Grzelak: Snowden. Durak, który na ochotnika wlazł do więzienia?

REKLAMA

„Ot, jaki durak, na ochotnika wlazł do więzienia!” – skomentował przylot Edwarda Snowdena do Moskwy pewien rosyjski internauta. Jego wypowiedź uznana została za trafioną przez niemałą liczbę użytkowników komputerów wyposażonych w klawiaturę z cyrylicą.

Co to będzie za ślub!

REKLAMA

Rosjanie jako ludzie Wschodu są fatalistami, toteż dzielą się (według własnego przekonania) na tych, co siedzieli, siedzą lub będą siedzieć – za kratkami oczywiście. W kraju, który niegdyś nazywany był poetycko „więzieniem narodów”, aspekt penitencjarny jest niemal prozaicznym składnikiem życia. Repertuar ulubionych na Wschodzie piosenek błatnych (kryminalnych) to tysiące utworów wykonywanych przez estradowe znakomitości. Zresztą poddani Putina często nie uważają wchodzenia w konflikt z niektórymi artykułami kodeksu karnego za jakiś specjalny powód do hańby. – Będę kradła, ile się da i ile zdążę – oświadczyła mi kiedyś pewna pracownica dużej fabryki, którą właśnie „prywatyzowano”. Była w niej zatrudniona od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, dochrapała się stanowiska średniego szczebla, ale w związku z nieubłaganym upływem czasu i planowaną restrukturyzacją zagrażało jej przejście na głodową emeryturę. Nic zatem dziwnego, że zamierzała wyrwać z przedsiębiorstwa, któremu oddała całe swoje zawodowe życie, ile jeszcze można. W ogóle postępowała tak od kilkudziesięciu lat, rozgrabiając własność ludu pracującego na miarę własnego talentu i aktualnych okazji. Innym razem znalazłem się na przyjęciu wśród kilku pracowników księgowości jednej z instytucji państwowych. Trójka najstarszych (wiekiem i rangą) w pewnym momencie bez jakiegokolwiek zażenowania rozpoczęła licytację, kto z nich dłużej przebywał w więzieniu. Okazało się, że w czasach sowieckich wszyscy otrzymali paroletnie wyroki, w różnych sprawach, za malwersację. Nie przeszkodziło im to absolutnie w dalszej karierze – pracowali w buchalterii milicji drogowej. Dla społeczności sowieckiej ocieranie się o paragrafy było chlebem powszednim, nieuniknionym etapem budowy komunizmu, a tradycyjna drobna kara stosowana dość powszechnie za bolszewizmu – pozbawienie wolności na 15 dni – stała się w pewnych kręgach czymś w rodzaju przerywnika nudnego życia, urozmaicenia, niczym wyjazd na dwutygodniowy urlop. Do więzień pakowano tylko tych, co do których mogły istnieć podejrzenia, że mają coś na sumieniu – rzecz jasna, sumieniu w pojęciu proletariacko-chłopskim, a nie takim zwykłym, człowieczym. Obozy i doły śmierci wypełniały się zatem zupełnie niewinnymi ludźmi.

Losy zagranicznych sowieckich agentów oraz cudzoziemskich sympatyków komunizmu, którzy musieli uciekać do ZSRS lub udawali się tam dobrowolnie, przeważnie nie były godne pozazdroszczenia. Nawet jeśli witano ich z honorami i orkiestrą, często po kilku latach kończyli w katowniach czerwonych oprawców. Tak stało się m.in. z plejadą polskich czy też jakoś związanych z Polską komunistów. Nieliczni, którym Kreml okazał łaskę, a nawet czasami pewną wdzięczność, niezbyt dobrze czuli się w przybranej ojczyźnie. Nawet słynny szpieg Kim Philby, który po ucieczce do Moskwy początkowo żył w luksusie (naturalnie podług sowieckich standardów), ostatecznie zapił się na śmierć. Niewiele pomogła mu nastręczona przez samego Jerzego Andropowa atrakcyjna agentka KGB Rufina Puchowa (Polka po matce), która została czwartą żoną Philby’ego. Dziś obyczaje się zmieniły na tyle, że agentka Anna Kuszczenko (szerzej znana pod nazwiskiem Chapman) nie potrzebuje swatów ze służb specjalnych, aby poprosić Snowdena o rękę, choć kto wie, czy nie namówili ją do tego przełożeni.

Czy Snowdenowi przyda się uszanka?

Ciekawe, czy o tym wszystkim wiedział Snowden, kiedy zdecydował się na dobre uwikłać w Rosję. Może naiwnie uważał, że skoro zadarł z Waszyngtonem, to naturalnym jego sprzymierzeńcem i obrońcą będzie Moskwa? Tak na prostej zasadzie biegunowości: jeśli tam jest minus, to tutaj jest plus. Tymczasem Rosja to państwo zupełnie innej jakości. Trudno uwierzyć, aby amerykański agent nie zdawał sobie sprawy, że ujawnione przez niego wyczyny Narodowej Agencji Bezpieczeństwa nawet nie sięgają do pięt podobnym działaniom tajnych służb rosyjskich. Poza tym właściwie Edward Snowden nie odkrył żadnej Ameryki – od wielu lat co trzeci film z Hollywood zawiera jakieś wątki dotyczące inwigilacji obywateli USA przez FBI lub pokrewne agencje, no i co z tego? A niechby w Rosji ktoś zaczął narzekać, że władze za bardzo mu się przyglądają, a to ogranicza jego wolność. Na samą myśl o tak absurdalnej sytuacji Rosjanie parskają śmiechem. W końcu w ich przekonaniu od tego jest państwo, aby trzymało wszystko za twarz, bo inaczej… No właśnie, tego „inaczej” jakoś większość z mieszkańców Wschodu zupełnie nie potrafi sobie wyobrazić.

Osobiście czułbym się jednak bezpieczniej, figurując w amerykańskiej, a nie w rosyjskiej tajnej kartotece, no ale jest to zapewne wynikiem jakiejś bezpodstawnej rusofobii, nie popartej żadnym historycznym doświadczeniem. Początkowo postać Edwarda Snowdena była w niektórych mediach rosyjskich prezentowana dość prymitywnie („miał dość zachodniej obłudy, postanowił ujawnić prawdę” itp.), ale na takie czarno-białe przedstawianie świata nawet w Rosji nabierają się już tylko dzieci i umysłowi bolszewicy. Za bohatera uznaje amerykańskiego uciekiniera tylko 13% ankietowanych Rosjan, o 4% więcej traktuje Snowdena jako prowokatora. Przeważa mniemanie, że pracuje on dla Kremla – czy świadomie, co do tego niektórzy poddani Putina mają wątpliwości. Tak czy owak utknięcie Snowdena w strefie tranzytowej moskiewskiego lotniska (albo jego internowanie na Szeremietiewie, z czego zresztą Amerykanin nie musi zdawać sobie sprawy) uważane jest za grę dla zamydlenia oczu – świata i samych Rosjan. Niektórzy awanturę ze Snowdenem traktują jako kolejny efektowny popis Włodzimierza Putina, w rodzaju lotu z żurawiami lub znalezienia starożytnej amfory. Na razie prezydent Rosji całe to zamieszanie podsumował dosyć dosadnie: „To jak strzyżenie prosiaka, dużo hałasu, a mało sierści!”. Nie jest może zbyt dobrym przykładem rosyjskiej gościnności porównywanie przybysza zza oceanu z młodym wieprzkiem (choć coś w tym jest…), ale kto wie, czy władca z Kremla nie uległ jakiemuś mnemotechnicznemu powidokowi, którego inspiracji szukać należy na przykład w „Folwarku zwierzęcym” Jerzego Orwella? Snowden, Snowball – brzmi podobnie, nieprawdaż?

W każdym razie z lotniska na Szeremietiewie ma Snowden – jak każdy, kto tam przebywa – dwa wyjścia: check in albo check out. Masowo rozsyła prośby o azyl, ale możliwe, że to również element ustalonej gry wstępnej z Kremlem. Beznadziejnej reakcji MSZ w Warszawie nawet nie warto komentować, może tylko wypada zastanowić się, czy „słowiański odpór”, który dał dzielny minister Radosław Sikorski prośbie Snowdena, miał swoje źródło w strachu przed reakcją Stanów Zjednoczonych, czy też raczej w bojaźni przed gniewem Moskwy. Jeśli ostatecznie Amerykanin gdzieś poleci, to z pewnością nie bez instrukcji czy też przynajmniej przyjacielskich porad udzielonym mu przez dobrych Rosjan.

Być może jednak Rosja łaskawie otworzy przed Snowdenem tranzytową bramkę (take też się stało – dop. red.). Raczej włos z głowy mu na rosyjskiej ziemi nie spadnie, a jeśli nawet, to w ścisłej konspiracji, nie byłby to bowiem raczej zachęcający przykład dla ewentualnych naśladowców amerykańskiego agenta. Niewykluczone, że nawet będzie on trochę fetowany i otrzyma honorowe obywatelstwo jakiejś mieściny, mniejszej oczywiście niż te, w których została uhonorowana gwiazda francuskiego ekranu. Tymczasem „nowy Ruski” z kremlowskiej łaski, Gerard Depardieu, boleśnie przekonał się, jak wygląda twarda wschodnia rzeczywistość, gdy niedawno moskiewska taksówka staranowała bok auta, którym słynny zbieg z Francji jechał na plan filmowy.

Jeśli jednak Snowden zostanie w Rosji – to na dłużej. Zapewne dlatego właśnie dziennikarz z „The Washington Post” doradził mu nawet zakup charakterystycznej czapki uszanki, naturalnie nie jako pamiątki from Russia, ale w celu praktycznym. Te charakterystyczne nakrycia głowy uchodzą za typowo rosyjskie, choć zostały podpatrzone u Mongołów. Chętnie mundurowano w nie wojska krajów wasalnych wobec Moskwy (w Wojsku Polskim noszone są do dziś), a zmuszeni do zakładania tych czapek żołnierze wschodnioniemieckiej Armii Ludowej nadali uszance dowcipną, choć grubo nieprzyzwoitą nazwę, przez analogię z bermycą, nawiązującą do pewnej części ciała niedźwiedzia, a raczej niedźwiedzicy. Uszanka rzeczywiście skutecznie spełnia swoją rolę, zwłaszcza chroni przed odmrożeniem obrzeży uszu, co w surowym klimacie kontynentalnym przydarza się osobom nieprzyzwyczajonym.

Na wszelki wypadek Snowden powinien o tym pamiętać. O pewnej lekkomyślności byłego (?) agenta świadczy choćby to, że decydując się na przylot do Moskwy, nie wziął pod uwagę, jak bardzo złowróżbnie brzmi jego własne nazwisko, przywołujące proste skojarzenia z zasobnymi w łagry zimnymi połaciami północnej Rosji.

REKLAMA