa na twarzy Clinton widać było nienawiść w oczach i pełny uśmiech na ustach. Spocony kardynał ocierał czoło chusteczką.

Nieświęta Clinton

Wejście na mównicę Clinton w purpurowym kostiumie wzbudziło aplauz niektórych gości. Alfred E. Smith IV, zapowiadając kandydatkę Demokratów, pokazał, dlaczego archidiecezja nie powinna organizować takiego wydarzenia. Przedstawił ją bowiem jako „wspaniałą obrończynię dzieci”. Wchodząca na scenę zwolenniczka zabijania nienarodzonych do dziewiątego miesiąca, która poświęca dużo energii na zwalczanie regulacji choć trochę ograniczających zabijanie dzieci w łonach matek, została tam przecież zaproszona przez Kościół. I powitano ją oklaskami na spotkaniu zorganizowanym przez Kościół, gdzie wśród gości aż roiło się od zwolenników aborcji. Całe szczęście, że i jej wystąpienie nie obyło się bez buczenia. Clinton schlebiała sobie, zwracając się do obecnych tam mainstreamowych Republikanów, przyznając, że teraz zwą się zwolennikami Clinton. Nawet podczas tego wieczoru nie dała Trumpowi zapomnieć, że opuścili go nawet Republikanie. Mówiła, że choć jest uznawana za nudną, wcale tak nie jest, ale rzeczywiście w porównaniu z Trumpem to prawda. Przyznała, że aby być na spotkaniu, „musiała przerwać swoją tradycję drzemek”.

Clinton powtarzała żarty, które już mówiła podczas debat. Kąsała Trumpa, opowiadając niby o Alu Smithie i jego prześladowaniu za katolicyzm, robiąc aluzje do uprzedzeń Trumpa w stosunku do muzułmanów. Sugerowała, że po zwycięstwie Trumpa prezydent Obama nie mógłby wejść do Białego Domu na spotkanie byłych prezydentów, bo Trump postulował przecież zakaz wjazdu dla islamistów. Nie był to zbyt udany żart, bo chyba niewielu wierzy, że Obama jest wyznawcą jakiejkolwiek religii, i nie wydaje mi się, żeby Trump twierdził, iż jest on muzułmaninem. Podczas swojego wystąpienia Clinton wielokrotnie robiła religijne aluzje. Cytowała papieża Franciszka (mając w nosie jego nauczanie), który mówił o budowaniu mostów zamiast murów. Kandydatka Demokratów atakowała w ten sposób Trumpa pośrednio, cytując rzekomo wypowiedzi innych osób, co zapewne jest bardziej akceptowane, ale wydaje się bardziej tchórzliwe. To tak, jakby uderzać w rękawiczce, podczas gdy Trump uderza gołą ręką, bez osłon. Ale oczywiście Clinton jest kobietą, więc różne rzeczy jej uchodzą. Na zakończenie Clinton przypomniała, że zaproszenie przez arcybiskupa jej i Trumpa spotkało się z krytyką, ale „gdyby kardynał miał siedzieć przy stole wyłącznie ze świętymi, musiałby jadać samotnie”. Wyjaśniając, że oznacza to, iż daleko jej do świętości, sugerowała jednocześnie, że przeżycie trzech debat z Trumpem to przecież cud i musi coś znaczyć.

Kogo zaprasza arcybiskup?

Rzeczywiście w poprzednich latach (w 1996 r.) archidiecezja kierowana przez innych arcybiskupów nie zaprosiła ani męża Hillary, Billa Clintona, ani jego przeciwnika, Boba Dole’a, ponieważ ten pierwszy zawetował ustawę zakazującą późnych aborcji. W 2004 roku z podobnego powodu na spotkaniu nie było ani George’a W. Busha, ani Johna Kerry’ego, bo ten drugi był za aborcją. Jednak kardynałowi Dolanowi proaborcyjne poglądy kandydatów zdają się nie przeszkadzać. W 2012 roku zaprosił przecież proaborcyjnego Obamę, który na dodatek zmusił pracodawców do opłacania składek na ubezpieczenia zdrowotne, z których finansowane są środki antykoncepcyjne i poronne.

Podczas wieczoru kardynał zdawał bawić się nieźle, szturchając co jakiś czas to Hillary, to Trumpa. Nie da się tego za bardzo powiedzieć o Melanii, która z rzadka uśmiechała się półgębkiem, jak krzywozębny człowiek do fotografii. Trumpowi też nie było zbytnio do śmiechu, bo przecież jest ciągle atakowany z wszystkich możliwych stron (Demokraci, Republikanie i media). Potyczkę na śmiech zapewne wygrała profesjonalnie rozluźniona i pewna zwycięstwa Hillary (nie bez przyczyny Trump głosił, że przed ostatnią debatą powinna przejść test na narkotyki). Ale to kardynałowi przyznaję nagrodę za najlepszy żart. Prawnuk sławnego Ala Smitha chciał mu za to przyznać pokojową Nagrodę Nobla, bo „to dzięki kardynałowi kandydaci uścisnęli sobie dłonie”. Na zakończenie uroczystej kolacji kardynał Dolan prosił, aby wybaczyć mu zatkany nos, ale prawdopodobnie musiał się przeziębić. „Siedziałem przecież [rozdzielając kandydatów] w najzimniejszym miejscu na ziemi” – powiedział, robiąc wyraźną aluzję do wrogości kandydatów. I dorzucił: „Gdzie jest globalne ocieplenie, kiedy się go potrzebuje?!”.

REKLAMA