Korwin-Mikke: Feudalizmie wróć!

REKLAMA

W tygodniku „NIE” pod dość absurdalnym tytułem „A kasztanka ciągle tańczy” p.Przemysław Kołakowski rozprawia się z II Rzecząpospolitą: „Młodzież w szkołach uczy się, że II RP była wspaniała, bo niepodległa. Nie dodaje się przy tym, że niepodległość ta była epizodyczna”. W rzeczywistości jednak bynajmniej nie chodzi Mu o to, że niepodległość była epizodyczna. Zajmuje się opisem życia warstw wyższych i najwyższych, by następnie skontrastować je z losem najbiedniejszych. Jak wiadomo, jestem ostrym krytykiem II Rzeczypospolitej. Mam do niej pretensje, że w ogóle powstała (a mogło powstać III Królestwo Polskie…), że była d***kracją, że rządzili socjaliści i sanacja… O to, że potworna biurokracja niszczyła ziemian i chłopów podatkami. To było naprawdę dość okropne państwo. Ale p.Kołakowski wcale nie atakuje rządzących nim polityków i biurokratów – tylko właśnie ziemian!

Jest to atak absurdalny. Poczytajmy. Śp. Janusz Radziwiłł wydawał przyjęcia, „na których starzy i młodzi rywalizowali w tańczeniu narodowego mazura”. Samo to jest zapewne okropne – ale śp. Alfred Potocki, co gorsza, miał „cieplarnie pełne najwspanialszych storczyków, ogromne stajnie, wspaniałe pojazdy”… STOP!

REKLAMA

Teraz czytamy z końca artykułu – o tych biednych: „nad pracownikami najemnymi nieustannie wisiała groźba bezrobocia, sporego nawet w latach dobrej koniunktury, a które w latach wielkiego kryzysu osiągnęło zatrważające rozmiary”. I teraz wyobraźmy sobie, że zamiast mieć cieplarnie pełne storczyków panie i panny Potockie d***kratycznie sieją nagietki, panicze sami oporządzają po jednym koniu i nikt nie kupuje „wspaniałych pojazdów”. To ilu ludzi poszłoby dodatkowo na bruk – ogrodników, stajennych, forysiów, karetników, lakierników, stangretów, kołodziejów?

Taki śp. Leon Radziwiłł nie próżnował, tylko na swoich terenach „założył fabrykę konserw – bo książę miał głowę do interesów”. Też niedobrze? A z kolei śp. Karol Radziwiłł, „chcąc zwiększyć dochody (…), organizował płatne polowania dla fabrykantów, głównie ze Śląska, Łodzi i Poznania”.

Hmmm… – można odnieść wrażenie, że Autor ma pretensje do księcia o to, że pospolituje się z prostakami. No tak – jak napisałem, politycy II Rzeczpospolitej ogromnymi podatkami rabowali ziemian i chłopów, a dotowali przemysł. Więc z kolei przemysłowców książę i jego naganiacze obdzierali ze skóry – i pieniądze wracały na swoje miejsce. Z wyjątkiem podatków, które poszły do polityków i biurokratów. Na przyjęciach „Zestawy dań, które roznosili z szybkością pioruna i dostojeństwem angielskich lordów kelnerzy o plebejskim pochodzeniu, nie różniły się wiele od tego, co żarło się na uroczystych obiadach w środku dnia”. Właśnie: nie tylko dawano zatrudnienie plebejom, ale jeszcze dawano im wykształcenie, uczono zawodu; niejeden, zmobilizowany podczas wojny, lądował potem w Anglii – i już miał zajęcie jako znakomity kelner. Oczywiście zajęcie mieli też kucharze, pasztetnicy, bukieciarki itd. „Na polowania jeżdżono do Karola Radziwiłła. Jego posiadłość, największa w międzywojennej Polsce, liczyła 120 tys. hektarów, gdzie wśród niedostępnych mokradeł żyły setki łosi, tysiące dzików, rysi, wilków, cietrzewi, głuszców”… I zapewne Książę Pan bardzo dbał, by chłopstwo nie powybijało tego wszystkiego. Bo chłop żywemu nie przepuści. Wtedy ekolodzy nie musieli urządzać pikiet i demonstracji, by „bronić rysie przed wyginięciem”.

A lasy? Dlaczego i chłopi, i ziemianie musieli często wycinać lasy? Bo gnębiono ich ogromnymi podatkami!

Dalej autor cytuje reportaż „Life” z 29 sierpnia 1938 roku: „Ale tak jak niewielu Amerykanów jest w stanie wyobrazić sobie nędzę polskiej wsi, gdzie czteroosobowa rodzina żyje często za 180 dolarów rocznie, tak niewielu Amerykanów może wyobrazić sobie splendor bogatego polskiego establishmentu”. Za tym kryje się myśl, że gdyby pozdzierać ze ścian pałaców miecze i zbroje po przodkach oraz pasy słuckie i powiesić je w chłopskich chatach, to od razu bogactwo wsi by wzrosło! Oczywisty nonsens – ale zajmijmy się przez chwilę liczbami. Otóż pamiętam, jeszcze 30 lat temu w niektórych krajach (Gwatemala, Chiny, Benin, Togo) – żyło się za 120 dolarów rocznie. Na osobę – ale dolar z roku 1988 był wart bodaj 50 dolarów z 1938 roku! Oczywiście, że część ludności w każdym kraju żyje – i powinna żyć – we względnej nędzy. I tak jest dobrze. Spośród tych nędzarzy rekrutują się ludzie gotowi ciężko pracować – i przez konkurencję zmuszający i zamożniejszych do ciężkiej pracy. Różnice bogactwa powinny być duże – zgodnie z rozkładem Poissona. A reszta ludności Polski została wpędzona w bezrobocie i nędzę przez najwyższy wtedy na świecie podatek dochodowy (o czym Autor nic nie pisze). Gnębieni nim ziemianie musieli zwalniać służbę. Ale to nie oni, na litość Boską, byli winni bezrobocia i nędzy! P. Kołakowski kończy, drwiąc: „Przodkowie arystokratów całym stadem żądają oddania im pałaców przodków, dzieł sztuki itd. Przywróciliśmy już kapitalizm (??? – JKM), nadeszła więc pora reaktywacji feudalizmu”.

Z całą mocą odpowiadam na to: TAK!

Dzięki temu te pałace zaczną żyć. Dziś urzęduje tam „kierowniczka domu kultury i dwie smutne panie” – a tak zatrudnione byłyby kucharki, kelnerzy i dziesiątki innych ludzi. A co do dzieł sztuki… Dzieła sztuki zaczną być oglądane z podziwem przez gości, zamiast gnić – jak dziś gniją – po piwnicach muzealnych! Niewiele zresztą lepiej jest, gdy wiszą na ścianach muzeów – gdzie pędzą stadami wycieczki, nie pamiętające już po kwadransie, co oglądały. Jak to powiedział Mały Książę: „Ludzie z twojej planety hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie i nie znajdują w nich tego, czego szukają. (…) A tymczasem to, czego szukają, może być ukryte w jednej róży (…)”. Obraz wiszący na ścianie prywatnego pałacu – to dzieło sztuki! Pięć tysięcy obrazów w muzeum – to cmentarz sztuki.

REKLAMA