Korwin-Mikke: Religię traktuję instrumentalnie

REKLAMA

Rozmowa w Akademickim Radiu „KAMPUS” sprawiła mi dużą przyjemność, bo prezenter wiedział, o co pyta i o czym mówi, oraz rozumiał, co się do Niego mówi – co nie jest dziś niestety regułą. Rozmowa zeszła na tematy religijne, na mój pozytywny (co Rozmówcę nieco dziwiło) stosunek do religii w ogóle, a do katolicyzmu w szczególności – i ustaliliśmy szybko, że część księży nas popiera, ale są i mówiący: „bo Korwin-Mikke to traktuje religię instrumentalnie!”… To święta prawda. Bez bicia przyznaję się, że religię traktuję instrumentalnie. Ostatecznie gram rolę polityka, a nie religijnego kaznodziei – więc co się dziwić?

W ogóle starannie odróżniam „religię” od „wiary”. Wiara jest prywatną sprawą każdego człowieka – i byłoby śmieszne i daremne próbować zajmować się tym, w co ludzie wierzą. Śp. Andrzej Zebrzydowski, biskup krakowski, kujawski, chełmski i kamieniecki, miał rację, mawiając: „Niech wierzą sobie i w kozła, byleby dziesięcinę płacili” – z tym, że nie chodzi tylko o dziesięcinę, lecz i o to, by chodzili do kościoła, czasem i na procesję, dzieci po katolicku wychowywali – innymi słowy: by byli przynależni do religii rzymskokatolickiej. Bo religia nie jest sprawą prywatną, lecz publiczną. Śp. Zygmunt August słusznie mówił: „Nie jestem panem waszych sumień” – natomiast co z zewnętrznymi objawami religijności? Wiara jest moją sprawą prywatną. Jeśli kogoś to interesuje, to ja wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, który mówił przez proroków – a zastanawianie się, który prorok jest słuszniejszym prorokiem, specjalnie mnie nie interesuje. Wierzę w Boga – i nad wyraz wątpię, by Stworzyciel nieba i ziemi zajmował się tak śmieszną sprawą jak to, czy ludzie zegnają się trzema palcami od prawa do lewa, czy dwoma palcami z lewa na prawo, a także tym, czy wchodząc do świątyni głowę odkrywają, czy zakrywają. Ważne, by oddawali Bogu cześć – a forma jest sprawą kulturową. Bardzo ważną – ale tylko kulturową, a nie teologiczną.

REKLAMA

Ludzie mordowali się z powodu znaku Krzyża, Gwiazdy Dawida czy Półksiężyca – a na Kresach dziesiątki tysięcy ludzi zostały wymordowane z powodu sposobu czynienia znaku Krzyża. Tak naprawdę jednak była to (wynaturzona) walka dwóch kultur – i najzawziętsi bojownicy o „katolicyzm” czy „prawosławie” najprawdopodobniej w ogóle nie byli chrześcijanami (bo Jezus Chrystus nakazywał „Miłujcie nieprzyjacioły wasze”…); oni walczyli o swoją kulturę, o religię – a nie o „wiarę”. Bo religia, czyli zewnętrzne oznaki wiary, są sprawą kultury, sprawą publiczną – a nie prywatną.

Dla mnie np. nie do pojęcia jest sprawa prześladowań marranów. Byli to Żydzi, którzy oficjalnie odżegnali się od mozaizmu (by móc w XV i XVI-wiecznej Hiszpanii pełnić rozmaite urzędy i nie być traktowani jako poddani drugiej kategorii) – a w rzeczywistości po cichu stosowali się do nauk proroka Mojżesza. Tych ludzi demaskowano, zmuszano (nieraz i torturami!), by przyznali, że nadal są żydami – po czym wygnano z Hiszpanii, a co bardziej bezczelnych spalono na stosach. Z punktu widzenia religii katolickiej jest to absurd. Gdybym był zwolennikiem kontrreformacji i jednolitości wyznaniowej kraju (a nie jestem!), to w tamtych warunkach demaskowanie marranów uważałbym za wysoce szkodliwe. Jak powiedział Franciszek VI książę de la Rochefoucauld: „Hipokryzja to hołd oddawany Cnocie przez występek”. Więc jeśli ktoś bycie katolikiem uważa za cnotę, a bycie żydem za występek – to powinienem się cieszyć! Natomiast ujawnianie, że tysiące ludzi gotowe są narażać się na prześladowanie, byle praktykować swoją religię, jest właśnie podważaniem katolicyzmu – bo ludziom może przyjść do głowy, że może ta religia, dla której gotowi są cierpieć prześladowania, jest tego warta?

Jeśli niezbyt świętej pamięci Bolesław Bierut nosił feretron w procesji, jeśli wszyscy pierwsi sekretarze KomPartii Armenii uczęszczali gorliwie na msze – to należy się cieszyć, a nie oskarżać ich o hipokryzję! Gdyby wszyscy członkowie PPR i PZPR gorliwie uczęszczali do kościołów i posyłali dzieci na lekcje religii, to „komunizm” skończyłby się o wiele wcześniej! Już w 1970 rządziłby jakiś PiS; nazywający się „PZPR”, oczywiście. Dlatego Kościoły się cieszyły, dlatego papieże i biskupi katoliccy bronili marranów przed inkwizycją!

I sądzę, że rację mają historycy rozumujący po marxistowsku: marrani byli prześladowani nie za wiarę, lecz dlatego, że zajmowali stanowiska społeczne, na które apetyt mieli „katolicy z dziada-pradziada”. Z podobnych zresztą powodów PiS-meni atakowali byłych PZPR-aków.

Jako działacz katolicki dążyłbym do dominacji katolicyzmu – i podobnie powinni postępować działacze innych wyznań. Dokładnie tak samo jak działacze wszystkich klubów piłkarskich dążą (często niedopuszczalnymi metodami), by ich klub wygrał. Gdyby tego nie robili, kluby by zdechły – a wraz z nimi piłka nożna. Natomiast jako polityk nie mogę faworyzować żadnego klubu – mam tylko dbać, by rywalizacja była prowadzona fair, bo w przeciwny razie też futbol diabli wezmą.

Niech wyznawcy religii rywalizują liczbą i sposobem wychowania dzieci – a kto wzywa do fizycznej rozprawy z konkurentem (tj. z poddanym płacącym mi podatki!), to na galery i niech sobie trochę powiosłuje dla ostudzenia temperamentu. Podobny model panuje w USA – i tam procent ludzi naprawdę wierzących w Boga jest bodaj najwyższy na świecie – mimo że szkoły i telewizje są w rękach sekty ateistów lub wręcz osobistych nieprzyjaciół Pana Boga. Wolna konkurencja czyni cuda!

A swoją drogą: ciekawe, kiedy amerykańscy szyici, sunnici, żydzi-ortodoksi i konserwatyści oraz chrześcijanie wszystkich proweniencji zrobią porządek z nieprzyjaciółmi Pana Boga? Czy też USA padną jak Rzym, w którym pod koniec już nikt w nic nie wierzył?…

(źródło: nczas.com 2012, NCZ! 2011)

REKLAMA