Krajobraz po bitwie. Co dalej?

REKLAMA

JKM zdobył dwa razy więcej głosów niż pięć lat temu. To jedyna dobra informacja z pierwszej tury wyborów prezydenckich. Zawiodła strategia. Pomysł występowania w jednym bloku „kandydatów antysystemowych” i poklepywanie się po plecach z nowym liderem w sytuacji przecięcia się wyników poparcia i ewidentnego efektu kuli śniegowej, jaki udało się osiągnąć Pawłowi Kukizowi, wskazuje na utratę realizmu przez sztab.

JKM, wbrew sztabowi, próbował w ostatniej chwili dokonać podziału elektoratu, tak by nie rozłożył się on w taki sposób, jak to się ostatecznie stało. Jednak było już po prostu za późno. Efekt krystalizacji i utrwalenia zmiany preferencji to minimum siedem dni…

REKLAMA

Po prostu zaatakować Kukiza trzeba było miesiąc wcześniej. Zwłaszcza że dokładnie przed miesiącem ukazał się w „NCz!” wywiad z nim, w którym jasno stwierdził, że z KORWiN-a na jesieni nie wystartuje, co oznacza tyle, że to Korwin może co najwyżej wystartować z nieistniejącego jeszcze KUKIZ-a. Oczywiście atak na Kukiza nie gwarantował odwrócenia się tendencji, ale na pewno doprowadziłby do większego zrównoważenia poparcia. Tyle rozliczeń.

Teraz pytanie: co dalej? Oczywiste jest, że lada moment powstanie antypartyjna partia KUKIZ, która w pierwszym notowaniu może zgarnąć i 20 procent. Zapewne po minięciu efektu świeżości to poparcie nieco osłabnie, jednak niemal na pewno KUKIZ wejdzie do Sejmu z poparciem co najmniej 10-procentowym. Ponieważ nie posiada on w zasadzie żadnego oblicza programowego ani ideowego poza hasłem Piłsudskiego „bić k… i złodziei”, czeka go nieuchronnie los partii Palikota, czy rozprzedanie posłów w zamian za partykularne korzyści…

Trzeba więc zrobić wszystko, by ten czekający nas efekt wzmocnienia osłabionych partii establishmentowych przez partię protestu osłabić jak najsilniejszą obecnością partii prawdziwie antysystemowej. Innymi słowy: doprowadzić do tego, by partia KORWiN zdobyła jak najwięcej głosów w sojuszu z Grzegorzem Braunem, który zanotował niezły jak na debiutanta wynik, oraz narodowcami, którzy z kolei zaliczyli druzgoczącą porażkę. Okazało się bowiem, że przeciwników status quo jest 25 procent. Trzeba z tego jak najwięcej ludzi wyciągnąć na wolnościową stronę mocy.

A jaka była największa sensacja tych wyborów? Wcale nie wynik Dudy, bo to w końcu kolejny kandydat Unii Wolności, do czego od lat jesteśmy przyzwyczajeni. Największą sensacją, a i skandalem jednocześnie jest totalna porażka sondażowni, które chyba jeszcze nigdy nie zaliczyły takiej wpadki. Panowie socjologowie z CBOS-ów, IRBIS-ów i TNS-ów – czas podać się do dymisji.

REKLAMA