Frankowy szantaż czyli jak wyłudzić od banków potężne pieniądze

REKLAMA

Za kulisami polityki toczy się walka o kształt ustawy o pomocy dla „frankowiczów”. Wygląda na to, że odchodząca ekipa stara się wyłudzić od banków potężne pieniądze, by zapewnić sobie dostatni i bezpieczny byt.

20-22 miliardy złotych – taką kwotę mogą stracić banki, jeśli w życie wejdzie ustawa o pomocy dla kredytobiorców, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Ustawa zakłada, że bank – na wniosek klienta – będzie musiał przewalutować kredyt na złotówki po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu. Ogromna większość dzisiejszych kredytów frankowych zaciągnięta została w latach 2006-2008, kiedy kurs franka wahał się od 1,99 do 2,20 złotego. Dzisiejszy kurs szwajcarskiej waluty wynosi nieco poniżej 4 złotych, a więc nawet dwa razy więcej niż siedem-osiem lat temu. To oznacza, że ktoś, kto w 2008 roku pożyczył 150 tys. franków, aby kupić sobie mieszkanie warte 300 tysięcy zł, dziś może mieć do spłaty ponad pół miliona złotych. Rosnące raty i rosnące kursy walut spowodowały wybuch niezadowolenia posiadaczy kredytów we frankach. Kilkaset tysięcy zadłużonych „frankowiczów” to wraz z rodzinami ponad milion wyborców, a więc atrakcyjny kąsek przed wyborami. Wiosną tego roku rządząca koalicja zaczęła prace nad ustawą o pomocy dla „frankowiczów”. Jej owocem jest uchwalona niedawno ustawa. Ale czy ona rzeczywiście pomoże?

REKLAMA

Wielkie umorzenia

Ustawa zakłada, że każdy klient będzie mógł wystąpić do banku o przewalutowanie swojego kredytu we frankach po kursie z dnia, w którym zaciągnął kredyt. Dalszy harmonogram zostanie mu wyliczony na podstawie tego właśnie kursu. Równolegle bank przedstawi harmonogram spłaty kredytu przewalutowanego według obecnego kursu. I na mocy ustawy… umorzy 90 procent różnicy między obydwoma wyliczeniami. Zyska kredytobiorca, straci bank. Według wyliczeń przedstawicieli Związku Banków Polskich, wprowadzenie takiego prawa będzie kosztowało system bankowy ponad 20 miliardów złotych. Przedstawiciele ZBP podnoszą również, że poszkodowany będzie skarb państwa, do którego system bankowy nie wpłaci około 4-5 miliardów złotych z tytułu podatku do-chodowego. Aby tak się stało, ustawa musi jeszcze zostać przegłosowana w Senacie. A to nie jest pewne. Senatorzy są podzieleni wokół tego pomysłu. PiS popiera projekt, pozostałe partie dyskutują. A media prześcigają się w relacjonowaniu postępów w tych rozmowach i w przedstawianiu prawdopodobnych scenariuszy zakończenia tego postępowania. Częstym gościem mediów jest Stanisław Pietraszewski ze Związku Banków Polskich, który krytykuje zapisy nowej ustawy i przestrzega przed konsekwencjami. Jaki będzie finał tego całego zamieszania?

Gra o łapówki

Patrząc na sprawę z punktu widzenia teorii spiskowej, można dojść do jeszcze jednego wniosku: całe to zamieszanie to gra rządzącej koalicji z systemem bankowym o… łapówki. Politycy PO doskonale zdają sobie sprawę, że ich polityczny koniec jest coraz bliższy, a przyszłość niepewna. Jeśli znienawidzone PiS, kierowane przez żądnego zemsty Jarosława Kaczyńskiego wygra wybory (a sondaże na to wskazują), obecny rząd będzie musiał odejść. Jednak jeśli PiS zdobędzie ponad 50 mandatów i będzie mogło rządzić samodzielnie, polityków PO czekają naprawdę trudne czasy. Samodzielnie rządzące PiS nie tylko będzie zmieniało ludzi, ale zacznie też rozliczać, przy czym okres ostatnich ośmiu lat będzie rozliczać szczególnie aktywnie. Ekipa PO-PSL doskonale wie, że gdyby rozliczenie przeprowadzić rzetelnie, większość jej przedstawicieli skończyłaby w więzieniach. Ponieważ scenariusz powrotu Kaczyńskiego do władzy jest bardzo prawdopodobny, politycy PO wolą dmuchać na zimne. I zabezpieczyć swoją przyszłość na wypadek gdyby przed mściwym i znienawidzonym Kaczyńskim trzeba było uciec z Polski. Na to potrzebują pieniędzy. A nikt nie ma ich więcej niż banki. Jednak banki nie będą same z siebie finansować upadającej formacji politycznej. No, chyba że będą miały w tym interes. Interes może polegać na tym, aby uniknąć innych, większych kosztów. Jeśli politycy przeforsują ustawę o pomocy dla „frankowiczów”, banki stracą 20-22 miliardy złotych. Opłaca się im więc stracić mniej, np. w łapówkach dla polityków za nieuchwalanie tej ustawy.

Na to, że o łapówki właśnie chodzi, wskazuje przebieg procesu legislacyjnego. O nowej ustawie politycy zaczęli mówić wiosną. I natychmiast banki podniosły larum, że to wielkie perturbacje dla systemu finansowego. Poza wojną w mediach rozpoczęły się spotkania bankierów z politykami. O czym rozmawiano – nie wiadomo, bo większość z tych spotkań odbywała się nieoficjalnie. Ale zapewne bankierzy próbowali nakłonić polityków do wycofania się z tego pomysłu. I pewnie słyszeli pytania „co w zamian?”. O tym, że strony nie zawarły kompromisu, świadczy fakt, iż niekorzystna dla banków ustawa w Sejmie została przegłosowana. Teraz wszystko w rękach Senatu. Politycy wysyłają więc sy-gnał: sprawa jeszcze nie jest zakończona, macie jeszcze szansę odwieść nas od tego pomysłu.

O tym, że tak właśnie może być, świadczy historia ustawy o in vitro. Dyskusja wokół niej rozpoczęła się w końcu roku 2010, kiedy ówczesna ministra zdrowia Ewa Kopacz zaczęła wysyłać sygnały, że możliwe jest przegłosowanie takiej ustawy. Ustawę przegłosowano w 2015 roku w takim kształcie, że bardzo ona odpowiada klinikom oferującym zabiegi in vitro. W najbliższych latach, do klinik oferujących in vitro trafi z budżetu państwa nawet kilka miliardów złotych z tytułu refundacji zabiegów. Lobbyści działający na rzecz in vitro doprowadzili do przeforsowania ustawy w takim kształcie, aby przyniosła ich klientom ogromne pieniądze (rzeczywiście, ceny zabiegów wzrosły kilkakrotnie). A skoro można było wprowadzić ustawę w interesie lobby in vitro (a wcześniej w interesie branży hazardowej), to dlaczego nie można zagrać sobie z bankami? Gra toczy się o większe pieniądze i o instytucje, które będą zdesperowane, aby te duże pieniądze zapłacić, byle tylko nie stracić naprawdę gigantycznych pieniędzy.

Wiele wątpliwości

Sam pomysł wprowadzenia ustawy też budzi sporo kontrowersji prawnych i moralnych. Z jednej strony nie jest wskazane pomaganie ludziom, którzy zaciągnęli kredyty we frankach świadomi ryzyka kursowego. Z drugiej jednak strony wiele wskazuje na to, że banki wiedziały, iż frank poszybuje do góry, i celowo udzielały takich kredytów, aby w przyszłości więcej zyskać na oszukanych klientach. Z trzeciej strony banki de facto pożyczały pieniądze w złotówkach, a indeksowały je we frankach. Po czwarte: kredytobiorcy korzystający z franków płacili mniejsze odsetki. Pomaganie im jest więc niesprawiedliwe względem tych, którzy pożyczki zaciągnęli w złotówkach i mieli większe oprocentowanie. Jest też kilka innych jeszcze argumentów: ustawa może nie uderzyć w same banki, tylko w ich klientów (banki będą chciały swoje koszty przerzucić na nich), a tym samym jedni Polacy zapłacą za pomoc drugim. Do tego wszystkiego dochodzi argument o spisku międzynarodowych banksterów, którzy starają się okraść jak najwięcej kredytobiorców poprzez różne sztuczki (takie właśnie jak wciskanie kredytów frankowych z pełną świadomością, że niebawem szwajcarska waluta podrożeje). I zachowanie Viktora Orbána, który na początku swoich rządów zdyscyplinował banki i narzucił im przewalutowanie kredytów frankowych po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu. Na to wszystko nakłada się interes klasy politycznej, która walczy o przetrwanie i chce żerować na bankach i ich klientach. I wówczas pojawia się pytanie: czy dyskomfort „frankowiczów” nie jest ceną, którą warto zapłacić za brak komfortu odchodzącej złodziejskiej ekipy politycznej?

REKLAMA