Klęska państwa w wojnie z mafią

REKLAMA

Służby specjalne i organy ścigania przez trzy lata nie zwróciły uwagi na działalność firmy Amber Gold, w Łodzi prokuratura odkryła, że generał Papała zginął z rąk złodziei samochodowych, a po 11 latach nie wiadomo wciąż, kto stał za uprowadzeniem Krzysztofa Olewnika. W środę 13 września Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił za to 14 gangsterów z Pruszkowa, a w wyroku zdruzgotał prokuraturę.

52-letni dziś Andrzej Z. zwany „Słowikiem” jeszcze kilka miesięcy temu musiał liczyć się z tym, że do końca życia będzie oglądał świat przez zakratowane okno, a jego jedną rozrywką będzie godzinny spacer. „Słowik” w 2003 roku został aresztowany w Hiszpanii, sprowadzony do Polski i skazany za przestępstwa popełnione w ramach tzw. gangu pruszkowskiego. I choć jego wyrok dobiegł końca, „Słowik” nie mógł wyjść na wolność. Był bowiem nadal tymczasowo aresztowany.

REKLAMA

Wiosną 2006 roku rozpoczął się proces, w którym oskarżony był o kierowanie związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym oraz o dwa napady rabunkowe. W lutym 2010 roku usiadł na ławie oskarżonych z zarzutem nakłaniania do zabójstwa generała Marka Papały, za co groziło mu nawet dożywocie. Wyroki, które miały zostać ogłoszone w roku 2012, miały na zawsze złamać jego przestępczą karierę. Tak się jednak nie stało. Gdy proces w sprawie zabójstwa Papały zmierzał ku końcowi, łódzka prokuratura obwieściła światu, że komendant policji został zastrzelony przez złodziei samochodowych, zginął wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, a żadne zlecenie zabójstwa nie miało miejsca. Warszawski sąd, słusznie rozumiejąc, że nie można oskarżać o zlecenie zabójstwa, jeśli takie zlecenie nie miało miejsca, zażądał więc, aby obie prokuratury uzgodniły wspólne stanowisko. Gdy okazało się to niemożliwe, sprawę umorzył. 13 września Sąd Okręgowy w Warszawie dodatkowo uniewinnił Andrzeja Z. od wszystkich stawianych mu zarzutów. Boss gangu pruszkowskiego, nad którym jeszcze kilka miesięcy temu wisiało widmo dożywocia, wkrótce będzie się cieszył urokami życia na wolności. Podobnie stanie się z 13 innymi jego kompanami, których sąd również uniewinnił. Dodatkowych 11 gangsterów otrzymało wyroki również umożliwiające wyjście na wolność – ich areszt trwał dłużej niż orzeczona kara.

Proces „Pruszkowa”, który miał być wielkim sukcesem polskiej prokuratury, zakończył się jej wielką kompromitacją. Jednak to nie koniec. Prokuratura czeka na pisemne uzasadnienie wyroku, po którym być może złoży apelację. Jest mało prawdopodobne, aby sąd apelacyjny zmienił wyrok. Jeśli go podtrzyma i wyroki się uprawomocnią, będzie to oznaczało duże obciążenie polskiego podatnika. – Spodziewam się ze strony uniewinnionych gangsterów licznych pozwów przeciwko skarbowi państwa – mówi Waldemar P. Puławski. – Nas, podatników, będzie to kosztowało wiele milionów złotych – dodaje.

Każdy z uniewinnionych gangsterów będzie miał co najmniej trzy powody, aby walczyć o odszkodowanie.

Po pierwsze: niesłuszne oskarżenie, które może się stać podstawą do zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych. Jeśli niesłuszne okazały się w sądzie najpoważniejsze zarzuty kryminalne, to zadośćuczynienie będzie proporcjonalnie wysokie.

Powodem drugim jest odszkodowanie za niesłuszne aresztowanie (skoro oskarżony został uznany za niewinnego to areszt musi zostać uznany za bezzasadny). Będzie ono proporcjonalne do czasu trwania aresztu.

Powód trzeci to złe warunki pobytu w aresztach, niezgodne z międzynarodowymi zapisami (z tego powodu byli aresztanci wygrywają coraz większe kwoty).

– Jeśli przyjmiemy, że każdy uniewinniony został oskarżony o poważne przestępstwa, a przed wyrokiem spędził wiele lat w areszcie, i to w warunkach niezgodnych z międzynarodowymi przepisami, to jest to powód, aby państwo wypłaciło mu zadośćuczynienie idące co najmniej w setki tysięcy złotych – mówi Waldemar Puławski. – A jeśli tych uniewinnionych było czternastu, to kwoty idą w miliony złotych – dodaje. Trudno sobie wyobrazić, aby gangsterzy pruszkowscy zmarnowali taką szansę.

Błąd za błędem

Ustne uzasadnienie wyroku zajęło sądowi ponad pięć godzin. I było to w większości wytykanie błędów prokuratury. Główny polegał na tym, że oskarżyciele z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie nie weryfikowali zeznań świadków koronnych. Kiedy przyszło do rozprawy sądowej, okazało się, że zeznania skruszonych przestępców (Jarosława S. ps. „Masa” i Jacka R. ps. „Sankul”) wzajemnie się wykluczają i dodatkowo są sprzeczne z zeznaniami pokrzywdzonych i… podejrzanych.

Co więcej, prokuratura nie miała żadnych dowodów potwierdzających zdarzenia opisane przez świadków koronnych. Ich zeznania nie zostały ani zweryfikowane, ani potwierdzone innymi dowodami. Ponadto adwokatom udało się w kilkunastu przypadkach podważyć wiarygodność świadków koronnych. Przewodnicząca składu sędziowskiego, sędzia Beata Najjar, w ustnym uzasadnieniu wytknęła również prokuraturze szereg innych błędów – m.in. brak dat czy godzin w protokółach przesłuchań świadków koronnych, sprzeczności pomiędzy poszczególnymi zeznaniami. Do kompromitujących błędów merytorycznych doszedł więc jeszcze jeden błąd: niechlujstwo.

– Wyroki uniewinniające nie wynikają z dowodów przedłożonych przez obronę, tylko z materiału dostarczonego przez prokuraturę – mówiła sędzia. A większość komentatorów jest zgodna, iż do sądu nie można mieć pretensji, że obiektywnie ocenił wadliwy materiał prokuratury. Winna jest prokuratura, która „poszła na skróty”.

– Od jakiegoś czasu pojawiają się postulaty o powołaniu instytucji sędziego śledczego, sprawującego nadzór nad postępowaniem przygotowawczym – zauważa adwokat Wojciech Domański, karnista. – Taki dodatkowy instrument kontroli nad prokuratorem zbierającym materiał dowodowy mógłby zmuszać go do większej rzetelności.

Zakopane śledztwo

W kwietniu 2012 roku prokuratura w Łodzi przekazała opinii publicznej informacje o zarzutach dla osób odpowiedzialnych za zabójstwo Marka Papały. Prokuratorzy przedstawili nową wersję zdarzeń, opartą na zeznaniach nowego świadka koronnego. Wynikało z niej, że Papała zginął przez przypadek. Został zastrzelony przez złodzieja samochodowego próbującego ukraść należące do niego Deawoo Espero. Zabójcą miał być Igor M., czyli „Patyk” – głośny niegdyś złodziej samochodowy. W ten sposób upadła wersja lansowana przez 12 lat przez warszawską prokuraturę, z której wynikało, że Papała zginął z rąk płatnego zabójcy wskutek zlecenia, do którego doszło wiosną 1998 roku w hotelu Marina w Gdańsku. Gdy tylko informacja o nowej wersji zdarzeń obiegła Polskę, polonijny biznesmen Edward M. (dotychczas podejrzewany przez warszawską prokuraturę o zlecenie zabójstwa) zapowiedział, że wkrótce przyjedzie do Polski i będzie wytaczał procesy cywilne wszystkim osobom, które pomawiały go o związek z zabójstwem Papały. Gdy się to stało, w Warszawie dobiegał końca proces o nakłanianie do zabójstwa Papały. Sąd sprawę umorzył, gdyż nie mógł prowadzić procesu o zlecenie zabójstwa Papały, gdy łódzka prokuratura expressis verbis stwierdziła, że żadne zlecenie zabójstwa nie miało miejsca.

Ponad 14 lat od śmierci byłego szefa policji nikogo nie udało się skazać w związku z tą sprawą.

Skandal za skandalem

Już jedenasty rok z rzędu toczy się śledztwo w sprawie uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Młody mężczyzna został zamordowany jesienią 2003 roku, ponad dwa lata po porwaniu. Katalog błędów popełnionych w tej sprawie przez organy ścigania jest tak szeroki, że mógłby posłużyć do napisania instrukcji o tym, jak nie należy prowadzić dochodzenia. Anonimowy człowiek informował rodzinę Olewnika, co dzieje się z Krzysztofem, ale policjanci nie zweryfikowali tych informacji i nie udali się we wskazane miejsca. Technicy dokonali oględzin w willi młodego biznesmena, ale nie zabezpieczyli wielu śladów, w tym śladów krwi. Policjanci pojechali do prokuratury z aktami sprawy, ale ktoś włamał się do samochodu i akta ukradł (sic!).

Robert Pazik od początku był wskazywany jako człowiek mający związek ze sprawą, ale policjanci nie wpadli na to, aby go przesłuchać. Funkcjonariusze, którzy zabezpieczali przekazanie okupu, zgubili siostrę i szwagra Olewnika, a na miejscu pojawili się dopiero po trzech dniach, gdy deszcz i wiatr zatarły ślady. Herszt bandy Wojciech Franiewski wpadł w dobry humor, gdy zapoznał się z materiałem dowodowym; w listach do żony twierdził, że obali te zarzuty. To samo mówił pilnującym go strażnikom więziennym. Swojej zapowiedzi nie zdążył zrealizować, bo nagle w tajemniczych okolicznościach popełnił samobójstwo. Sekcja zwłok wykazała w jego krwi ślady narkotyków i alkoholu – używek zakazanych przez regulamin więzienny.

Rok później powiesił się drugi sprawca zbrodni na Olewniku – Sławomir Kościuk, a w styczniu 2009 roku – Robert Pazik. Tajemniczych zgonów w sprawie Krzysztofa Olewnika jest już co najmniej sześć
i wszystkie budzą wątpliwości. Także w samym śledztwie wychodzi na jaw coraz więcej nieprawidłowości.

Służby ponad prawem

Głównym błędem prokuratur badających najgłośniejsze zbrodnie i najpoważniejsze przestępstwa jest lekceważenie wątków służb specjalnych. W 2001 roku na warszawskiej Pradze zastrzelony został Jacek Dębski. Prokuratura w śledztwie w ogóle nie dowiedziała się, że Jacek Dębski był na początku lat 90. niejawnym współpracownikiem UOP. Zlekceważyła również wątek motywu zabójstwa, w którym główną rolę odgrywał Andrzej P. – powiązany z wojskowymi specsłużbami biznesmen z Łodzi.

Kilka miesięcy przed śmiercią Jacek Dębski zaproponował polonijnemu biznesmenowi dostarczenie dokumentów kompromitujących Andrzeja P. Dokumenty te mogły skłonić Andrzeja P. do zawarcia ugody z polonijnym biznesmenem i pomóc temu ostatniemu odzyskać wiele milionów złotych. Obaj zresztą przygotowywali ugodę sądową, a po śmierci Dębskiego Andrzej P. ze sprawy się wycofał. Poszkodowany polonijny biznesmen złożył w tej sprawie zeznania, jednak jego protokół zaginął, a jego samego próbowano zamordować, gdy prywatnie przyjechał do Łodzi. Ostatecznie związków służb z zabójstwem Dębskiego w ogóle nie badano.

O zabójstwo prokuratura oskarżyła Tadeusza M. ps. „Sasza” – szefa gangu z Chrzanowa i dobrego znajomego Jeremiasza Barańskiego. „Sasza” (jak twierdzą moje źródła, również był informatorem
UOP) nie przyznawał się do zabójstwa i po raz pierwszy w swojej karierze przestępczej chciał składać zeznania. Zanim do tego doszło, popełnił w celi samobójstwo.

Rok później samobójstwo popełnił Jeremiasz Barański. W ten sposób nie doczekała się pełnego wyjaśnienia sprawa zabójstwa Dębskiego oraz sprawa zabójstwa Papały (o której „Baranina” bardzo dużo wiedział). Gdy „Baranina” zmarł, ktoś włamał się do jego sejfu i ukradł stamtąd nagrania z ukrytych kamer umieszczonych w jego willi w Gamratneusiedl. Nagrano tam imprezy z udziałem ważnych polskich polityków i prokuratorów. W trakcie tych imprez „Baranina” wręczał pieniądze prokuratorom z Dolnego Śląska. Zarejestrował się również gwałt zbiorowy na żonie Jeremiasza Barańskiego, w którym udział wziął ważny polityk (dziś jest jednym z najbardziej wpływowych polityków w Polsce). Kopie tego nagrania policja austriacka trzykrotnie przekazywała kolegom z Polski, jednak trzykrotnie ginęły one w Komendzie Głównej Policji.

REKLAMA