Korwin-Mikke: Cybernetyka a wegetarianie

REKLAMA

Nie istnieje żaden „problem wegetarian”: ani oni nikomu nie przeszkadzają, ani im nikt nie przeszkadza. Jedni są jaroszami, inni stosują dietę dr. Kwaśniewskiego – i tyle. Gdy natomiast w rzekomo popularno-naukowym piśmie „Focus” (nr 6/2012) czytam artykuł p. Moniki Selimi „Zielone krzepi”, to widzę, że jest to dziennikarska agitka, a nie tekst popularno-naukowy. Uczeni w znacznej większości wierzą w Teorię Ewolucji. Należy założyć, że w pierwotnej populacji ludzi jedni lubili mięso, a inni szpinak. I po wielu latach ewolucji przytłaczającą większość społeczeństwa stanowią miłośnicy schabowego, a drobną mniejszość zwolennicy kotleta z selera z soją. Przy tym – to bardzo istotna uwaga – ci pierwsi nazywają „smacznym” mięso, a ci drudzy szpinak. Populacja tych, którzy za „smaczne” uważali mięso, w wyniku ewolucji wygrała. Gdyby dla organizmu korzystne było niejedzenie mięsa, ogromną większość ludzkości stanowiliby jarosze. I to jest koniec dyskusji.

Myślenie cybernetyczne jest proste – i nielubiane przez tych, którzy żyją z badania skomplikowanych relacyj między fitoestrogenami, testosteronem, purynami, kwasami omega-3 itd. Wyniki ich badań są zapewne absolutnie prawdziwe – ale bez znaczenia w świetle argumentu ewolucyjnego. Jeśli fizjolodzy ustalą, że wedle wszelkich zbadanych czynników dla organizmu korzystny jest wegetarianizm – to trzeba po prostu szukać czynnika w wyniku którego wegetarianizm nie był korzystny. Bo taki czynnik musi istnieć! Na widok perpetuum mobile zaczynamy szukać jakiejś ukrytej formy energii, która je zasila – nieprawdaż? Oczywiście można utrzymywać, że mięsożerność była korzystna wtedy, gdy ludzie musieli ciężko pracować fizycznie – a obecnie nie ma takiej potrzeby i kotlet z selera wystarczy. W takim razie – jeśli istotnie, jak twierdzi Autorka, dieta wegetariańska jest tańsza – w wyniku ewolucji zaczną wygrywać jarosze, którym zostanie więcej pieniędzy na, na przykład, lekarstwa. Ale trzeba to pozostawić selekcji naturalnej, bez hitlerowskich pomysłów (Hitler był jaroszem i planował – po wojnie – narzucenie ludności całej Europy tej diety przez państwo) ingerencji państwa w proces ewolucji.

REKLAMA

Niektórym (na szczęście nie Autorce) takie pomysły po głowach chodzą…

Autorka natomiast używa argumentu moralnego: mięsożercy traktują zwierzęta przedmiotowo – i zabijają je na mięso. Cóż, Pismo Święte mówi, że mamy czynić Ziemię sobie poddaną – ale czy z tego wynika, że koniecznie musimy zjadać zwierzęta? Na pewno nie wynika. Można więc postawić pytanie: Powiedzmy, że wegetarianie są średnio o X% mniej wydajni fizycznie i o Y% mniej wydajni umysłowo; gdyby więc ludzkość przeszła na jaroszostwo, padałoby mniej rekordów sportowych, nieco spadłaby liczba wynalazków… No i co z tego? Gdybyśmy zjadali mózgi ludzi, postęp byłby być może szybszy – a jednak tego nie robimy. Na to są dwa kontrargumenty: 1) Wystarczy, że jeden naród wyłamie się z tego obyczaju, a po kilkunastu pokoleniach zdominuje wszystkie inne. Trzeba by więc – podobnie jak próbują tego socjaliści i d***kraci – narzucić poprzez ONZ wegetarianizm siłą – wszystkim. 2) Któregoś dnia na Ziemi mogą wylądować jacyś Mali Zieloni z Aldebarana uzbrojeni w Duże Spluwy. Te dodatkowe parę procent sprawności fizycznej i umysłowej mogłoby wtedy okazać się decydujące. Ja bym nie ryzykował!

Dobro ludzkości jest ważniejsze od dobra świnek (ale nie od naruszenia tabu zakazującego zabijania i jedzenia ludzi!). Pod warunkiem, że zwierzęta rzeźne będziemy zabijali bezboleśnie i bez świadomości. Co chyba nie jest – przy dzisiejszej technice – specjalnie trudne? Być może jednak problem rozwiąże się dzięki nauce i technice klonowania. Będziemy fabrycznie produkować polędwicę o smaku wołu karmionego koniczyną – albo, do wyboru, wieprza karmionego orzechami laskowymi. Każdemu wedle gustu. A świnki, kozy i cielaki będą służyły za ozdobę…

…albo za naturalny pokarm dla lwów!

Bo tych chyba nie da się przestawić na wegetarianizm – a poza tym co to za lwy, które nie polują? I tu można postawić pytanie: co to za facet, który nie wbija z lubością zębów w kawał tłustego mięcha ze świeżo ubitego zwierzaka? Ale z czasem być może również lwy będziemy mogli karmić sklonowanym mięsem. Wiadomo, że wynalazki najpierw trafiają do bogaczy, potem do średnio zamożnych, potem do biedaków – to czemu na końcu nie do lwów?

Ale wtedy znów powstanie problem, bo lwy muszą się za zdobyczą uganiać. Lwy leniwie podchodzące do paśnika z wysuwającym się powoli mięsem to jakby nie całkiem to. Należy więc oczekiwać, że następnym krokiem genetyków będzie stworzenie zupełnie sztucznych antylop, zebr i innych czworonogów, za którymi lwy mogłyby się uganiać! wtedy już wszystko będzie w porządku…

Zaraz: czy aby na pewno?

Ten problem postawił już jeden z bohaterów opowiadań śp. Stanisława Lema, robot Klapaucjusz: jeśli te sztuczne antylopy będą takuteńkie jak prawdziwe, to przecież rozszarpywanie ich przez lwy będzie równie wątpliwe moralnie jak pożeranie przez nie antylop prawdziwych! Czy w ogóle można zrobić sztuczne antylopy – tak, by nie czuły, że są rozszarpywane? Ba! Może i można… Ale jeśli nie będą przy tym cierpiały, to mogą przestać uciekać przed lwami! Co im szkodzi nakarmić sobą przemiłego lewka? A wtedy lew może stracić smak polowania – podobnie jak to się dzieje z podrywaczem, który na swojej drodze spotka przedsiębiorczą nimfomankę…

Ten widok: lew uciekający przed pseudoantylopą! Ale i na to jest rada: niech genetycy wyhodują sztuczne lwy, które będą uwielbiały jeść sztuczne antylopy! I w ten sposób wszyscy będziemy wreszcie żyć w Raju ze świadomością, że – zgodnie z wolą Pana Boga – solidnie na niego zapracowaliśmy!

REKLAMA