Gwiazdowski: ZUS-ik maleńki

REKLAMA

Przy okazji dyskusji o OFE, co chwila pojawią się zarzut, że bronię ZUS, bo byłem przewodniczącym jego Rady Nadzorczej.

Więc postanowiłem przypomnieć, co przewodniczący RN ZUS miał do powiedzenie na jego temat. W majowym numerze Forbesa z 2006 roku ukazał się mój artykuł „ZUS-ik mój widzę malutki”. Przypomnę:

REKLAMA

„Gdy Ministerstwo Pracy wydało komunikat, że zostałem Przewodniczącym Rady Nadzorczej ZUS znajomi, z którymi dzień wcześniej jadłem kolację przysłali mi sms-a: „wczoraj wyglądałeś normalnie. Kto zwariował? Ty, czy oni?” Odpisałem, że to się dopiero okaże. Gwoli pewnego wyjaśnienia: Przewodniczącego RN ZUS powołuje Premier (a nie Prezydent, który czasami nie wie co podpisuje) na wniosek Ministra Pracy w porozumieniu z Ministrem FINANSÓW (a nie Ministra Skarbu Państwa). Być może to nieco tłumaczy moją decyzję i pozwala zapewnić, że w Radzie Nadzorczej ZUS będą panowały inne obyczaje niż w radach nadzorczych tak zwanych „spółek skarbu państwa” – nawet tych giełdowych.

ZUS jest chyba najbardziej znienawidzoną instytucją w Polsce. I to całkiem zasłużenie. Tak zwane „ubezpieczenia społeczne”, wbrew swej nazwie, są jedynie narzędziem międzypokoleniowej redystrybucji dochodu narodowego. Już u progu ustrojowej transformacji w roku 1991 wysokość dotacji z budżetu państwa dla ZUS wynosiła 5,6% wydatków ponoszonych przez ZUS. W roku 1994 było to już 6,9%. Stanowiło to kwotę 140 bilionów starych złotych, czyli 20,1% wydatków budżetowych. Kolejne rządy – i to wszystkie bez wyjątku – miały jeden pomysł na uzdrowienie sytuacji: regularnie sięgały do kieszeni podatników. Jeszcze w roku 1989 składka na ZUS wynosiła 38% płacy. W roku 1990 podwyższono ją do 43% i dołożono 2% składki na Fundusz Pracy. W roku 1991 składka na ZUS wzrosła do 45%. W roku 1993 podwyższono składkę na Fundusz Pracy do 3%, a w roku 1994 wprowadzono składkę na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych w wysokości 0,5% (w marcu 1995 roku obniżona ją do 0,2%). Co więcej, wraz z tak zwanym ubruttowieniem płac w związku z wejściem w życie ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych z dniem 1 stycznia 1992 roku składki te zaczęto naliczać od wysokości płacy brutto, co oznaczało ich faktyczną podwyżkę. W efekcie opodatkowanie pracy wzrosło od roku 1989 prawie o 75%. Podwyżki nie wiele poprawiły. Za to na koniec roku 1993 zadłużenie podatników wynosiło w ZUS-sie 30 bilionów starych złotych, na koniec pierwszego kwartału 1994 roku wzrosło do 34 bilionów, by po upływie kolejnych dwóch kwartałów osiągnąć kwotę 39 bilionów złotych. Co prawda, prawie 32 biliony przypadały na sektor publiczny, ale ponad 7 bilionów na zaczynający się rozwijać sektor prywatny. Ponad 70% zakładów nie płaciło składek w terminie, zalegając nawet po kilka lat. Około 80% zaniżało deklarowany stan zatrudnienia, czasu pracy i wynagrodzenia. Prawie 90% zatrudniało pracowników na umowy zlecenia lub umowy o dzieło, gdyż umowy cywilnoprawne były łagodniej „ozusowane” od umów o pracę. Nie działo się to bez przyczyny. Dla prywatnych przedsiębiorców składki ubezpieczeniowe były po prostu zbyt wysokie. A wielkie „strategiczne” przedsiębiorstwa państwowe z nie płacenia składek uczyniły sobie „sposób na życie”. Mimo obciążenia pracy tak drastycznymi podatkami, że stała się ona dobrem niemalże „akcyzowym”, zarówno ZUS, jak i budżet państwa borykają się stale z problemem finansowania emerytur. Zwiększające się koszty pracy nie rozwiązały bowiem problemu finansowania bieżących emerytur. Sprawiły natomiast, że mimo dość szybkiego tempa wzrostu gospodarczego w połowie lat dziewięćdziesiątych, bezrobocie utrzymywało się na wysokim poziomie, a po spadku tempa wzrostu – przybrało dramatyczne rozmiary. Można się spodziewać, że gdyby „składka” na ZUS wynosiła nie 45% tylko 20%, to więcej podmiotów by ją opłacało. A 20% ze 100, to przecież więcej niż 45% z 40. Co więcej, gdyby „składka” była prawdziwą składką – te proporcje byłyby jeszcze lepsze. Tymczasem przymusowo „ubezpieczeni” i tak mają przeświadczenie braku jakiegoś qui pro quo – czegoś za coś, gdyż wypłacane przez ZUS świadczenia emerytalne były i są „głodowe”. Wydawało się, że tak dramatyczna sytuacja wymusi zdecydowane działania zaradcze. Przy okazji „Wielkiej socjalistycznej Reformy Emerytalnej” z roku 1998 politykom zabrakło jednak zarówno wizji, jak i odwagi, żeby ZUS po prostu zlikwidować. Za to dołożono mu obowiązków i… zabrano część pieniędzy. Więc został znienawidzony jeszcze bardziej. Centrum Adama Smitha wypowiadało wówczas, gdzieś tam „z końca sali”, wiele krytycznych uwag pod adresem ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych. Nikt nas jednak nie chciał słuchać. Dlatego teraz doszedłem do wniosku, że warto usiąść – może nie w pierwszym (bo kompetencje Rady Nadzorczej ZUS są raczej symboliczne) ale powiedzmy w drugim rzędzie – żeby tym razem było mnie słychać lepiej. Powtarzam Ministrowi Kuberskiemu, że ktoś, komu tę znienawidzoną instytucję uda się odmienić, będzie najbardziej kochany w kraju. Skoro mógł zmienić się bank PKO BP i dziś ma kilka świetnych produktów, może zmienić się i ZUS.

Żeby Rada Nadzorcza nie wypowiadała się zbyt głośno zbyt krytycznie zastosowano prosty wybieg prawno-ekonomiczny. Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z 1999 określiło wynagrodzenie Przewodniczącego Rady na poziomie pięciu średnich pensji krajowych. Żeby było śmieszniej z pensji tej nie może on zrezygnować, bo…. pozostaje w stosunku pracy z ZUS, w związku z czym jego wynagrodzenie podlega ochronie na podstawie przepisów kodeksu pracy. Że przy okazji jest on podwładnym Prezesa Zakładu, którego ma niby kontrolować, przez siedem lat nikomu jakoś nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że to wszystko dzieje się na „niby”. Rada Nadzorcza ZUS jest pewnego rodzaju powieleniem Komisji Trójstronnej. W jej skład wchodzą przedstawiciele rządu, organizacji pracodawców i związków zawodowych. W obecnym stanie prawnym nie można jej mylić z radami nadzorczymi w spółkach prawa handlowego, które wypełniają funkcje kontrolne. Rada Nadzorcza ZUS takich uprawnień nie ma.

(Zgodnie z art. 75 ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych do jej zadań należy: 1) uchwalanie regulaminu działania Zarządu Zakładu, 2) ustalanie wynagrodzenia członków Zarządu, z wyłączeniem Prezesa Zakładu (które ustala premier), 3) okresowa ocena pracy Zarządu, 4) zatwierdzanie projektu rocznego planu finansowego Zakładu i sprawozdania z jego wykonania, a także rocznego sprawozdania z działalności Zakładu, 5) opiniowanie projektów planów finansowych Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Funduszu Rezerwy Demograficznej oraz sprawozdań z ich wykonania, 6) opiniowanie projektów aktów prawnych z zakresu ubezpieczeń społecznych oraz zgłaszanie inicjatyw w tym zakresie kierowanych do ministra właściwego do spraw zabezpieczenia społecznego, 7) wybór biegłego rewidenta wykonującego badanie rocznego sprawozdania finansowego Zakładu, FUS i FRD, 8) opiniowanie projektu statutu Zakładu.)

Można śmiało powiedzieć, że ZUS w ogóle nie jest kontrolowany w takim rozumieniu do jakiego przyzwyczaili się uczestnicy rynku kapitałowego w spółkach prawa handlowego. ZUS kontroluje NIK w zakresie swoich ustawowych uprawnień oraz Minister Pracy „co do zgodności działania z prawem”. Wydawało mi się, że przestrzeganie prawa to kontroluje raczej prokurator, ale jak widać byłem w błędzie.

Co można zrobić z tym fantem – czyli ZUS-em? Po pierwsze, skoro do składek ubezpieczeniowych stosuje się przepisy o zobowiązaniach podatkowych, to może organy podatkowe powinny je ściągać? One i tak kochane nigdy nie będą i nic im więc już nie zaszkodzi. Argument za pozostawieniem pobierania składek w ZUS-ie jest taki, że ściągalność jest wyższa niż podatków. Ale tak naprawdę nie wynika to wcale z tego, że ZUS jest lepiej zorganizowany i efektywniejszy, tylko z tego, że podatnicy mają przeświadczenie (co z tego, że błędne) iż „odkładają” na swoją emeryturę. ZUS w ten sposób zostanie poważnie odchudzony i łatwiej będzie wprowadzać w nim zmiany. Po drugie, orzecznictwo w sprawach rentowych nie powinno znajdować się w ZUS-sie. Nemo iudex in causa sua – powiadali starożytni Rzymianie. ZUS nie powinien więc sam decydować komu i ile ma wypłacać. O tym, że tak jest decydują podobno pieniądze. ZUS będąc płatnikiem ma dbać lepiej o to, żeby nie być oszukiwanym. Gdyby orzecznictwo znalazło się poza ZUS-em lekarze mogliby mieć bardziej łagodny stosunek do chorych kandydatów na rencistów. Ale przecież inna stara maksyma powiada, że lepiej uwolnić dziesięciu przestępców i zamknąć jednego niewinnego. I tak samo jest z rencistami. Niech więc ZUS przestanie być „demiurgiem”, a stanie zakładem emerytalnym, który sprawnie wypłaca co się komu należy. Im większy jednak jest ZUS – tym lepiej dla samego ZUS-u. Dlatego pomysły przekazania części funkcji ZUS do innych instytucji spotykały się pewnie będą z „oporem materii”. Kwestia trzecia to system informatyczny – kolejne państwo w państwie, tak samo jak ZUS w Polsce. Żeby mieć adres mailowy musiałem wypełnić kilkustronicowy wniosek, podpisać się chyba w trzech miejscach i dołączyć zdjęcie paszportowe (!!!) A wniosek ten musiał być jeszcze zaopiniowany przez paru dyrektorów. I za tę twórczą pracę informatyków, ZUS musi płacić składki… na ZUS. Skoro IBM czy HP zajmują się już outsorsingiem informatyki może przyszedł czas, żeby to samo zrobić w ZUS-ie? Z całą pewnością nie będzie to trudniejsze z technicznego i ekonomicznego punktu widzenia niż w Lufthansie. I wreszcie po czwarte, pracowników ZUS – zwłaszcza tych starszych – trzeba spróbować przekonać, że też kiedyś będą emerytami. ZUS sam w sobie nie jest w stanie zapewnić emerytom większej emerytury, ale może zapewnić im przynajmniej uśmiech – miłą i profesjonalną obsługę. Emeryci nie są bowiem żadnymi petentami w ZUS-ie lecz wierzycielami państwa, w imieniu którego działa ZUS – jak klienci w banku. W końcu przez całe ich zawodowe życie państwo zabierało im pieniądze, obiecując w zamian emeryturę. Czytelny musi być też przekaz, że ZUS jest po prostu pewnego rodzaju kasą, która przyjmuje wpłaty i realizuje wypłaty na podstawie przepisów prawa, na których kształt nie ma wpływu, a które zależą od polityków. A jak coś zależy od polityków, to lepiej przyjąć założenie, że sprawdzi się prawo Murpy’ego i coś na pewno pójdzie źle. ”

(blog.gwiazdowski.pl)

REKLAMA